Chciałam dobrze. Dla siebie, dla finansów, dla środowiska. Z pierwszym dniem wakacji porzuciłam komunikację miejską i przesiadłam się na rower. Wyruszam codziennie przed ósmą i przez dwadzieścia minut pedałuję do pracy. Jak mogę, jadę ścieżkami rowerowymi, jak nie mogę - bo ich fizycznie nie ma, jeżdżę po chodniku. Szanuję pieszych, nigdy na nich nie dzwonię (nawet nie mam dzwonka), jak mogę omijam, jak nie mogę, jadę sobie w ich tempie za nimi, aż trafi mi się okienko i będę mogła ich bezpiecznie ominąć, nic nie mówię, jak paradują środkiem ścieżki rowerowej, przechodzą przez nią nie rozglądając się na boki, zwalniam, przepuszczam.
Jako pieszy i rowerzysta rozumiem punkt widzenia obu stron. Od 25 czerwca nie zdarzył mi się czysty przejazd. Taki, żeby nikt mnie nie ochrzanił po drodze. Dzisiaj myślałam, że wreszcie będę miała spokój, że nikt mnie nie zaleje czernią, nie wyleje na mnie swojej frustracji, ale nie, na ostatniej prostej usłyszałam: „Jak jedziesz, kur*o!”. Tym razem od innego rowerzysty, który podobnie jak ja jechał chodnikiem.
To strzykanie żółcią mnie dobija. Jest piękna pogoda, mało ludzi, wspaniały poranek, cudowny lipiec, ale nie, ciągle się do mnie ktoś przyczepia, demolując mi na długie godziny przedpołudnie.
W zeszłym tygodniu mężczyzna po pięćdziesiątce na wyasfaltowanej drodze wzdłuż parku, na której byliśmy tylko my dwoje, a droga miała szerokość 4 metrów, stanął na środku zagradzając mi trasę. Wskazując ręką ulicę, opieprzył, że moje miejsce jest na trzypasmowej jezdni.
Kolejnego dnia kobieta w niewybredny sposób już z daleka kręcąc głową zaczęła się złościć, „gdzie to ja z tym żelastwem się ładuję?”.
Kilka razy próbowałam zrozumieć intencje edukujących mnie ludzi. Zatrzymałam się i zapytałam, co mam wedle jednej i drugiej osoby zrobić, żeby je zadowolić. Na spokojnie, bo chciałam zrozumieć, wytłumaczyć, że tam, gdzie nie ma ścieżek, nie będę jeździła koło samochodów, bo mi życie i sprawne kończyny miłe. No nie dowiedziałam się. To znaczy dowiedziałam, że jako „piz*a” mam „spierda”ać”. Przyznam, że po nobliwej starszej pani nie spodziewałam się tak dosadnego komunikatu, zamykającego wszelkie próby dalszej rozmowy.
Podkreślam, że mówimy o porankach, kiedy na drodze jest pusto. Jak wracam popołudniami, jakoś nikt mnie nie dojeżdża, może dlatego, że więcej jest na ulicach rowerzystów? Nie wiem. Dlaczego tak bardzo lubimy się wzajemnie edukować, nie mamy dla siebie za grosz serdeczności, chodzimy skrzywieni i wkurzeni, polujemy na potknięcia innych, bluzgamy i rzucamy mięsem? Zamiast oddychać głęboko, cieszyć się latem, szanować przechodniów i doceniać rowerzystów. Ech, może jutro się uda?
Anna
***
Chcecie podzielić się z nami swoją historią? Piszcie na adres kobieta@agora.pl. Opublikowane listy docenimy książkami.
CZYTAJ TEŻ:
1,5 tys. wypadków w ubiegłym roku spowodowali rowerzyści. "Czują się wszędzie jak u siebie"