Nie muszę szukać daleko - na stronie głównej gazeta.pl przerażający nagłówek: "'Żonie przestało się chcieć, seks mam raz na trzy miesiące' - Polacy zbyt zmęczeni na seks?". Wiecie dlaczego część kobiet nie ma ochoty współżyć?
BO NIE MAJĄ ORGAZMÓW. I tyle. Ja przynajmniej mogę szczerze i całkiem otwarcie podać taki powód. I jeszcze kilka moich koleżanek, które kiedyś rozmiękczyły winem swoją erotyczną fasadę i przyznały, że PENETRACJA TO NIE JEST DLA NICH ŹRÓDŁO ROZKOSZY. I NIGDY NIE BYŁO.
Kochanków w moim trzydziestojednoletnim życiu doliczyłam się ośmiu. Z czego serio udało się mnie podniecić dwóm z nich, a orgazm miałam z jednym - i tego zresztą w najbliższe wakacje poślubię. Sto procent satysfakcji seksualnej miałam za to z wibratorami - obydwoma, które posiadałam. Wróćmy jednak do kochanków z krwi i kości.
Moje pierwsze doświadczenia erotyczne sięgają czasów początku liceum, i może trochę końca podstawówki. Właściwie to patrząc z perspektywy czasu do połowy liceum wszystko biegło w odpowiednim kierunku. Była więc pierwsza miłość, wielogodzinne sesje całowania się, oglądanie swoich ciał, żarty i podniecenie, którego się nie wstydziłam, bo mój chłopak był na tym samym etapie doświadczenia co ja, czyli dopiero je zdobywał. Możliwe, że wszystko poszłoby naturalnym biegiem i skończyło się wielką ekstazą, gdyby nie to, że chłopak przeniósł się z rodzicami za granicę i do zbliżenia ostatecznie nie doszło.
Jego miejsce w moim życiu zajął starszy ode mnie o cztery lata i zdecydowanie bardziej doświadczony student. Niby deklarował, że wszystko w swoim czasie, że jest cierpliwy, że odkryjemy sposób na mnie - choćby miało to wymagać od niego stania na głowie pod prysznicem i towarzyszenia chorałów gregoriańskich w tle. Deklaracje deklaracjami, ale życie pokazało, że jednak stanęło na jego. Czyli na pozycji, która w ogóle nie dawała mi żadnej przyjemności, więcej - bywała nieprzyjemna a czasami nawet bolesna. Za krótka gra wstępna, żadnych lubrykantów, sucho, mechanicznie, na poważnie. Na samo wspomnienie przechodzi mnie dreszcz.
Pamiętacie film "Uciekająca panna młoda" z Julią Roberts i Richardem Gere'em? Główna bohaterka miała wielu narzeczonych i od każdego przejmowała jako swój ich sposób podawania jajek: lubiła jajecznicę, jajka w koszulkach, omlety - identycznie jak jej wybrankowie. To ja tak, jak ona z jajkami, miałam z pozycjami seksualnymi kolejnych kochanków. Każda była ich, a żadna moja.
W czasie trwania przygody ze studentem, zaniepokojona brakiem tak reklamowanych orgazmów, poszłam do ginekologa po radę. - Pani doktor, współżyję, ale nie mam orgazmów - powiedziałam na dzień dobry. Lekarka skupiła się na pierwszej części wypowiedzi i przepisała tabletki hormonalne. W tej drugiej sprawie rzuciła tylko, że tak od razu to się nie ma, to trzeba się poznać i eksperymentować.
Super, tylko że wbrew zaleceniom mądrych dziennikarzy i seksuologów, rozmowa o seksie to nie jest najprostsza sprawa. Zaliczyłam takich kilka sesji i wyobraźcie sobie, że nic z nich nie wynikło. A już na pewno nie orgazm. Kolejni kochankowie i kolejne bezowocne zbliżenia. Nie muszę chyba dodawać, że partnerzy zawsze mieli orgazm. Ja nie. I nie żebym jakoś specjalnie udawała, że mam. Oni zresztą także nad tym tematem się nie pochylali.
