"W głowie miałam już imię i plan. I wsparcie rodziców-katolików, dziś zdegustowanych" [LIST]

Poroniłam. W szpitalu na Madalińskiego, gdzieś w kiblu, nie mogąc nic zrobić, patrząc, jak kawałek po kawałku ulatuje życie, dla którego byłam gotowa na wszystko. Po wszystkim usłyszałam, że powinni położyć mnie na jedynym oddziale, gdzie jest miejsce, czyli na onkologicznym lub patologicznym, by "wyczyścić pozostałości" - napisała w liście do redakcji Czytelniczka.

Nie jestem zwykle bardzo wylewna publicznie na tematy polityczne. Ale dotyczy mnie to personalnie. Mnie, Ewę Pawłowską. Traktuję to jak policzek wymierzony tytanową rękawicą. Dlaczego? Żeby nikt nie zarzucił mi, że "nie mam dzieci, więc nie wiem, o czym mówię", czas na brutalny osobisty przykład.

Miałam to nieszczęście stracić dziecko. Nie było chciane praktycznie przez nikogo prócz mnie, która je nosiła. Nie było poczęte w sprzyjających okolicznościach i nie było wygodnym decydować, że chcę być samotną matką. Nie miałam pieniędzy, nie miałam obok ojca tego dziecka, nie miałam perspektyw ani stabilnej pracy. Po cichu, w szesnastogodzinnych dniach pracy, urywałam drzemki w samochodzie i starałam się zrobić wszystko, by stać się Matką Polką.

W głowie miałam już imię i plan, jak to wszystko pogodzić. I wsparcie moich wspaniałych Rodziców, nawiasem mówiąc praktykujących katolików, obecnie zdegustowanych i zagubionych.

Poroniłam. W szpitalu na Madalińskiego, gdzieś w kiblu, nie mogąc nic zrobić, patrząc, jak kawałek po kawałku ulatuje życie, dla którego byłam gotowa na wszystko. Po wszystkim usłyszałam, że powinni położyć mnie na jedynym oddziale, gdzie jest miejsce, czyli na onkologicznym lub patologicznym, by "wyczyścić pozostałości". A ja przez kilka tygodni zmieniałam swoje życie, by móc temu dziecku dać godne życie.

Moje ciało nie było tego samego zdania i nie miałam nad nim żadnej kontroli. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, co znaczy żałoba po człowieku, którego nawet nie zobaczyłam. Płakałam oszołomiona i miałam gdzieś, co jest dobre dla mojego zdrowia, że "powinnam przyjmować dużo płynów i jeść cytrusy, a za pół roku mogę spróbować ponownie". Do dziś nie wiem, czy jestem zdolna mieć potomstwo.

Zabrałam torbę, do auta kierowała mnie przyjaciółka. Ona nie miała prawa jazdy, więc to ja - z najgrubszą podpaską świata, koszmarnymi skurczami podbrzusza i niestabilna emocjonalnie - musiałam poprowadzić auto do domu.

Do dziś pamiętam datę. Do dzisiaj, co roku, tego kwietniowego dnia myślę o Nim, naiwnie wierząc, że może nie chciał tu być albo uchronił się przed okrutnym losem. Bo tak mi łatwiej, niż myśleć, że jestem kobietą "drugiego sortu", co obecne władze chcą mi wmówić używając do tego restrykcyjnego prawa, kompletnie nie szanującego moich emocji i ich oddzielności od możliwości mojego ciała.

Gdyby ten dzień miał miejsce po wprowadzeniu w życie proponowanej ustawy antyaborcyjnej, to co? Przy moim fotelu i rozłożonych nogach, stałby przedstawiciel prokuratury rejonowej, zadający mi supermiłe pytania w idealnie dobranej ku temu przestrzeni? A ja zapewne byłabym niezwykle przygotowana do dawania obiektywnych i rzeczowych odpowiedzi?

Czy stałabym się "podejrzaną o zaniedbanie ciąży"?

Czy jest szansa że byłabym osądzona i skazana, a moi najbliżsi odwiedzaliby mnie w depresji w więziennych murach z szarlotką? "Urocza" wizja.

[Od Redakcji: Zgodnie z zapisami obywatelskiej ustawy antyaborcyjnej, matka "dziecka poczętego", która poroniła nieumyślnie, nie podlega karze. O tym, co dokładnie znajduje się w projekcie ustawy komitetu "Stop aborcji", przeczytasz TUTAJ].

Zacofane intelektualnie decyzje

To, że irytuje mnie wiele zacofanych intelektualnie decyzji politycznych elit u steru, chore pomysły, pomylone ideologie i tyrania psychicznie niestabilnych jednostek u władzy, to nie jest nowość, ale wciąż tak samo zaskakuje.

Nie sądziłam jednak, że dożyję chwili, w której "obrońcy prawa do życia" przestaną chronić moje życie. Życie, które trwa na tym padole prawie 33 lata, życie, które dla wielu najbliższych znaczy wiele, a dla niektórych wszystko, życie, w które - z brutalnie systemowego punktu widzenia - państwo zainwestowało grube pieniądze, ucząc je, edukując, lecząc i życie, które przynosi im niemały dochód, życie, które niejednokrotnie pomaga innym życiom, by mogły trwać i rozwijać się.

Pominę kwestię próby zabrania głosu, decyzyjności i godności, bo to absurd sam w sobie, który leży poza granicami mojego poznania jako świadomej jednostki. Pominę dylemat moralny: czy dziecko, o którym wiemy, że urodzi się niezdolne do czerpania z piękna świata z racji potężnych dysfunkcji fizycznych i psychicznych, zdeformowane i egzystujące w ciągłym bólu chciałoby żyć, gdyby miało taki wybór i czy jesteśmy zbawcami świata, bo poświęcamy się dla ciągłości ich bytu, czy katami, bo je na nie skazujemy.

Pominę hańbę na międzynarodowej arenie rozwiniętych krajów, do których już nawet nie mamy prawa aspirować, a które demokrację, niepodległość (w mikro- i makroskali) i tolerancję budowały przez setki lat, okupioną krwią wielu męczenników i zwykłych ludzi, bohaterów dnia codziennego. Pominę to wszystko, bo dyskusja i tak trwa, szeroko zakrojona.

Skupię się na tym, że autorytarnie funkcjonujące władze, o dziwo, wybrane w demokratycznych wyborach, nie chcą edukować społeczeństwa i przekonywać logicznymi argumentami do swoich przekonań. Nie chcą dialogu, który jest podstawą zdrowego państwa.

Nie mają ani klasy, ani kultury, ani wiedzy, ani autorytetu, ani umocowania w poprzednich sukcesach, chcą swoje racje wprowadzić w życie, wykorzystując w żenujący sposób większość parlamentarną. Wprowadzić na siłę, bez rozmowy, prócz pozornych debat o charakterze PR-owym i funkcji fatycznej. Chcą zmienić prawo wbrew obywatelom, którzy tego prawa w takiej postaci nie chcą.

Więc tak, jestem wkurzona i - nieszczęśliwie dla obecnych władz – bardzo zdeterminowana. A kto mnie zna, ten wie - jestem małym klonem Emilii Plater. Takich klonów na polskich ulicach będzie wiele i jestem dumna z mojego narodu, że nie schował głowy w piasek.

Ewa Pawłowska

Chcesz opowiedzieć swoją historię? Na listy czekamy pod adresem: kobieta@agora.pl. Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem.

Zobacz też WIDEO: Czarny protest. Polki przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej