Co roku przejeżdżając przez miasto i obserwując migawki w telewizji, widzę, jak warszawiacy tłumnie wystają w kolejkach (niektórzy nawet przez kilka godzin!), żeby dostać smacznego pączka. Wszak to tłusty czwartek, kto nie zje oblanej lukrem bułki z marmoladą, ten trąba.
Stoją i stoją, bo akurat w tej konkretnej cukierni są najlepsze w mieście lub w dzielnicy, kłócą się o miejsce, w końcu dochodzą do kasy, kupują te ciastka w liczbie sześciu, dwunastu, osiemnastu, dla siebie, bliskich, znajomych, biorą do pracy, do domu i jedzą. Misja spełniona, uczyniliśmy zadość tradycji.
Czy wy wszyscy oszaleliście? Czy ktoś potrafi wytłumaczyć mi, dlaczego tego pączka mam zjeść akurat tego dnia, a nie mogę zrobić tego dzień wcześniej lub dzień później? Czy ktoś powie mi, dlaczego akurat tego dnia mam wystawać po pączka w lokalnej cukierni, chociaż kolejka ciągnie się aż do sąsiedniej ulicy?
Zamiast wystawać za pączkami, wolę pójść na spacer lub poczytać książkę. Zamiast objadać się trzema, czterema lub pięcioma, wolę zjeść banana lub jabłko.
Tłusty czwartek jest smutnym przykładem tego, że „nieważne co, nieważne jak, ważne, że wszyscy tak robią, a więc muszę i ja”.
Otóż nie, wcale nie musisz.
- Michał