Możliwe – i to w całej Polsce! Gdy w 2014 roku startowaliśmy z Lokalnym Rolnikiem, taki obrót spraw był dla nas dalekosiężnym marzeniem. Bardzo chcieliśmy dać dostęp wszystkim osobom, którym zależy na zdrowiu, smaku i jakości do jedzenia bez chemii, jakie wielu pamięta z dawnych czasów. W zeszłym roku udało nam się uruchomić dostawy w całym kraju.
Dziś każdy, kto mieszka w Polsce, może zamawiać rzemieślnicze smakołyki na naszym Wirtualnym Targu Prawdziwego Jedzenia, nie ruszając się sprzed ekranu swojego komputera, tabletu czy telefonu. Dostawy odbywają się bezpośrednio pod wskazany adres lub do punktów odbioru. W tym momencie punkty odbioru działają na terenie Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Śląska, i cały czas staramy się rozwijać tę część naszej działalności.
Klienci mogą zamawiać u wielu wytwórców jednocześnie, a ostatecznie otrzymują wszystkie produkty w jednym zamówieniu, w tym samym czasie. Paczki są odpowiednio zabezpieczone – również pod kątem temperatury. Gdy ktoś zamawia produkty wymagające stałego chłodzenia, takie, jak chociażby mięso czy ryby, to umieszczamy w przesyłkach dodatkowo wkłady chłodzące, które sprawiają, że nic w czasie dostawy nie ma prawa się zepsuć. Zresztą ciąg chłodniczy zachowujemy na każdym etapie procesów logistycznych.
Co ważne, w naszych punktach przeładunkowych nie magazynujemy produktów, a jedynie je kompletujemy. Są one przygotowywane przez wytwórców na specjalne zamówienie każdego klienta i dostarczane tuż przed tym, jak paczka trafia w jego ręce. Jako jedyni w Polsce w tej branży dajemy 100% gwarancję jakości na zakupy. A w zasadzie dają ją nasi zaufani wytwórcy. To znaczy, że jeśli z jakiegoś powodu klient nie jest usatysfakcjonowany z jakości któregoś z otrzymanych produktów, to może go zareklamować na portalu, a my oddajemy za niego 100% pieniędzy.
Sylwia z Andrejem fot. archiwum prywatne
LokalnyRolnik.pl nie jest jedynym rozwiązaniem, gdy człowiek ma już dość zakupów w tradycyjnych punktach sprzedaży. Najczęściej poszukujemy alternatywy, gdy z jakiegoś powodu musimy lub chcemy się zatroszczyć o swoje zdrowie albo zdrowie kogoś bliskiego, gdy mamy dość „marketowej" czy „giełdowej" jakości albo tęsknimy za smakami, jakie pamiętamy z dzieciństwa.
I faktycznie mamy aktualnie dość spory wybór innych rozwiązań. Są to chociażby kooperatywy spożywcze, stacjonarne targowiska ekologiczne, farmy miejskie, rolnictwo wspierane przez społeczność albo samozbiory prosto z sadów czy pól udostępnianych przez rolników. Można też znaleźć wytwórców w okolicach swojego miejsca zamieszkania i regularnie jeździć do nich na bezpośrednie zakupy.
Każde z tych rozwiązań ma swoje zalety, ma swój urok. Natomiast łączy je jedno: kupowanie w któryś z tych sposobów wymaga sporych nakładów czasu. A to już może być sporym utrudnieniem, bo przecież w dzisiejszych czasach mamy go coraz mniej i walczymy o każdą zaoszczędzoną minutę.
Dlatego zakupy na Lokalnym Rolniku są aktualnie – w mojej ocenie – najwygodniejszą alternatywą. Rzemieślnicze produkty z różnych kategorii są dostępne w jednym miejscu. W dodatku nie trzeba nigdzie jechać, szukać miejsca na parkingu, stać w kolejkach, dopytywać o ceny. Wiele osób potrzebuje właśnie takich ułatwień w codziennym życiu.
Zacznijmy od tego, że ekomarchewka, by faktycznie była eko, musi posiadać certyfikat ekologiczny wydany przez odpowiednią jednostkę. By producent otrzymał taki certyfikat, musi spełnić szereg wymagań związanych z uprawą takiej marchewki. Jeśli na opakowaniu nie widzimy charakterystycznego zielonego listka lub ktoś, kto sprzedaje na wagę, nie jest w stanie okazać nam się certyfikatem, to nie powinniśmy wierzyć w zapewnienia o tym, że marchewka jest faktycznie eko.
Ale czy dobra marchewka to musi być koniecznie marchewka posiadająca certyfikat ekologiczny? Moim zdaniem wcale nie. Zwłaszcza że sporo produktów z eko certyfikatem pochodzi z importu, nawet gdy w Polsce trwa na nie sezon i by przebyć wiele kilometrów, zanim trafią na nasz talerz, muszą być w odpowiedni sposób zabezpieczane, co ostatecznie nierzadko obniża ich jakość. Często pochodzą również z bardzo dużych produkcji ekologicznych, działających praktycznie na skalę przemysłową.
Na Lokalnym Rolniku sprzedaje sporo wytwórców, którzy nie posiadają certyfikatu ekologicznego, a jednak ich produkty są nie tylko smaczne i pachnące, ale też zdrowe. Zanim nawiążemy współpracę z takim producentem, upewniamy się, że warunki upraw czy hodowli są faktycznie naturalne i etyczne. Ich gospodarstwa są najczęściej permakulturowe, czyli prowadzone z troską o planetę i ludzi, z których plonów wystarczy na to, by podzielić się z innymi.
Wielu małych wytwórców zwyczajnie nie stać jest na to, by otrzymać certyfikat ekologiczny. Produkują natomiast żywność zrównoważoną. Wytwarzanie jedzenia w ten sposób wiąże się z koniecznością spełniania celów środowiskowych, ekonomicznych i społecznych. Należą do nich m.in. bioróżnorodność upraw, płodozmian, dobrostan zwierząt, efektywne wykorzystywanie zasobów wodnych, redukcja emisji gazów cieplarnianych, stabilność finansowa gospodarstw czy przestrzeganie praw i dbałość o bezpieczeństwo ich pracowników.
I ta nasza marchewka od takiego drobnego wytwórcy potrafi być często o wiele lepsza od tej ekologicznej z importu. Ale musi pochodzić z naprawdę zaufanego źródła.
Zarja fot. archiwum prywatne
Za powstaniem Lokalnego Rolnika stoi realna potrzeba związana z walką o zdrowie naszej córki Zarji. Od najmłodszych lat choruje na autyzm, czemu – w jej przypadku – towarzyszy silne uczulenie na sztuczne dodatki do żywności oraz na konserwanty. Z tego powodu niejednokrotnie lądowaliśmy z nią w szpitalu.
Razem z mężem byliśmy bardzo zdeterminowani, żeby znaleźć sposób na zapewnienie Zarji dostępu do jedzenia, po które będzie mogła bezpiecznie sięgać. Te kilkanaście lat temu żywność dostępna na rynku była naprawdę przeładowana chemią. Dopiero od niedawna zaczyna się coś zmieniać w tej materii.
Wówczas staliśmy się regularnymi klientami sklepów ze zdrową żywnością, lokalnych bazarów, ekologicznych targowisk. Studiowaliśmy etykiety produktów, zanim włożyliśmy je do koszyka. Drążyliśmy temat przy każdym straganie, opowiadając o problemach Zarji i licząc na uczciwość sprzedawców. Stan zdrowia córki stopniowo się polepszał, jednak wciąż nie było z nią na tyle dobrze, żebyśmy mogli sobie z czystym sumieniem powiedzieć, że to, co je, jest dla niej w pełni bezpieczne. Podświadomie czuliśmy, że to musi być jakieś inne, lepsze rozwiązanie i byliśmy gotowi naprawdę wiele poświęcić.
Gdy Zarja pewnego roku pojechała sama na wakacje do dziadków do Słowenii, gdzie świadomość kulinarna jest na całkowicie innym poziomie niż w Polsce, zdarzył się „cud". Okazało się, że podają jej produkty, które w domu wywoływały u niej alergię i nie dzieje się nic, co zagrażałoby jej zdrowiu. Byliśmy w szoku. Ale od razu dostrzegliśmy, dlaczego tak jest.
Rodzice męża od zawsze zaopatrują lodówkę w lokalnych gospodarstwach i manufakturach. Skrzykują się z sąsiadami i robią wspólne, duże zakupy, którymi następnie się dzielą. Wiedzą od kogo dokładnie pochodzi dany produkt i w jaki sposób powstaje. Mają pewność co do rzetelności i wiarygodności swoich źródeł.
Po powrocie Zarji do Polski zaczęliśmy weekendowo objeżdżać okolice Warszawy w poszukiwaniu lokalnych rzemieślników i rolników, których mogliśmy poznać osobiście i na własne oczy zobaczyć, jak uprawiają warzywa i owoce, jak hodują zwierzęta, jak przygotowują swoje produkty. U których moglibyśmy robić zakupy, jak rodzice Andreja i ich sąsiedzi.
Z każdego takiego wyjazdu wracaliśmy z bagażnikiem pełnym pysznego jedzenia, które przypominało nam czasy dzieciństwa. Podawaliśmy je córce i okazywało się, że nic jej nie szkodzi. Poczuliśmy, że to strzał w dziesiątkę.
Odwiedzających nas znajomych również częstowaliśmy tymi produktami. Byli zachwyceni i prosili nas, żebyśmy przy okazji „weekendowych wycieczek" kupowali też dla nich, co z przyjemnością robiliśmy.
Każdy ze znajomych wpisywał swoje zamówienie do współdzielonego arkusza kalkulacyjnego, a my zajmowaliśmy się jego realizacją u zaufanych rolników i rzemieślników. Z czasem okazało się, że grono zamawiających z tygodnia na tydzień się powiększa o osoby, których osobiście nie znaliśmy, ale którym polecili nas nasi przyjaciele. Jak nietrudno się domyślić, bagażnik naszego samochodu okazał się wreszcie zbyt mały na tak pokaźne zakupy.
Wówczas stwierdziliśmy z Andrejem, że może z naszego pierwotnego problemu zrodził się genialna koncepcja na biznes. Skala była na tyle duża, że postawiliśmy wszystko na jedną kartę i zdecydowaliśmy się uruchomić własny portal, który będzie pozwalał mieszkańcom miast robić zakupy bezpośrednio u zaufanych wytwórców. Ponieważ nikt wcześniej w Polsce nie zrealizował takiego pomysłu, udało nam się otrzymać dotację unijną, która była sporą pomocą w uruchomieniu serwisu.
Zarja z Sylwią fot. archiwum prywatne
Aktualnie w Lokalnym Rolniku odpowiadam za rozwój oferty, współpracę z wytwórcami i koordynatorami prowadzącymi punkty odbioru. W zasadzie można powiedzieć, że robię to, w czym od początku odnalazłam się, jak ryba w wodzie, czego podwaliny zbudowałam razem z mężem.
Moja codzienna praca polega na tym, by oferta na Wirtualnym Targu była jak najbardziej aktualna i atrakcyjna, również pod kątem cenowym. Na bieżąco monitoruję sytuację rynkową, dbam o to, by w sprzedaży znalazły się produkty, na które aktualnie trwa sezon, ale też różnego rodzaju rarytasy, po które sięga się okazjonalnie. W tym celu dużo rozmawiam z naszymi obecnymi wytwórcami, ale też stale poszukuję nowych.
Rolnicy i rzemieślnicy często zgłaszają się do nas sami, poprzez formularz kontaktowy na portalu, mailowo lub w prywatnych wiadomościach na naszych profilach w mediach społecznościowych. Wyszukuję ich również sama, przeczesując internet wzdłuż i wszerz, odwiedzając okolicę, a także korzystając z poleceń zaufanych osób.
Od czasu objeżdżania okolicznych gospodarstw nie zmieniło się moje podejście do weryfikacji rolników i rzemieślników. Wciąż staram się jak najdokładniej poznać warunki, w jakich uprawiają, hodują czy przygotowują swoje produkty. Skrupulatnie sprawdzam również składy.
Ale to nie wszystko. Od początku rozmów z wytwórcą, którego potencjalnie mam dopuścić do sprzedaży na Lokalnym Rolniku, stawiam na to, by budować relację opartą na zaufaniu i partnerstwie. Ze zdecydowaną większością rzemieślników, których produkty od wielu lat są dostępne na naszym Wirtualnym Targu, jestem w bardzo przyjacielskich stosunkach. Wiem, że mogę im ufać i oni wiedzą to samo o mnie, o nas.
Zajmuję się także dbaniem o relacje z koordynatorami punktów odbioru i powiększaniem ich grona. Staram się przekazywać im wiedzę, motywować w poszukiwaniu grupowiczów, organizuję dla nich pakiety degustacyjne od wytwórców, wspólnie przygotowujemy lokalne wydarzenia i różne inicjatywy.
Bywam też w punkcie przeładunkowym, gdzie szukam sposobów na optymalizację pracy. Zdarza się, że razem z kierowcami rozwożę dostawy do punktów odbioru, co zawsze jest świetną okazją do spotkania się z koordynatorami. Pracy jest naprawdę sporo.
Wirtualne targowiska to – moim zdaniem – zdecydowanie przyszłość branży spożywczej. Pokazała to pandemia, gdy zamknięci w domach i ograniczeni różnymi obostrzeniami, poszukiwaliśmy sposób na to, by zapewnić sobie dostęp do jedzenia, które nie tylko pomoże nam przetrwać „narodową kwarantannę", ale też pozwoli zadbać o własne zdrowie i zdrowie naszych najbliższych.
Wówczas wiele osób przestało się bać kupowania żywności przez internet i odkryli miejsca w sieci takie, jak Lokalny Rolnik. Mieli realną potrzebę, by przetestować to rozwiązanie i okazało się, że jest nie tylko wygodniejsze niż wizyta w stacjonarnym punkcie sprzedaży, ale też daje dostęp do produktów, których w zwykłych sklepach mogą ze świecą szukać. Wielu klientów, którzy w tamtym czasie do nas dołączyli, są z nami do dziś, bo doceniają jakość, smak i prozdrowotne właściwości jedzenia od naszych zaufanych wytwórców.
Jeśli chodzi o kolejny krok w rozwoju branży e-grocery, to dostrzegam go w dostawach realizowanych już nie tylko do punktów odbioru i bezpośrednio pod adres, ale też do specjalnych automatów z funkcją chłodzenia, które przecież już powstają. Mam tu na myśli takie rozwiązania, jak chociażby Lodówkomaty InPostu. Według mnie ogromną popularność Paczkomatów wskazuje na to, że lada moment Polacy przekonają się też do Lodówkomatów i będą chętnie zamawiać do nich swoje zakupy spożywcze.
Ponadto, uważam, że branża będzie się rozwijać w kierunku lokalności, nawiązywania współprac z producentami zrównoważonej żywności, a także transparentności cen i pochodzenia produktów spożywczych. Z pewnością swoje zastosowanie znajdą rozwiązania z zakresu sztucznej inteligencji, dzięki którym zakupy jedzenia przez internet będą jeszcze szybsze, wygodniejsze i dopasowane do indywidualnych potrzeb.
Sylwia z Andrejem fot. archiwum prywatne
Przyszłość Lokalnego Rolnika widzę w kolorowych barwach. A to dlatego, że od lat niezmiennie wierzę, że to, co robimy, jest ważne i potrzebne. Nasz Wirtualny Targ to nie tylko biznes. Za każdym działaniem, które podejmujemy, stoi nasza misja oparta na trzech filarach: zdrowym społeczeństwie, prosperujących lokalnościach i czystej planecie. Oczywiście nie zawsze jest łatwo, ale mając ją z tyłu głowy, nawet w tych trudniejszych momentach wiem, że to, co robimy, ma sens.
Bardzo bym chciała, żeby na przestrzeni tych 5, 10 lat udało nam się rozwinąć Lokalnego Rolnika w kierunku stworzenia systemu maksymalnie wygodnego w obsłudze nie tylko dla klientów, ale też dla wytwórców. Zależy mi na tym, by osoby kupujące na Wirtualnym Targu mogły składać swoje zamówienia jeszcze sprawniej, a zaoszczędzony czas poświęcać rodzinie, przyjaciołom, pasjom, spełnianiu marzeń. A także, by nasi rolnicy i rzemieślnicy mogli maksymalnie skupić się na tym, co kochają, co robią najlepiej, czyli uprawie pól, hodowli zwierząt, pieczeniu chlebów, wyrabianiu serów, lepieniu pierogów, przygotowywaniu przetworów, a nasz system niemal całkowicie odciążył ich z kwestii związanych z marketingiem, logistyką, rozliczeniami.
Wspaniale byłoby otworzyć kolejne punkty przeładunkowe w dużych miastach w Polsce, by jeszcze mocniej zregionalizować ofertę na Lokalnym Rolniku i powiększyć siatkę punktów odbioru. A patrząc trochę dalej, fantastyczną perspektywą byłaby ekspansja na niedalekie rynki zagraniczne, skąd mamy wiele zapytań od potencjalnych klientów, którzy na przykład wyprowadzili się z kraju do Niemiec, ale odczuwają silną tęsknotę za smakami polskiej wsi. Chciałabym móc im przekazać, że właśnie nastał ten moment.