(Materiał, który zainspirował naszą czytelniczkę do napisania listu, znajdziecie TUTAJ).
Zawsze miałam przynajmniej nadwagę - to rodzinna skłonność, której nie pomagają złe nawyki i nieśmiałość. I było tak przez całe moje życie, aż zachorowałam na białaczkę. Pod wpływem choroby, zażywanych leków i chemioterapii straciłam apetyt, zdolność odczuwania jakichkolwiek smaków, a także - w oczywisty sposób - znalazłam się w nieustającym stresie. I schudłam. Bardzo dużo, bo około trzydziestu kilogramów.
Przez całe życie przyzwyczaiłam się do krytyki, obelg, ironicznych spojrzeń i całego typowego repertuaru zniewag, dlatego zupełnie nie wiedziałam, co zrobić, kiedy nagle zaczęłam zewsząd słyszeć komplementy. Nikt nie przejmował się specjalnie moimi sińcami pod oczami, trzęsącymi się rękami, osłabieniem, a nawet utratą włosów (zresztą bardzo konsekwentnie nosiłam na wszelkie spotkania perukę) - ważne okazało się tylko to, jak "ślicznie schudłam" i jak dzięki temu pięknie wyglądam. Wyniszczenie chorobą praktycznie wszyscy odebrali jako efekt pożądany i pozytywny.
Po zakończeniu chemioterapii i na nowych lekach przybyło mi z powrotem około piętnastu kilogramów, ale po późniejszym przeszczepie znów straciłam sporo. W sumie najniższa waga, do jakiej doszłam, to było trzydzieści osiem kilo mniej niż przed chorobą.
Jestem absolutnie świadoma, że zależnie od zażywanych leków, ich odstawiania i mojego ogólnego stanu, mogę jeszcze stracić trochę wagi albo przybrać. Dla mnie samej żadna z tych sytuacji nie ma wielkiego znaczenia - cieszę się, że żyję, a poza tym nie takie problemy mam do przezwyciężania. Ale wszyscy naokoło komplementują... komplementują... Mnie czy nowotwór, tak się zastanawiam, nowotwór czy mnie?
Olga
***
Wasze historie są dla nas ważne. Jeśli chcecie się podzielić z nami swoimi przeżyciami, piszcie: kobieta@agora.pl. Opublikowane listy doceniamy książkami.