Dodam tylko, że na siedmiu kochanków tylko jeden dobrze zlokalizował łechtaczkę i potrafił ją odpowiednio stymulować. Części wydawało się, że clitoris to musi być hen głęboko w pochwie. Albo może jest ukryta między włosami łonowymi na wzgórku łonowym! A jeden to pocierał nawet pachwinę... Jak to jest, że kobiety nie kończą odpowiednich kursów, a radzą sobie z męskim członkiem bez werbalnych instrukcji od ich posiadaczy?
Po co się kochamy? Tak, tak, w celach prokreacyjnych, żeby być blisko, stworzyć więź, bla bla bla. Jasne, ale uprawiamy seks głównie po to, żeby mieć orgazm. I tu od razu - sorry kochankowie od numeru dwa do siedem - przejdę do konkretu.
Jak nie ma orgazmu, to seks nie jest niczym innym jak śmiesznymi ruchami frykcyjnymi, stękaniem, sapaniem i spoconym ciałem. Nie ma nagrody, nie ma ochoty. Ja tak przynajmniej funkcjonuję. Trudno także walczyć z brakiem w tej sferze, skoro kobiecy orgazm nawet przez specjalistów spychany jest jako nieistotny. Powołując się na specjalistę od seksu Zbigniewa Lwa Starowicza, który w jednej ze swoich książek tłumaczy: "Wiele pań świetnie intuicyjnie wyczuwa, że gdyby powiedziały partnerowi o swoich potrzebach, mogłyby go śmiertelnie urazić. Niektórzy panowie ciężko znoszą pouczanie, zwłaszcza w tej sferze". W innej jego pozycji można przeczytać, że mężczyzna nigdy nie wygra z wibratorem, oraz, że kobieta może sobie chlapnąć kielicha, żeby się rozluźnić... No jeszcze, że "jest cała masa kobiecych pragnień, ale kobiety nie mają się po co nimi dzielić i tak wiedzą, że nie zostaną spełnione". Świetnie i bardzo optymistycznie.
Mogłabym się kochać nawet i trzy razy dziennie, raz po razie pod rząd. Wiem to dzięki doświadczeniom z wibratorem numer jeden i dwa. Wiem, że mogę mieć orgazm leżąc plackiem, stojąc, siedząc i na klęczkach. Przetestowałam wszystkie pozycje i miejsca. Miałam orgazm w polskim busie, na plaży, w łóżku i pod prysznicem. Ha! Wiem nawet, że przy odpowiedniej stymulacji od startu do orgazmu dzieli mnie średnio 12 minut, ale zdarzają się dni, kiedy mam taką ochotę na orgazm, że uwijam się nawet w 120 sekund.
Orgazm jest świetny rano, w środku nocy, po południu - o ile oczywiście jest. A często nie ma. Erin Cooper z Uniwersytetu Temple przepytała 366 Amerykanek w wieku 18-32 lata. 60% z nich przyznało, że udaje orgazmy (zawsze albo czasami). Inne amerykańskie źródło - ABC News podaje, że 75 % kobiet nie doświadcza orgazmu bez stymulacji łechtaczki. W Polsce jest ponoć lepiej - w co wątpię. Raczej w ankietach udajemy, że... nie udajemy.
A najbardziej wkurza mnie to, że dałyśmy sobie wmówić, że to czy mamy orgazm czy nie mamy, wcale nie jest w seksie najważniejsze. Jasne! Powiedzcie to następnym razem kochankowi, kiedy zamiast wytrysku dostanie buziaka.
Kobieta
***
Chcecie się z nami podzielić swoją historią? Piszcie: kobieta@agora.pl. Opublikowane listy docenimy książką.