Lecznicze właściwości różnego rodzaju wód dostrzegły już hominidy, kilka milionów lat temu. Może to Lucy (najstarsza "zidentyfikowana" istota ludzka) zauważyła zależność pomiędzy ustępowaniem pewnych dolegliwości a kąpielami w różnych zbiornikach wodnych? Owe kąpiele były powodowane koniecznością - trzeba było przedostać się na drugi brzeg rzeki, np. po pożywienie. Pewnego razu nasza Lucy nie czuła się najlepiej, bolały ją kolana i do przeprawy zabierała się niechętnie. Zdobywszy niemało owoców wróciła na swój brzeg i ochoczo zabrała się do chomikowania zdobyczy. Ochoczo? Sama się po chwili tym zdziwiła. Przecież jeszcze pół godziny temu ledwo się ruszała. Sytuacja powtórzyła się w ciągu najbliższych tygodni kilkakrotnie. Ale Lucy już wiedziała jak gasić w zarodku zbliżający się ból. Do rzeki wchodziła w miejscu, gdzie leżała powalona gigantyczna sekwoja. Nurt rzeki tworzył tu spory, acz nie niebezpieczny wir. Woda krążyła wokół ciała Lucy, co sprawiało, że na jej twarzy pojawiał się szczery uśmiech. To było niezmiernie przyjemne! Po pewnym czasie dolegliwości ustąpiły, ale Lucy nie zrezygnowała z owych zabiegów. Po co miałaby to robić, skoro sprawiały one, że po prostu czuła się dobrze?
To oczywiście przypuszczenia, ale czy nie jest możliwe, że tak było? Dalej mamy już w miarę udokumentowaną historię wykorzystywania magicznej niemal właściwości wody. Rzymianie uczynili z wszelkiego rodzaju kąpieli zinstytucjonalizowane wydarzenie. Chyba każdy z nas słyszał o rzymskich termach. Najstarsze termy zostały wykopane w Pompejach i ich powstanie datuje się na II w. p.n.e. Największe natomiast powstały na początku III w. n.e. w Rzymie pod panowaniem Marka Aureliusza Antoniusza, zwanego Karakallą, i właśnie pod nazwą Termy Karakalli znane są historykom sztuki. Nie były one tylko łaźniami. Było to całe przedsiębiorstwo, obiekt, który dziś nazwalibyśmy Aquaparkiem, choć wówczas pełnił również funkcje bardziej "kulturalne". Poza pomieszczeniami związanymi bezpośrednio z wodą w termach były sale gimnastyczne, stadiony, eksedry (półkoliste nisze z ławami) i portyki przeznaczone dla wypoczywających i chcących podyskutować, biblioteki, pokoje muzyczne, bufety, sale gier w kości itp. To było miejsce gdzie przeciętny Juliusz Lucjusz mógł się zrelaksować i oddać rozmyślaniom na temat przyczyn istnienia rzeczy. Mógł też siedząc w caldarium (basenie z gorącą wodą) pogrążyć się w filozoficznych dysputach z Markiem Noniuszem lub po prostu podziwiać monumentalną rzeźbę Heraklesa Farnezyjskiego.
Lata średniowiecza zdają się być mroczne i brudne. Nic bardziej mylnego! Fakt, iż higiena była czymś, o czym się nie myślało i nie mówiło, jednak ludzie żyjący w tych latach nie chodzili brudni. Kąpiele były czymś oczywistym, aczkolwiek nie poświęcano im specjalnej uwagi. Brudne były lata baroku. Niestety, przepych i kapiące złoto były przykrywką dla prawie zupełnego braku dbałości o higienę. Woda, owszem, była źródłem radości, jednak tylko jako element dekoracyjny. Kontakt Lucjanny z wodą ograniczał się do muskania dłonią tafli jednej z licznych wersalskich fontann. Zanurzenie się w wodzie niosło bowiem ze sobą liczne zagrożenia. Można by po prostu powiedzieć, że były to lata anty-SPA.
Dzięki Bogu ta higieniczna abnegacja nie trwała długo. Przełom XVIII i XIX w. to lata, gdy w końcu dostrzeżono, że kiepska kondycja zdrowotna ma związek z brakiem dbałości o czystość ciała. To w tym okresie powstały i szybko zyskały na popularności uzdrowiska, takie jak belgijskie Spa czy nasz rodzimy, odkryty przez napoleońskiego lekarza Jana Jerzego Haffnera Sopot. Zaczęto wracać do wielorakich zabiegów wiążących się z wykorzystaniem wody. Zarówno morskiej, jak i tej wydobywanej z głębokich studzien za pomocą mechanizmów kojarzonych raczej z kopalniami. Mało kto wie, że sopockie źródła solankowe podlegają resortowi kopalnictwa. Przeciętna kuracjuszka sopocka, Łucja Sierakowska z Claaszenów, swój pobyt w Zoppotach miała po brzegi wypełniony różnego rodzaju atrakcjami, których podstawą była woda. W zakładzie balneologicznym z rana zażywała kąpieli w podgrzewanej morskiej wodzie, po południu dawała się smagać zimnym biczom wodnym, by wieczorem ze świeżym i zregenerowanym zabiegami umysłem zasiąść na werandzie z tomikiem poezji romantycznej w ręku.
Współczesność to już systematyczne przyspieszanie w rozwoju przemysłu SPA. W naszym kraju po latach peerelowskiego uśpienia owo przyspieszenie jest nawet bardziej widoczne niż gdzie indziej. Coraz więcej jest ośrodków, gdzie pod fachowym okiem pani doktor Iwona Lucjańska może odreagowywać stresy pracy zawodowej. Również jej mąż, Michał Lucjański, polubił zabiegi w pobliskim instytucie SPA. Po niedzielnym seansie w jacuzzi jakoś bardziej ochoczo wstaje w poniedziałek, by pognać do biura. Ochoczo? Sam jest tym zdziwiony, gdyż zanim odkrył relaksujące właściwości wanny z pachnącymi bąbelkami poniedziałkowy poranek był dość przykrą chwilą.
Źródło: www.spaplanet.pl