"Córka uciekała na mój widok". Pani Marta ostrzyknięcie u pseudoekspertki przypłaciła martwicą skóry na czole

Ola Długołęcka
Musiałam być na zwolnieniu, bo ranę na czole trzeba wietrzyć, a wyglądała tak, że najmłodsza córka nie chciała na mnie patrzeć. Drugie tyle co na zabiegi wydałam na lekarstwa - opowiada Marta, która skorzystała z usług "salonu medycyny estetycznej" znalezionego przez Internet. - Dziś w Warszawie farbowanie i strzyżenie jest droższe niż zabieg podania wypełniacza u pseudoeksperta - komentuje dr Piotr Sznelewski.

Na temat poprawiania urody u niewykwalifikowanych pseudoekspertów rozmawiamy z panią Martą - ofiarą poważnych powikłań po źle wykonanym ostrzyknięciu i dr Piotrem Sznelewskim, lekarzem szpitala MSWiA, który wyprowadzał jej skórę z martwicy.

Ola Długołęcka, Kobieta.gazeta.pl: Co chciała sobie pani "poprawić”?

Marta: Wygląd cery. Nie wiedziałam, od czego zacząć. Jak pytałam znajomych, mówili mi, że może powinnam usunąć zmiany po trądziku. Chciałam też sobie powiększyć górną wargę.

Osoba, do której się zgłosiłam, upewniła mnie w tym, że to dobry pomysł. Stwierdziła, że pełniejsze wargi bardzo poprawiają wygląd twarzy. Zrobiła mi zabieg, byłam bardzo zadowolona. Kiedy leżałam u niej na fotelu, zapytałam, co jeszcze mogłabym zrobić, żeby ładniej wyglądać. Doradziła mi podkreślenie wypełniaczem kości policzkowych, botoks na zmarszczki przy oczach i makijaż permanentny brwi. Poradziła także, żebym sobie zrobiła peeling w zaprzyjaźnionym gabinecie kosmetycznym. Miałam na te zabiegi odłożone pieniądze.

Zobacz wideo

Dlaczego wybrała pani właśnie ten salon medycyny estetycznej?

- Patrzyłam w Internecie na opinie, komentarze, zdjęcia kobiet przed i po zabiegach. I te zdjęcia oraz rekomendacje, które widziałam na Facebooku, w sumie mnie najbardziej przekonały. Sprawdziłam tę panią z salonu w sieci, wyszło, że jest celebrytką, pomyślałam więc, że jest właściwą osobą i mi krzywdy nie zrobi. Zmylił mnie także szyld nad jej salonem: „Medycyna estetyczna”.

Przeszło pani przez myśl, że lepiej, aby taki zabieg wykonał lekarz?

- Nie. Później słyszałam, że powinnam była sprawdzić certyfikat tej osoby, przy czym certyfikat to tak naprawdę żadna gwarancja, nie ma znaczenia, jaki kurs ktoś odbył. Lekarz jest po akademii medycznej, osoba z certyfikatem nie.

Po wypełnieniu ust byłam zadowolona z zabiegu, przyszłam więc na makijaż permanentny brwi. W czasie trwania zabiegu pani, nazwijmy ją X, zaproponowała, że może mi wypełnić tzw. lwią zmarszczkę między brwiami. Tak naprawdę w ogóle jej nie dostrzegałam... Później lekarze, którzy widzieli moje zdjęcia sprzed zabiegu, mówili, że ja się do wypełnienia tego miejsca w ogóle nie kwalifikowałam. Co więcej, podkreślali, że nie można jednocześnie robić dwóch takich zabiegów. Widocznie ta pani chciała więcej zarobić.

Co się wydarzyło w trakcie wizyty?

- Po wbiciu igły w czoło powstał siniak. Potem zaczęła lecieć mi krew, którą tamowałam wacikiem. Pani X powiedziała, że to normalne, że się zdarza. Kiedy wstałam, zobaczyłam siniak – wtedy był płaski, bladozielony. Pani X próbowała rozładować atmosferę, mówiła, że pierwszy raz coś takiego widzi. Dodatkowo dość mocno bolała mnie skóra przy linii włosów, którą także mi ostrzyknęła wypełniaczem. Powiedziała, żebym zakryła sobie zmianę fluidem, który przyniosła mi z gabinetu fryzjerskiego obok. Słuchałam jej jak zaczarowana.

Ile wydała pani na te zabiegi?

- W sumie ponad 2000 złotych.

W gabinecie lekarskim byłoby drożej?

- Ceny są podobne. To nie cena sprawiła, że poszłam tam, gdzie poszłam. To nieświadomość, co jest bezpieczne. Nie wiedziałam, na co zwracać uwagę.

Kiedy zorientowała się pani, że sytuacja jest poważna?

- Następnego dnia. Bolała mnie głowa. Ale od pani X - co do której miałam przekonanie, że jest ekspertem - usłyszałam, że pewnie jestem migrenowcem. Wieczorem znowu się z nią skontaktowałam, mówiąc, że jest gorzej, bo pojawiła się opuchlizna. Powiedziała, że tak może być, a opuchlizna może się utrzymywać do ośmiu dni. Zgodnie z jej zaleceniami przyjmowałam lek przeciwbólowy, przykładałam lód. Nie pomagało. Obudziłam się nad ranem i zaczęłam szukać w Internecie, co mi może być...

Trafiłam na zdjęcie kobiety z ogromną zmianą na czole, opisane jako przypadek zatkania tętnicy po zabiegu medycyny estetycznej, który skończył się martwicą skóry. Czoło puchło mi z minuty na minutę. Znowu zadzwoniłam do pani X, ale ona mnie ciągle zbywała. Pojechałam więc do szpitala. Na izbie przyjęć powiedzieli, że potrzebna jest specjalna substancja rozpuszczająca wypełniacz zmarszczek i że muszę wrócić do osoby, która mi zrobiła ten zabieg. 

W końcu zostałam przez panią X zawieziona do prywatnej kliniki lekarza medycyny estetycznej. Kiedy lekarz mnie zobaczył, był przerażony. Wezwał ją do gabinetu, żeby pokazała gdzie, czym i co mi zrobiła. Ona miała bardzo nonszalanckie podejście, rzuciła nawet żartobliwie do lekarza: „Pan to mnie chyba zabije”. Dla niej to było zabawne. Lekarz podał mi preparat rozpuszczający wypełniacz, zapisał leki, maści, antybiotyk. Ta wizyta kosztowała mnie 1200 złotych. Przeraziły mnie kolejne wizyty, które miałam mieć co tydzień, ich cena. Pani X nie poczuwała się do płacenia za nie, sugerując, żebym poszła do sądu i pięć lat czekała na wyrok.

Ostatecznie trafiła pani na leczenie do szpitala państwowego na oddział dermatologii.

- Tak. Skontaktowałam się z adwokatem, przedstawiłam moją sytuację. Równocześnie wysyłałam opis mojego przypadku do różnych lekarzy z prośbą o konsultację. Jeden z nich poradził, żebym pojechała na ul. Wołoską do warszawskiego szpitala MSWiA. Doktor Piotr Sznelewski mnie przyjął, mówiąc, że nie wygląda to dobrze, że mam ubytki w skórze. Rana ciągle ropiała, dostałam więc pokaźną listę leków, musiałam ściśle przestrzegać zaleceń, stawiałam się w szpitalu codziennie. Do tego doszły badania – przede wszystkim nerwu wzrokowego, bo w najgorszym razie groziła mi utrata wzroku. Lekarz powiedział, że gdybym dostała substancję rozpuszczającą w ciągu trzech godzin od podania wypełniacza, to nie miałabym problemów. Ja ją dostałam po 80 godzinach.

Zobacz wideo

Ile czasu trwa pani powrót do zdrowia?

- Ponad pół roku. Wciąż chodzę na naświetlania. Lekarze mówią, że będę miała blizny jak po ospie, ale doktor Sznelewski jest dobrej myśli, jest zdeterminowany, nie odpuszcza. Przez ten czas musiałam być na zwolnieniu, bo ranę trzeba było wietrzyć, a wyglądała tak, że najmłodsza córka się mnie bała, nie chciała na mnie patrzeć. Drugie tyle co na zabiegi wydałam na lekarstwa.

Wiem, że dochodzi pani swoich praw w sądzie. Dlaczego zgadza się pani opowiadać o swoim przypadku?

- Bo wiele jest kobiet takich jak ja - nieświadomych, że te zabiegi są obarczone ryzykiem, że liczy się, kto je wykonuje. To, co mi się przytrafiło, może się zdarzyć każdemu, kto poprawia urodę u osób bez kwalifikacji. Gdybym ze swoją obecną wiedzą mogła cofnąć czas, na pewno poszłabym na zabieg do lekarza. W komentarzach pod moją historią czytam często, że to moja wina, że doszło do komplikacji, bo coś źle zrobiłam. Nie, winna jest osoba, która wstrzyknęła mi wypełniacz w tętnicę i nie zareagowała prawidłowo w odpowiednim momencie.

***

Dr Piotr Sznelewski, lekarz medycyny estetycznej w trakcie specjalizacji z dermatologii, mówi, że takich przypadków, jak ten pani Marty, ma pod opieką kilkadziesiąt. - Każdy z nich to cierpienie i tragedia. Szczęśliwie jeszcze nikt w Polsce nie oślepł ani nie miał sepsy, ale było blisko – mówi lekarz.

Mam wrażenie, że pani Marta tak naprawdę nie wiedziała, co chce poprawić. Pytanie, co powinna zrobić, żeby wyglądać lepiej, zadała dopiero w gabinecie kosmetycznym.

- Dr Piotr Sznelewski: Trafiła na osobę, która nie jest lekarzem, nie ma wiedzy anatomicznej ani medycznej. Widziałem zdjęcia pani Marty sprzed zabiegów, obszar między brwiami nie wymagał żadnej korekty. Ten zabieg był zupełnie niepotrzebny.

Czy ostrzykiwania z botoksu może robić każdy? 

- W Polsce funkcjonuje dużo przekłamań na temat tego, kto może wykonywać zabiegi medycyny estetycznej. Grupa nieetycznych pseudoedukatorów zrobiła sobie biznes na przekonywaniu nas, że medycyna estetyczna to luka, w której działać może każdy. Na początku szkolili tylko kosmetologów, teraz przyuczają wszystkich. W znanym nadmorskim mieście jest wróżka, która robi wypełniacze. Jest w tej grupie pseudoedukatorów prawnik, który wydaje certyfikaty - powiem mocno - na zabijanie.

Ci wyszkoleni przez pseudoedukatorów niby-eksperci wypisują różne rzeczy, pokazują zdjęcia przed i po, budują swoją medialną wiarygodność i swój pseudoautorytet. A osoby takie jak pani Marta dają się na to złapać.

Ofiary nielegalnych "indżektorek” zgłaszają się do urzędu, jakim jest Rzecznik Praw Pacjenta, gdzie słyszą, że rzecznik nie może bronić ich praw, bo one nie są pacjentami. Bo pacjentem jest ktoś, kto poddał się procedurze wykonywanej przez lekarza, a im zabiegu nie wykonał lekarz.

Co się wydarzyło w przypadku pani Marty?

- Na czole znajdują się trzy tętnice terminalne, które odchodzą z tętnicy ocznej. Każdy, kto próbuje się zajmować tym obszarem, a ma wiedzę i doświadczenie, będzie ostrożny. Osoba, która wykonała ten zabieg u pani Marty, podeszła do sprawy nonszalancko, ponieważ nie miała o tętnicach pojęcia. Pani Marta miała podany wypełniacz częściowo do wnętrza tych naczyń krwionośnych. Materiał przesunął się w kierunku od oka, powodując martwicę na skórze na czole. U części pacjentów występuje anomalia tętnicza. W takim przypadku materiał mógłby się cofnąć do oka. A wtedy rozpoczęłaby się walka o wzrok. Mamy wtedy dwie godziny, aby za gałkę podać specjalną substancję. Prawdopodobieństwo takiego powikłania jest bardzo niskie, ale lekarz, wbijając igłę w czoło, wie dokładnie, co zrobić, jeśli pojawi się problem, jak zareagować, kogo poprosić o pomoc.  

W przypadku pracy z ludzkim ciałem trzeba mieć wyobraźnię konsekwencji swoich działań. Pani Marta miała prawo pójść do tej kobiety, bazując na stworzonym przez nią obrazie "eksperta“. Pseudoekspertka - chcąc zarobić - źle zakwalifikowała klientkę, a potem nie zareagowała, gdy pojawiły się powikłania. Kiedy lekarz widzi, że coś się dzieje źle, to odstępuje od zabiegu. Powikłania mogą się zdarzyć – lekarzom także. Ale lekarze zadziałają natychmiast.

