Historia rozpoczyna się banalnie, bo przecież rozwód, to teraz tak normalna i naturalna rzecz. Przeżywamy to. Cierpimy i odczuwamy emocjonalną huśtawkę nastrojów. I to też jest normalne.
Oboje przekroczyliśmy trzydziestkę, gdy braliśmy ślub. Decyzję o ślubie podjęliśmy tak samo chłodno, jak chłodno zdecydowaliśmy o rozpadzie związku. Nie pamiętam płomiennych spotkań i i motyli w brzuchu, gdy czekałam na nasze spotkania. Po prostu byliśmy razem. Nasza kilkuletnia znajomość, która opierała się wyłącznie na seksie, w miarę upływu lat zbliżyła nas do siebie na innych płaszczyznach i przyszedł któregoś dnia taki moment, że pomyśleliśmy o wspólnym mieszkaniu, by było taniej, a później o ślubie.
Najbardziej szczęśliwi w ten dzień chyba byli nasi rodzice. Nasza układność małżeńska, a właściwie mojego męża, trwała cztery lata. Jednak pomimo jego skoków w bok żyliśmy spokojnie, bez większych kłótni i większego zaangażowania. Myślałam, że z czasem może coś zaiskrzy, że może zacznie się rodzic pomiędzy nami coś większego, tego czegoś za czym zapewne oboje tęskniliśmy. Jednak czas mijał i nic takiego nie przychodziło. Jakże często się słyszy, że miłość przychodzi powoli, więc z dnia na dzień przez mijające lata czekałam i myślę, że i on czekał na to cudowne uczucie, na moment, że coś się nagle zmieni. W tym naszym oczekiwaniu nie próżnowaliśmy. Zmieniliśmy mieszkanie na większe, a ja urodziłam dwoje dzieci.
Po 12 latach naszego małżeństwa przyszedł moment, że nagle przestało ono jako takie istnieć. Pierwsze 6 lat było wspaniale. Lecz gdy pojawiła się Natalka, jej problemy zdrowotne zaczęły nas coraz bardziej od siebie oddalać. Niby powinno być inaczej, bo przecież przyrzekaliśmy sobie, że w zdrowiu i chorobie, że na dobre i złe, a tu rzeczywistość zafundowała coś innego.
Coraz częściej ja sama szarpałam się z wózkiem, jadąc z nią na rehabilitację. I coraz częściej to ja czytałam jej do snu, pomimo że wolała, gdy robił to jej ukochany tatuś. I tak tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem wyrastał pomiędzy nami coraz grubszy i wyższy mur. Z każdym kolejnym mijającym dniem uświadamiałam sobie, że z tym mężczyzną mam coraz mniej wspólnego.
Oboje żyliśmy jakby w zawieszeniu. Niby razem, a jednak osobno. Myślałam o rozstaniu, ale jeszcze wciąż tą myśl odsuwałam. To znów przychodziła refleksja, że gdybym była sama, to wiedziałabym na czym stoję. Wiedziałabym wtedy, że muszę liczyć tylko na siebie, a tak wciąż oczekuję pomocy, wsparcia i co rusz się zawodzę, rozczarowuję, bo tego nie ma. Postanowiłam że porozmawiam z nim o rozstaniu, lecz jakoś to z dnia na dzień odkładałam, by nagle pewnego dnia on pierwszy poruszył temat, który ja przerabiałam dziesiątki razy.
Dowiedziałam się, że poznał kogoś wyjątkowego i chce z nią spędzić pozostałe lata swojego życia. Z myślą o dzieciach, wynajął mieszkanie niedaleko, by miały do niego blisko. Szanuje mnie i dlatego nie chce mnie okłamywać, być nieuczciwy. Mówił, że dla niego to wszystko jest za trudne i że serce go boli, gdy patrzy na naszą córkę.
Słuchając, jak wszystko dokładnie zaplanował starałam się zachować obojętny wyraz twarzy, udając, że nie jestem tym wszystkim ani trochę zaskoczona. Bo przecież nie powinnam być. Z każdym dniem i każdą nocą od dłuższego czasu oswajałam się z rozstaniem i szykowałam się do tego. A teraz czułam, że nie umiem się w tej sytuacji znaleźć. Nasze rozmowy, kłótnie, które rozpoczęły się, gdy zdecydowałam, że nie oddam naszej córki do żadnego zakładu rozpoczęły nasze oddalanie się od siebie. Mój upór sprawił, że coś w naszym małżeństwie pękło i ta rysa z każdym rokiem stawała się coraz bardziej odczuwalna.
- Wszystko w porządku - pocieszałam się w swoich myślach. - To nic takiego. Przecież dobrze wiedziałaś, że w końcu to się stanie. Wszystko będzie dobrze. Co z tobą? – mówiłam w myślach do siebie. – Podobno jesteś na to przygotowana, a więc nie panikuj. Tego małżeństwa nie ma już od wieków, a więc najwyższa pora, by wreszcie coś ruszyło.
Tylko dlaczego to mimo wszystko tak cholernie boli? Jeśli przyszedł w końcu czas na finisz, to trzeba to zakończyć tak jak należy.
Przez następne godziny, dni i noce obmyślałam, jak to teraz będzie. Jak muszę wszystko sobie poukładać. Mętlik w głowie i znów otrzeźwienie. I wbijanie sobie do głowy, że trzeba myśleć pozytywnie, bo to połowa sukcesu. A przychodził strach, że coś nie wypali, że nie będzie płacił alimentów, że Natalce może się pogorszyć.
Po kilku dniach wyniósł ostatnie kartony, nawet Krzyś mu pomagał, a ja zaczęłam szukać dodatkowej pracy. Trochę trwało, ale znalazłam dla Natalki miejsce na kilka godzin dziennie, na warsztatach terapii zajęciowej.
Koleżanka poleca moje wypieki znajomym, a ja w wolnym czasie piekę ciasta i torty na różnego rodzaju okazje. Na razie jest nieźle, a będzie na pewno coraz bardziej normalnie. Z każdym dniem coraz bardziej dociera do mnie, że od teraz mam szansę na moje nowe życie, na nową mnie. Dorosłam, dojrzałam. Czas na nowe.
Popełniłam w swoim życiu mnóstwo błędów, ale jestem teraz w pełni świadoma, czego pragnę dla siebie i swoich dzieci. Ważne jest, by wiedzieć, czego chcemy od życia, jak ma wyglądać, czego oczekujemy i aby pozwolić pewnym rzeczom odejść. Uwolnić się od nich. Odciąć i to nie z powodu dumy, słabości czy pychy, złości, ale po prostu dlatego, że na to coś już nie ma miejsca w naszym życiu. I trzeba być pewnym, że stać nas na ten krok i tego nie żałować.
I.P.
***
"Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz na co trafisz" - ten znany cytat Forresta Gumpa, dla wielu z nas brzmi aż nazbyt znajomo. Zdarzył ci się niespodziewany zwrot w życiu? Masz za sobą albo planujesz nieoczekiwaną, wielką zmianę? A może zwykły, mały przypadek sprawił, że musiałaś obmyślić życiowy "Plan Be"? Podziel się z nami swoją historią i napisz na kobieta@agora.pl, najciekawsze historie opublikujemy i nagrodzimy.
***
Akcja #mojplanb jest połączona z premierą filmu "Plan B" Kingi Dębskiej, reżyserki hitu "Moje córki krowy". Plan B zapowiadany jest jako "historia o niełatwym poszukiwaniu miłości, o znajdowaniu sensu w relacjach z innymi i o tym, że zawsze jest nadzieja". Bohaterów poznajemy tuż przed walentynkami, w chwili, gdy w ich życiu wydarza się coś całkiem nieoczekiwanego. Sytuacje, z którymi się konfrontują, prowadzą do zaskakujących rozwiązań. Natalia, Mirek, Klara i Agnieszka spotkają na swojej drodze ludzi, którzy dają nadzieję na to, że w życiu zawsze jest jakiś plan B. W rolach głównych zobaczymy: Kingę Preis, Marcina Dorocińskiego, Edytę Olszówkę, Romę Gąsiorowską, Krzysztofa Stelmaszyka i innych. W kinach od 2 lutego.