"Mieszkam w mieszkaniu za prawie bańkę, ale nie mam na czynsz. Jestem anonimową bogaczką-biedaczką. I czuję, że jest nas więcej" [LIST]

Nasza czytelniczka twierdzi, że nigdy nie powiedzielibyście, że jej na coś nie stać. A jednak, jak pisze: "Nie, nie mam kredytu i w sumie nie mam zbyt wielu ciężkich zobowiązań. Tak, mam dobrą pracę na umowę, ale także... 13 zł dniówki z wolnych środków".

W ciągu miesiąca moja sytuacja nie zmieniając się wiele uległa dość poważnej zmianie (koniec wakacji, dwie córki w przedszkolu, konieczność zatrudnienia niani). Z portfela wyfrunęło mi - ot tak sobie - kolejne 1000 zł. Od teraz oficjalnie jestem bogaczką-biedaczką.

Od razu przepraszam wszystkich, którzy mają mniej i gorzej ode mnie. Nie porównuję się do was, a wy nie porównujcie się, proszę, ze mną. Po prostu sama siebie zasmucam tym, że już pierwszego każdego miesiąca nie mam praktycznie pieniędzy.

Kilka dni temu czekając na przystanku na autobus (mamy jeden samochód i nie zawsze nim jeżdżę) zaczęłam sobie z ciekawości liczyć, ile będę miała do dyspozycji wolnych środków - wiecie święta za pasem, urodziny męża, imieniny teściowej - interesowało mnie, jakim budżetem dysponuję. W moim przypadku rachunek nie jest specjalnie trudny do obliczenia: mam wiele punktów stałych, na które co miesiąc muszę wydać określoną kwotę.

Co ciekawe, ale wcale nie zaskakujące, w ciągu sześciu lat, od których nie dostałam podwyżki (wnioskuję o nią co roku przy ocenie rocznej, i co roku nie dostaję - kryzys, wiadomo) stałe opłaty systematycznie rosły - no może oprócz rachunku telefonicznego, bo ten jakimś cudem udało mi się ostatnio poważnie obniżyć. Brawo ja.

Chwila ulgi

Za co nie muszę bulić co miesiąc? Za ratę kredytu mieszkaniowego. Uff, to naprawdę dużo. Mieszkam w mieszkaniu, które po śmierci teściów (oby żyli wiecznie!) odziedziczy mąż. I jego brat. Szwagier mieszka chwilowo poza Polską, ale kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym będziemy musieli go spłacić. Czyli kredytu nie mamy, ale to tylko dlatego, że termin jest odroczony.

Nie płacimy za prywatne przedszkole (mieszkając w dość modnej wśród rodzin dzielnicy), bo mieliśmy szczęście, że udało nam się dostać do państwowego przedszkola i to z dwójką dzieci w wieku przedszkolnym. Nie będziemy także musieli płacić za prywatną szkołę, bo znowu mamy szczęście. Rejonowa podstawówka jest świetna, jednozmianowa i dostaniemy się do niej z przydziału, ale to dopiero za chwilę. Państwowe przedszkola to także wydatek - średnio około 400 zł za dziecko - przy dobrych wiatrach i wysokiej średniej frekwencji.

Dlaczego bogata?

Znacie określenie być bogatym na papierze? To właśnie ja. Mieszkanie, w którym mieszkamy jest duuuże i piękne. W starej kamienicy, z tarasem, ma ponad 100 metrów kwadratowych. Teściowie wykupili je więcej niż okazyjnie. No ale my będziemy spłacać wedle wytycznych rynkowych. Czyli bogaci, ale nie do końca, bo jednak biedni (przed kredyt na pół miliona).

Jeżdżę dobrym samochodem, na który mąż ma firmowy leasing. Jemu się to opłaca, ja korzystam z chęcią. Nie tankuję, nie dokładam się do ubezpieczenia ani do przeglądów. Bo mnie nie stać. Bogato wyglądam bardzo. Mam dużo ubrań z czasów sprzed kryzysu, kiedy moja pensja nie była jeszcze ścięta o 40 procent. Na szczęście kupowałam dobre rzeczy i markowe, takie, które można nosić latami i s całkiem poza trendami. Solidne klasyki, które jeszcze moje córki ponoszą. To dobrze, bo wydaję tylko na konserwację. Chociaż 150 zł za szewca i 120 za pralnię nawet raz na jakiś czas to już kwota wykraczająca poza mój comiesięczny budżet z zakładką "wolne środki". Czyli bogata, ale jednak biedna.

Dlaczego biedna?

Od razu oddzielmy mnie i moje zobowiązania finansowe od wydatków męża. Mamy partnerski układ - finansowy i w związku jako takim. Jest on oczywiście  pozornie partnerski na obydwu tych płaszczyznach. Ja robię swoje 50 procent wokół dzieci i domu plus jego 40 procent, a on wkłada swoje 50 procent plus jeszcze dodatkowo pokrywa kwotę moich 40 procent do rodzinnego budżetu. Czyli wychodzi po mniej więcej równo, przy czym na różnych polach.

Się rozeszło

Plan moich comiesięcznych wydatków jest prosty. Przychodzi pensja pierwszego każdego miesiąca. 38 procent tej kwoty od razu przelewam na wspólne konto. 27 procent idzie na comiesięczne opłaty przedszkolne oraz połowę wynagrodzenia dla niani. Tak, tak, musieliśmy ją zatrudnić - dziewczynki głównie chorują - na przemian lub razem. 10 procent to moje oszczędności emerytalne - wpłacam na fundusz inwestycyjny, który na razie raczej nie rokuje... Oszczędzam też w ramach konta - od każdej transakcji na koncie drobna kwota wpada na konto oszczędnościowe. To taka moja poduszeczka, która zamortyzuje ewentualną awarię. Realnie jednak to moja część, którą w kwietniu przeleję na konto urzędu miasta, żeby pokryć użytkowanie wieczyste i podatek od nieruchomości za piękne i duże mieszkanie, które zasiedlamy.

Mam jeszcze kilka stałych wydatków, a żaden z nich nie jest specjalnym luksusem i przejawem rozrzutności. Na koniec zostaje mi kwota wolna, która po podzieleniu na liczbę dni miesiąca daje 13 złoty dniówki.

Dobre rady

Mogę dorobić! Tak, ale anonimowo, bo jak mnie firma złapie, to będzie kara - lanie na goły tyłek albo jeszcze coś gorszego. Mogę zmienić pracę na lepiej płatną. Jasne, ale lubię swoją pracę. Nie lubię tylko kwoty wynagrodzenia.

Mogę żyć z męża. No poniekąd tak niestety jest. Bo to on opłaca wakacje, prezenty na urodziny koleżeństwa z przedszkola, wyjazdy, ekstra wyjścia, abonament w prywatnym centrum medycznym dla całej rodziny.

Trochę to jednak żenujące, że tak musi być. Że sama bym się i dzieci nigdy nie utrzymała. Nie z tej pensji, nie w tym mieście, nie w tym mieszkaniu. Ale wierzcie mi, gdybyście mnie zobaczyli, nigdy byście nie pomyśleli, że oto przez najbliższy tydzień nie mam w budżecie środków nawet na zakup gazety.

I wcale się nie żalę, po prostu stwierdzam fakty. Zniechęcona, ale w sumie rozbawiona tą całą sytuacją. Może dlatego, że nie mam noża na gardle. Póki co, w każdym razie.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Czy wysokość Twojej pensji pozwala Ci żyć bez zmartwień?
Więcej o: