Zażądali od nas 7 tysięcy na start. Wynajęcie mieszkania w dużym mieście jest po prostu niemożliwe!

Postanowiłam napisać, ponieważ obecna sytuacja coraz bardziej mnie dobija. Nie sądziłam, że poszukiwanie wspólnego mieszkania do wynajęcia z chłopakiem graniczy z cudem, a jednak przekonałam się o tym osobiście. Tzn. owszem - dość często słuchałam opowieści znajomych o tym, jak to trafiają na 19-metrowe klitki za ponad trzy tysiące miesięcznie, ale nie spodziewałam się, że jest to aż tak powszechne - pisze w liście do naszej redakcji Milena z Warszawy.
Zobacz wideo zobacz wideo: Lara Gessler o najmie mieszkania. Wyjaśnia, dlaczego nie zdecydowała się na zakup

Więcej listów do redakcji znajdziesz na Gazeta.pl

Ja i mój chłopak mamy po 27 lat. Ostatnio postanowiliśmy zamieszkać razem (wcześniej każde z nas mieszkało w mieszkaniu typu studenckiego, ze współlokatorami itp.). Trzy lata temu oboje skończyliśmy studia. Ja pracuję w marketingu internetowym w korpo, Bartek w firmie spedycyjnej. Zarabiamy po około 3 tysięcy na rękę. Wydawało nam się, że znalezienie ogarniętego, dwupokojowego mieszkania nie za miliony monet w obrzeżnych dzielnicach miasta nie będzie jakoś specjalnie trudne. Jak bardzo się myliłam...

Pierwszy szok przeżyłam, gdy zaczęła przeglądać ogłoszenia. Rzeczywiście kawalerka za 3-3,5 tysiąca miesięcznie to był standard. I nie mówimy to o nowym budownictwie, nie@ Stary blok z lat 70. Metraż nam jednak w miarę odpowiadał (i była to jedna z tańszych ofert!). Jako, że Bartek akurat był w trasie, umówiłam się z właścicielką i pojechałam obejrzeć mieszkanie. 

Tak jak wspominałam, wielkość mieszkania jest całkiem dla nas ważna. Większość dni w tygodniu pracuję zdalnie, a Bartek - gdy akurat nie wyjeżdża - też łączy się z domu. Okazało się, że tamto mieszkanie jest o dwa metry mniejsze niż w ogłoszeniu, no ale okej, odpuściłam to. Kiedy się rozglądałam, właścicielka zaczęła nagle rozwodzić się nad tym, jakie "powodzenie" ma to jej mieszkanie i jak bardzo jest rozchwytywane. Tak bardzo, że ona chyba zacznie robić castingi na lokatorów i "wpierw pytać, ile zarabiają i gdzie pracują", bo nie spodziewała się, że jest taki popyt. Pomyślałam sobie wtedy, że chyba nie chciałabym od kogoś takiego wynajmować mieszkania, więc koniec końców się na nie nie zdecydowaliśmy.

Rekord, moim zdaniem, pobili jednak właściciele 2-pokojowego mieszkania, które oglądaliśmy tydzień później. 4,5 tysiąca złotych miesięcznie - cena również nie brzmi kolorowo, ale taniej nie dało się znaleźć nic w miarę sensownego. Warto podkreślić, że to oczywiście wielka płyta, odnowione jedynie wewnątrz. 

"Właścicielka mieszkania warknęła, że jest zaskoczona naszą postawą"

Wstępnie ustaliliśmy, że wszystko jest okej, bierzemy, ale trzeba spisać formalności. I tak, od słowa do słowa, zażądali od nas siedmiu tysięcy złotych na start! Bo pierwszy czynsz i wynajem płatne z góry, plus kaucja - 2,5 tys. złotych. Myślałam, że się przewrócę albo zacznę krzyczeć! Mamy trochę oszczędności, ale nie na takim poziomie, że możemy na dzień dobry wyłożyć na stół siedem tysięcy złotych, i to na raz! Próbowałam negocjować, ale wtedy żona właściciela warknęła, że "jest zaskoczona" naszą postawą, ponieważ w tych czasach to "okazyjna cena" za takie mieszkanie. 

Jesteśmy zaledwie trzy lata po studiach, staramy się odkładać, ale płacimy też za pokoje, które wynajmujemy. I nie jest to proste. Inflacja szaleje, a przecież musimy robić zakupy, itp. Mam się więc  pogodzić z myślą, że przez następne kilka lat będę płaciła prawie 5 tysięcy (bo przecież do tamtego mieszkania trzeba by doliczyć też rachunki!) za wynajmowane mieszkanie i żyła za 500 złotych?! Albo mieszkanie u rodziców? Nie chcę tak, inaczej to sobie wyobrażałam. 

Mimo wszystko nie poddajemy się i szukamy dalej. Mam kilku znajomych, którym naprawdę udało się wyłowić okazję i znaleźli fajną miejscówkę. Może i nam się uda.

Milena

***

Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Więcej o: