Od jakiegoś czasu coraz częściej słyszę postulaty feministek na rzecz liberalizacji prawa aborcyjnego. Co zaskakujące, niektóre działaczki mówią o tym nawet bardziej zawzięcie niż w czasach, gdy rządziło SLD czy PO. A przecież teraz taki postulat jest zupełnie nierealistyczny i obawiam się, że może narobić więcej złego niż dobrego.
Kojarzy mi się to z sytuacją, gdy w upadającej firmie, pracownik zgłasza się do szefa z prośbą o sporą podwyżkę. Nikt z instynktem samozachowawczym tego nie zrobi, bo wie, że będzie pierwszą osobą na liście do zwolnienia. Tak samo może być z prawem aborcyjnym - walczymy o liberalizację, a za moment możemy być ono jeszcze bardziej restrykcyjne.
Wizja zaostrzenia ustawy aborcyjnej stała się w ostatnich dniach bardzo realistyczna. Sądzę, że przeraża ona większość kobiet, niezależnie od poglądów. A wiele osób, zamiast skupiać się na obronie kompromisu, wysuwa postulaty, których PiS nigdy nie spełni. Czy feministki są w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której posłanki Pawłowicz i Sobecka głosują za legalizacją aborcji? Bo dla mnie to jednak zbyt trudne. Dlatego uważam, że liberalizacja aborcji nie jest w ogóle postulatem na obecną kadencję.
Odnoszę wrażenie, że radykalne hasła tylko drażnią drugą stronę. Przez nie obrońcy życia stają się jeszcze bardziej zawzięci. Problem polega na tym, że to oni są teraz u władzy i w przeciwieństwie do nas mogą zmienić prawo.
Osobiście jestem zwolenniczką liberalizacji prawa aborcyjnego. Ale w tym momencie nie jest to najważniejszy problem. Teraz trzeba skupić się na obronie kompromisu. Bo za jakiś czas może dojść do tego, że w ogóle go już nie będzie i kobiety będą musiały rodzić we wszystkich przypadkach. A tego nie chce chyba żadna z nas.
Magda
Czekamy na Wasze historie, którymi chcecie się podzielić. Wybrane teksty, za Waszą zgodą oczywiście, będą opublikowane na kobieta.gazeta.pl. Autorom opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Piszcie: kobieta@agora.pl