Medycyna estetyczna nie jest usługą pierwszej potrzeby, nie musi być tania, ale musi być bezpieczna. Takich przypadków, jak ten pani Marty, mam pod opieką kilkadziesiąt. Każdy z nich to cierpienie i tragedia. Szczęśliwie jeszcze nikt w Polsce nie oślepł ani nie miał sepsy, ale było blisko.

Nasza bohaterka mówiła, że usługi pseudoekspertki wcale nie były tańsze niż lekarza.

- Celebryci medialni wcale nie są tańsi od lekarzy. A odbiór społeczny jest taki, że "zrobienie sobie ust” jest czymś takim, jak „zrobienie sobie pazurów”. Doszło do tego, że w Warszawie farbowanie i strzyżenie jest droższe niż zabieg podania wypełniacza u pseudoeksperta. 

Rośnie liczba powikłań?

- Od momentu kiedy pojawili się pseudoedukatorzy, dający certyfikaty na lewo i prawo, liczba powikłań radykalnie wzrosła, choć w grupie zabiegów wykonywanych przez lekarzy utrzymuje się na stałym, bardzo niskim poziomie. 40 przypadków pod moją opieką wynika z tego, że działam na dwóch frontach. Pracuję w klinice dermatologii w szpitalu MSWiA w Warszawie, gdzie mamy w razie potrzeby zespół wspaniałych konsultantów, m.in. okulistów, chirurgów naczyniowych, oraz dostęp do komory hiperbarycznej, która bywa niezbędna przy leczeniu poważnych powikłań naczyniowych. Działam też społecznie w Polskim Towarzystwie Medycyny Estetycznej i Antiageing. Moja statystyka jest więc zaburzona.

Problemem jest nie tylko liczba powikłań po zabiegach u pseudoekspertów, ale też to, że oni  uspokajają pacjentów, bagatelizują problem - tak jak w przypadku pani Marty. Gdyby hialuronidaza została podana natychmiast, w ogóle nie byłoby mowy o martwicy skóry. Ostatecznie dzięki nowoczesnej terapii udało się pani Marcie pomóc, ma tylko pojedyncze miejsca, gdzie martwica pozostawiła ubytki w tkance podskórnej.

Podkreślam: potrzebna jest edukacja. Żeby pacjenci wiedzieli, że nie mogą wybierać gabinetu, bazując na zdjęciach z Instagrama i komentarzach z sieci. 

Które z zabiegów medycyny estetycznej są wyjątkowo niebezpieczne?

- Wszelkie iniekcje wypełniaczy mogą pociągnąć powikłania naczyniowe, stać się przyczyną infekcji doprowadzających do zakażenia organizmu. Po dwóch tygodniach pseudokursu można zostać "trychologiem” i podejmować się teoretycznie bardzo bezpiecznej mezoterapii skóry owłosionej głowy, która - źle wykonana - może doprowadzić np. do infekcji w zakresie centralnego układu nerwowego.

Ale medycyna estetyczna to nie tylko wypełniacze, toksyny botulinowe czy lasery. To także   medycyna dobrego samopoczucia. Kiedy przychodzi do mnie otyły pacjent z łuszczycą, chorobą autoimmunologiczną, to ja mu opowiadam o triadzie przyczyn: przewlekłych infekcjach, stanach zapalnych, otyłości i przewlekłym stresie. On przynajmniej na dwa czynniki może wpłynąć poprzez zmianę nawyków żywieniowych i zwiększenie niekontuzjogennej aktywności fizycznej. To typowa porada medycyny przeciwstarzeniowej.

Medycyna estetyczna może wyraźnie wesprzeć system prewencji medycznej. W Australii umiera 8 procent pacjentów z wykrytym czerniakiem, w USA 12 procent, a w Polsce 43 procent. Tylko dlatego, że nie mamy wyrobionego nawyku oglądania skóry w lustrze. Miałem taki przypadek pacjenta, który przyszedł z delikatnym łysieniem androgenowym. Mężczyzna dostał leki, po trzech miesiącach stawił się do kontroli. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc zaproponowałem ocenę znamion skórnych. Na lędźwi znalazłem coś niepokojącego. Koleżanka potwierdziła moje obawy. Okazało się, że była to melanoma in situ, czyli czerniak. Przy okazji "leczenia urody” udało się uratować życie pacjenta.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER

Więcej o: