Miałam 19 lat, byłam samotną mamą wtedy 2-letniego dziecka i miałam trudną sytuację. Wszyscy mnie krytykowali, choć byłam bardzo dobrą mamą. Chciałam pokazać, że sobie poradzę. Wyprowadziłam się z domu z dzieckiem do innego województwa.
Wynajęłam mieszkanie. Nieduże - dwa małe pokoiki - ale w sam raz dla naszej dwuosobowej rodzinki. Niestety ceny przedszkoli, mieszkań w porównaniu do zarobków były zbyt wysokie. Szukałam jakiejś dodatkowej pracy. I tak oto znalazłam ogłoszenie o masażach erotycznych.
Oferta była dobrze płatna i nie wymagała ode mnie „gratisów”, jak seks oralny, obmacywanie itd. Miałam tylko masować klientów. Tak też było. Nie byłam dziwką, tylko dziewczyną, która robiła masaże nagim (przeważnie) mężczyznom.
Poznałam tam Pana K. Był pierwszym „gościem” owego salonu. Elegancki, przystojny, bardzo kulturalny. Nie traktował mnie jak dziewczynę na raz, nie nalegał na oferty za dopłatą.
Od początku świeciły nam się do siebie oczy. Mnie urzekło, że starszy dwa razy facet mnie tak szybko zauroczył, on z kolei był chyba podekscytowany tym, że tak młoda dziewczyna słucha go, jak nikt inny.
Mówił, że jest właśnie w trakcie rozwodu, ma córkę, zabiera ją na weekendy.
Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy spotykać się codziennie, w moim mieszkaniu. Potrafił, ot tak, w ciągu dnia wyrwać się z pracy, żeby wypić ze mną herbatę. Dużo rozmawialiśmy o sobie.
Stało się. Po kilku tygodniach zakochałam się. Wtedy K. przyznał się, że oprócz córki ma też syna i żonę, z którą jest w trakcie rozwodu, ale nadal z nią mieszka.
Wpadłam w szał. Kazałam mu się wynosić. Nie wyszedł. Płakałam jak dziecko. Zapewniał, że zależy mu na mnie, że żona i ta sytuacja to tylko kwestia czasu, do rozwodu. „To tylko papier” - usłyszałam. W końcu dlatego prosił, żebym zrezygnowała z masaży. Przelewał mi pieniądze na utrzymanie, tłumaczył, że "gdyby mu nie zależało, nie pomagałbym mi”. Prosił, żebym mu zaufała i dała trochę czasu.
Czekałam, tkwiąc w związku od rana do wieczora, bo potem wracał do niej. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy ze mną wszystko jest w porządku. Zamiast postawić jakieś warunki, stałam się zależna od niego. Gdy mówiłam, że odejdę, że mam dosyć chorego układu, szantażował mnie, że wszystkim powie, jak się poznaliśmy. Nie chciałam, by to wyszło na jaw.
Po dziesięciu długich miesiącach postanowiłam - zabieram dziecko i wyjeżdżam za granicę, do rodziny, do pracy. Wyjeżdżam, bo nie chcę być zależna od K.
Nie wyjechałam, bo przeczytał w moich wiadomościach, że planuję przeprowadzkę, że mam zamiar go zostawić. Wkurzył się, ale nic nie mówił. Źle się czułam, zrobiłam test i okazało się, że jestem w ciąży.
Jak? Po niemal roku braku antykoncepcji, po takim czasie, tak nagle. Kiedy ja już wszystko zaplanowałam na nowo, bez niego. Żeby mógł być dalej z rodziną, zamiast opowiadać mi, że się rozwodzi (do dziś nie złożył nawet pozwu).
Z ciąży ucieszył się. Bardziej chyba niż ja. Ja się załamałam. Przecież z dwójką dzieci już nie wyjadę, bo jak pójdę do pracy? Myślałam o aborcji, ale to przecież moje małe dziecko, niczemu niewinne.
On też na aborcję się nie zgodził. Przysięgał, że do porodu będzie już z nami, że zdąży załatwić wszystko.
Za tydzień będę miała cesarkę. On nadal mieszka z rodziną. Nie pyta o małą, czasem się odezwie tylko. Wymusiłam, by odwiedził mnie choć raz w szpitalu. Wmawia mi, że ma problemy finansowe. Jedyne, co robi, to płaci za mieszkanie. Nie kupił nawet smoczka dla naszej córeczki, nie interesuje się nią. Cała moja ciąża to horror, ciągle w szpitalach, ciągle coś. Jemu zależy tylko na tym, żebym nie powiedziała jego żonie. Ciągle tęsknię i wierzę, że z nami będzie.
Czy jestem sama sobie winna, że zostanę samotną mamą? To naiwność czy hormony? A może jedno i drugie?
Czekamy na Wasze historie, którymi chcecie się podzielić. Wybrane teksty, za Waszą zgodą oczywiście, będą publikowane na kobieta.gazeta.pl. Piszcie: kobieta@agora.pl.
Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Autorka tego listu dostanie „Trening życia. Deynn&Majewski trenuje” wydawnictwa Flow Books.