Przyglądam się partnerom moich bliskich koleżanek i jestem coraz bardziej zaniepokojona tym, jak kobiety kastrują mężczyzn, ograniczają im wolność, sprawiają, że oni zaczynają się ich autentycznie bać. Im one silniejsze, bardziej niezależne, samoświadome, mocne, tym oni w bardziej rozchodzonych kapciach, z brzuszkami, położonymi po sobie uszami.
Kilka przykładów. Mój mąż cyklicznie organizuje męskie spotkania i obserwuję, jak jego kumple gimnastykują się, żeby "zasłużyć" na zgodę na wyjście. Ze strategicznie zaplanowanym wyprzedzeniem zaczynają chodzić jak w zegarku. Wyrzucają śmieci, kąpią dzieci, sprzątają kuchnię z własnej inicjatywy. Wszystko, by - wcześniej wyczuwszy nastrój żony - pewnego wieczoru rzucić od niechcenia: W piątek mamy męski wypad, spotkam się z chłopakami - jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście. Oczywiście...
Druga duża grupa to koledzy, którzy na którymś etapie nawalili w relacji i teraz mają areszt domowy. Jeden z nich po tym, jak żona odkryła, że flirtuje z koleżanką z pracy przez rok nigdzie nie wychodził, nie miał prawa sam wyjeżdżać, także, a może przede wszystkim, na wyjazdy służbowe. O jego winie została poinformowana cała rodzina, przeżył interwencję rodziców, musiał bardzo się napracować, żeby odpokutować winę - moim zdaniem niewspółmierną do przewinienia. Tym bardziej, że widziałam jego żonę w sytuacjach o wiele bardziej "rozwodowych". Biedak rok cierpiał "przykuty do kaloryfera". Teraz smycz ma bardziej poluzowaną, ale wciąż na pierwsze upomnienie żony wraca karnie do nogi.
Mężowie kryją się z piciem podczas imprez - wychylając kielicha, kiedy żona odwróci wzrok, z paleniem, z podtrzymywaniem znajomości ze znajomymi, których ich żony nie lubią, z wydatkami. Oszukują nawet na temat tego, gdzie są i co robią. Ostatnio stałam w kawiarni po kawę, koło mnie mężczyzna czekał na swoją i rozmawiał przez telefon - z kontekstu wywnioskowałam - z partnerką:
- W pracy jestem, tak, tak, wyszedłem na chwilę ze spotkania, żeby z tobą pogadać...
Serio, nie wolno mu wyjść na kawę w słoneczny dzień? Ma opcję: być przykutym do biurka, albo przykutym do kaloryfera w domu? O co chodzi?!
Kolejnych dwóch znajomych właśnie kończy czterdziestkę. Dobrze sytuowani, z żonami, które także świetnie zarabiają. Mają na jubileusz jedno marzenie - obaj chcą sobie kupić coś tylko dla siebie - jeden samochód, drugi motor - takie do wyremontowania, stare klasyki. Ale nie. Żony się nie zgadzają, chociaż pieniądze na ten cel nie idą z domowego budżetu. I tu chyba nawet nie chodzi o model, ani o cenę.
Właściwie poza pokazaniem, kto jest silniejszy, i kto ma władzę, nie widzę tutaj innego powodu ingerowania w marzenia i wolność mężów. A oni zakazu nie łamią, bo się żon boją. A może się nie boją, może nie chcą sobie komplikować życia zgodnie z zasadą "happy wife, happy life" [ang. szczęśliwa żona, szczęśliwa dola, przyp. red.]. Ale nawet jeśli za ich zachowaniem stoi powód numer dwa, to naprawdę rezygnują z siebie i marzeń? Bo żona zabrania?
Joanna
***
Czekamy na Wasze historie, którymi chcecie się podzielić. Wybrane teksty, za Waszą zgodą oczywiście, będą opublikowane na kobieta.gazeta.pl. Autorom opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Piszcie: kobieta@agora.pl.