Długo zastanawiałam się, od czego zacząć i czy pisać o swoich odczuciach. Nie chciałabym, aby moja historia zabrzmiała jak użalanie się nad sobą. Chciałabym, żeby była odebrana jako głos młodych kobiet, naukowców, ich roli w życiu publicznym i pracy.
Skończyłam studia techniczne – nie było łatwo. Często słyszałam, że to uczelnia nie dla kobiet, że i tak nie dostanę po studiach dobrej pracy. Wszyscy wolą zatrudniać mężczyzn na stanowiskach inżynierów. Jednak nie poddałam się i skończyłam studia techniczne z wyróżnieniem.
Rozpoczęłam pracę w biurze projektowym i studia doktoranckie. Wszystko zapowiadało się dobrze, ale w międzyczasie zaszłam w ciążę. Straciłam pracę, przerwałam praktykę zawodową i studia doktoranckie. Rok po urodzeniu dziecka wróciłam na uczelnię. Miałam szczęście, bo szukali kogoś do prowadzenia zajęć. Dostałam pracę na szanowanej wyższej uczelni technicznej – zostałam wykładowcą akademickim.
Lubię swoją pracę i kontakt ze studentami. Staram się im pomagać. Przez kilka lat opracowałam wiele pomocy dydaktycznych, przykładów i materiałów dla studentów. Często zostaje po zajęciach, aby udzielać dodatkowych konsultacji. Odpowiadam na wiadomości e-mail studentów o każdej porze dnia - siedem dni w tygodniu. Rozpoczęłam też pracę doktorską i badania naukowe.
Ktoś mnie zapyta: Gdzie pracujesz? Odpowiadam: Na wyższej uczelni technicznej – jestem wykładowcą akademickim. To brzmi dumnie… Ale prawdziwy obraz mojej pracy jest zupełnie inny.
Są to godziny spędzone nad książkami, w laboratorium, przed komputerem, nad egzaminami, kartkówkami itd., których nikt nie zauważa, bo czas nauczyciela akademickiego jest nienormowany. Zero pomocy, wsparcia uczelni w pracy doktorskiej czy badaniach naukowych. Promotor jest promotorem tylko na papierze.
Moja praca to ciągłe podnoszenie kwalifikacji, ogromne wymagania i wyzwania, zajęcia ze studentami porozrzucane w ciągu dnia – raz rano, raz wieczorem, w weekendy, czasem i rano, i wieczorem. Dodatkowo zebrania zespołu, podczas których profesor co tydzień opowiada, w jak złej sytuacji jest nasza uczelnia i że będzie tylko gorzej.
Moja praca to nie tylko dydaktyka i doktorat – moja praca to też nauka, pisanie artykułów naukowych i wkład w rozwój dziedziny naukowej, którą uprawiam. A to wszystko za 1900 zł na rękę. Oczywiście, żeby się utrzymać, tak jak większość młodych zatrudnionych na uczelni, dorabiam. Nigdy nie mam chwili dla siebie – uczelnia, praca zarobkowa - a pomiędzy – dom, lekcje z dzieckiem, zakupy, obiad, bycie mamą i żoną na pełny etat.
W zeszłym roku pojechałam na międzynarodową konferencję naukową. Poznałam ludzi w moim wieku, którzy pracują na uczelniach wyższych za granicą. Nikt z nich nie musi dorabiać, każdy żyje na bardzo dobrym poziomie, tylko z pensji z uczelni. Mają wsparcie uczelni w pracach badawczych i wsparcie profesorów w pracach naukowych. Bycie wykładowcą na wyższej uczelni za granicą brzmi dumnie!
U nas coraz więcej młodych ludzi odchodzi. "Robią" doktorat i uciekają. Ja też pomału o tym myślę. Szkoda mi tych lat na uczelni, tego czasu poświęconego na badania, doktorat, materiały dydaktyczne, ale wystarczająco już poświęciłam. Miałam nadzieję, że będzie lepiej. W tym roku obniżyli nam pensję, więc chyba lepiej nie będzie.
Większość profesorów nie wspiera młodych naukowców. Profesorom żyje się dobrze - mają godne pieniądze, do emerytury niewiele - odcinają kupony. Niech inni się martwią, co będzie, gdy oni odejdą.
Dla mnie przyszedł czas na zmianę. Tylko kto będzie uczył nasze dzieci… Profesorowie odchodzą, a znaleźć młodego, który się poświęci za 1900 zł netto, będzie trudno.
Kaja