Wczoraj koleżanka z biurka obok zapytała mnie, czy nie mam pożyczyć jej 20 zł, bo znowu zostawiła portfel w torebce, którą miała ze sobą poprzedniego dnia.
Niestety nie mogłam pomóc. Ani tego dnia, ani poprzedniego, ani następnego, ponieważ od kiedy mam konto (a mam je od pierwszego roku studiów), wszystkich płatności dokonuję kartami, a gotówki właściwie nigdy przy sobie nie noszę. Serio, nawet za pieczywo w piekarni i lody w lodziarni płacę bez użycia gotówki. I tak jest od wielu, wielu lat.
Jestem więc idealną kandydatką do opowiedzenia o jeszcze wyższym poziomie wtajemniczenia - czyli płatności telefonem.
Pół roku temu moje karty płatnicze przeniosłam do wirtualnego portfela. Z dzisiejszej perspektywy w ogóle nie wyobrażam sobie, jak mogłam funkcjonować wcześniej. Ale, żeby nie było, na początku w kwestiach technologicznych sama byłam dość oporna.
Kiedy mój bank zmieniał stronę - na zalogowanie się do nowego serwisu dał klientom rok. Ja należałam do tych najbardziej opornych i zwlekałam z przeniesieniem na nowy portal dosłownie do ostatniej chwili. I kiedy przyszedł do mnie złowrogi SMS z banku, że z końcem dnia dawny serwis przestaje istnieć, lekko obrażona uruchomiłam nową platformę. Przez kolejny miesiąc złorzeczyłam pod nosem, że go nienawidzę i stanowczo żądam przywrócenia dawnego porządku rzeczy. Z czasem się przyzwyczaiłam, ba! Otworzyłam się na nowe możliwości. Uznałam, że 35 lat na karku to naprawdę jeszcze nie czas na zamykanie się na nowe technologie. Ściągnęłam więc nawet aplikację banku! Szaleństwo, przyznajcie sami!
Płatności telefonem Fot. Shutterstock
Kiedy zobaczyłam, jak mój znajomy płaci za zakupy kartą Visa w telefonie (nie taką noszoną za etui komórki, tylko kartą dodaną do tzw. "walletu"), natychmiast poszłam w jego ślady. Szybko i sprawnie przeniosłam cztery karty do wirtualnego portfela. I nikt mi w tym nie pomógł, bo byłam w rodzinie pionierką - sama musiałam wszystko ustawić, wpisać, zaakceptować – było to dość intuicyjne, bo mój telefon instruował mnie na każdym kroku, choć nie ukrywam że za pierwszym razem posiłkowałam się instrukcją na stronie banku. Choć w sumie nie było to konieczne.
Pewnie zastanawiacie się, czy to bezpieczne? Już wyjaśniam. Po pierwsze, żeby zapłacić zbliżeniowo kartą w telefonie, trzeba go albo odblokować, na przykład przez wpisanie kodu PIN albo potwierdzić płatność odciskiem palca albo biometrią twarzy.
Po drugie, jak tłumaczą eksperci: sercem płatności w telefonie lub smartwatchu pozostaje karta, którą dodajemy do mobilnego portfela, dlatego zasady odpowiedzialności wydawcy w przypadku kradzieży czy zaginięcia są takie same jak w przypadku karty plastikowej.
Dodatkowo technologia tokenizacji stworzona przez Visa zastępuje numer karty w telefonie tzw. tokenem, czyli unikalnym, losowo wygenerowanym numerem, który służy do obsługi płatności. W ten sposób dane karty w trakcie realizowania transakcji nie są udostępniane nigdzie dalej.
Jeśli zgubisz swoje urządzenie albo sklep, w którym robiłaś zakupy, padnie ofiarą ataku hakerskiego, nie ma potrzeby zastrzegania karty. Wystarczy zadzwonić do banku i dezaktywować token.
Roztoczyłam przed moją zapominalską koleżanką wizję tego, jak bardzo przeniesienie kart do komórki ułatwia życie. A już na pewno ułatwiło by właśnie jej, bo przecież telefon ma zawsze przy sobie, w odróżnieniu od kart, które lubi zostawiać w rozmaitych miejscach. Koleżanka, niechętna innowacjom, zaczęła narzekać, że "to wszystko jest takie skomplikowane".
Tylko co to za argument? Wiem po sobie, że nie chodzi o skomplikowanie, tylko o nasze lenistwo i zamknięcie na zmiany. Nie czuję się pasjonatką nowych technologii, ale przerzucenie kart do telefonu zrobiłam między odrabianiem lekcji ze starszą córką, wydawaniem kolacji młodszej córce i przekazywaniem mężowi dyspozycji odnośnie zaplanowanych urodzin i zakupu prezentu na zbliżającą się imprezę synka kuzynki.
Płatności telefonem Fot. Shutterstock
Dzieci co prawda są mnie w stanie naciągnąć na ciastko dosłownie wszędzie, bo już nie mam argumentu, że "zapomniałam portfela z domu". Ale mogę także wyjść z domu z kluczami do mieszkania i telefonem, bo w nim mam wszystko, co jest potrzebne do funkcjonowania. Do tej pory nie zdarzyło mi się, żeby jakaś płatność telefonem się nie powiodła, wszystkie terminale w Polsce obsługują płatności zbliżeniowe a to znaczy, że w każdym z tych punktów mogę płacić telefonem. W aplikacji wyświetlają się ostatnie transakcje, więc w razie pomyłki kasjera mogę także szybko interweniować.
Ponieważ płatności kartami skutecznie wypierają gotówkę, problemem nie jest brak miejsc, w których można płacić. Kto chce mieć klientów, ten musi mieć u siebie terminal.