'Ludzie uważają, że w ramach walki z "promowaniem otyłości" można komuś tak naubliżać, że trzy dni nie wyjdzie z łóżka' [LIST]

"Wyzwiska na ulicy, inwektywy, wyśmiewanie i kpiny są moją codziennością" - napisała do nas w liście czytelniczka, podpisująca się jako M. I dodała, że otyłe osoby ciosów spodziewają się w każdej chwili i z każdej strony - również od znajomych.

Od dziecka byłam pulchna. Według mamy problem zaczął się, gdy wyjechałam z babcią do jej siostry i w dwa miesiące przybrałam tak dużo, że na dworcu mama się rozpłakała. Nie pamiętam tego, znam z opowiadań. Niedługo później trafiłam do dietetyka - kobiety, przy, której paliłam się ze wstydu, a każda wizyta była prawdziwą katorgą. Jak można rugać małą dziewczynkę za to, że „się obżera”?  

Mam dość przebojowy charakter, dlatego nigdy nie znalazłam się w kręgu wykluczonych osób, jednak bywali i tacy, którzy pozwalali sobie na okrutne kpiny, które  nie dawały mi zapomnieć o mojej tuszy. Bywałam „grubą Bertą, która pasie prosięta”, „ładnymi bioderkami”, dostałam walentynkę przedstawiającą słonia. Nauczyciel W-F-u nazwał mnie „spasioną dziewuchą”, bo nie byłam w stanie zrobić 100 karnych przysiadów - podobnie jak moje szczupłe koleżanki. To tylko kilka rozdzierających serce małej dziewczynki uwag. Wtedy miałam jeszcze dużo siły, by się obronić, ale z każdą obelgą  ta umiejętność się zmniejszała.

Czasem zabawy doprowadzały mnie do łez. Zielona szkoła: nauczyciel zorganizował „śluby klasowe”, a chłopak, który dowiedział się, że ma być na niby moim mężem, uciekł do pokoju i się rozpłakał. Nic nie powiedział, ale ja wiedziałam, o co chodzi, wszyscy wiedzieli.

CZYTAJ TEŻ: 'Tu, gdzie teraz żyję, nikt się za mną nie ogląda, mimo że ważę 120 kg'. Kobiety mówią o napiętnowaniu z powodu otyłości >>

W gimnazjum znów nie miałam problemu z aklimatyzacją, byłam lubiana, zapraszana na imprezy, czułam się stabilnie i robiłam dobrą minę do złej gry. Żeby nie było zbyt kolorowo, i wtedy zadbano, bym nie zapomniała o swojej nadwadze. Grupka uczniów z ostatniej klasy, grupka trzymająca władzę, przez dwa lata każdego dnia, gdy mieliśmy okazję się spotkać, nazywała mnie „meblościanką”, „szafą trzydrzwiową”, „wieprzem”, „maciorą”, „sauna solution”. Wtedy już nie walczyłam o swoje, udawałam, że nie słyszę. Ale słyszałam doskonale, wszystko to do dziś mam z tyłu głowy.

Znalazłam dietę cud, 13-dniową prawie głodówkę. Zrzuciłam 8 kg w ciągu tych kilkunastu dni, pod koniec słaniałam się na nogach. Spełnienie marzeń było początkiem poważnych problemów, błyskawicznie dopadło mnie jo-jo, waga wzrastała, z pulchnej dziewczyny z nadwagą w mig zrobiłam się otyła.

W liceum raczej nikt wprost nie pozwalał sobie na obrażanie mnie. Kiedyś po szkole stanęłam w obronie koleżanki, nad którą znęcał się chłopak. Broniłam jej przed ciosami i obelgami, a niedługo potem się pogodzili. W ramach „wdzięczności” za okazaną pomoc zawiązali sojusz przeciw paskudnej grubasce. Zostałam zasypana obrzydliwymi wiadomościami, każde moje zdjęcie w mediach społecznościowych zostało skomentowane w najpodlejszy z możliwych sposób. Brzmi banalnie, ale z tej bezsilności i bólu moje serce rozpadło się na tysiąc kawałków, chociaż udało się je poskładać, to na łączeniach na zawsze zostaną blizny.  

Minęło liceum, zaczęłam studia. Rozpoczynając drugie studia dostałam w spadku od kumpla z paczki kilkanaście tysięcy plików, które miały mi te studia ułatwić. Nie posprzątał - w folderach znalazło się trochę prywaty. W tym regulamin miejsca spotkań napisany przez chłopaków z paczki. Każda z członkiń została po chamsku opisana i możecie domyślić się, co czuje człowiek, który zdrady zaznaje od ludzi, których uważał za przyjaciół. Poprawka, nie byłam ich przyjaciółką, lecz kaszalotem, który jest większy niż dwóch kumpli razem wziętych.  

CZYTAJ TEŻ: Otyłość może być skafandrem bezpieczeństwa. "Ludzie zajmują się nadwagą, żeby nie dotykać tego, co tak naprawdę boli" >>

Mam 27 lat i ważę 109 kg przy wzroście 166 cm, cierpię na zaburzenia odżywiania, zdarza mi się kompulsywnie objadać. Dwa lata temu miałam minus 30 kg na liczniku, schudłam dzięki diecie, ćwiczeniom. Niemal wszystko wróciło, od 2 tygodni znów walczę. To, co opisałam, stanowi zaledwie kilka procent tego, z czym się zmagam ja i inni otyli ludzie.

Prócz ciosów od znajomych, trzeba liczyć się z atakiem z każdej innej strony. Wyzwiska na ulicy, inwektywy, wyśmiewanie i kpiny są moją codziennością. Ludzie uważają, że otyłość odczłowiecza, zabiera uczucia, a w ramach walki z „promowaniem otyłości” można komuś tak naubliżać, że przez trzy dni nie będzie chciał wyjść z łóżka.  

Wszędzie chodzę z twarzą w telefonie, bo nie mogę znieść pogardy w ludzkim spojrzeniu, boję się, że w tłumie - tak dzielnie jak w internecie - ktoś mi wykrzyczy, jak bardzo obleśnie spasioną maciorą jestem. Nie ma tygodnia, żebym nie usłyszała czegoś, co barwi moją poduszkę czarną maskarą, mimo to staram się normalnie żyć. Mam kilku prawdziwych przyjaciół, bywam szczęśliwa.

Wiecie, co jest zabawne? Wszystko, czego doznałam wykształciło u mnie dość dużą empatię, nie mogę znieść, że inni są krzywdzeni, atakowani. Choć nieraz oberwałam od tych, o których prawa aktywnie walczę. 

M

Czekamy na Wasze historie. Piszcie: kobieta@agora.pl. Autorki i autorów opublikowanych listów nagrodzimy książkami.

CZYTAJ TEŻ:

Wakacyjny romans. "Minęło siedem lat, nie zapomniałam o nim. On nie chciał czekać w nieskończoność" [LIST DO REDAKCJI]

Więcej o: