Masz uczulenie na metale? Dostajesz wysypki od biżuterii? Polska badaczka znalazła na to antidotum

Ola Długołęcka
- Mam nadzieję, że za 30 lat ochrona skóry przed metalami i smogiem będzie czymś tak naturalnym, jak dziś ochrona przeciwsłoneczna. Wierzę, że to będzie norma w pielęgnacji - mówi dr Izabela Zawisza, naukowiec i badaczka, współwłaścicielka marki kosmetyków z metalscreen Nuev oraz chroniących przed alergią na metale Nidiesque.

Ola Długołęcka, Kobieta.gazeta.pl: Dlaczego zainteresowała się pani właśnie alergią na nikiel?

Dr Izabela Zawisza: Okazało się, że mój dziadek ją miał i dlatego zawsze nosił zegarek na sznurku zamiast na ręce. Nie mówił o swojej alergii, choć miał jej świadomość i sprawiała mu wiele kłopotów.

Ilu osób ten problem dotyczy?

Statystyki mówią o tym, że na nikiel uczulonych jest w 17 procent populacji kobiet i trzy procent populacji mężczyzn. A alergia kontaktowa dotyka prawie 40 procent społeczeństwa. Dziwne prawda? Bo myślimy sobie, że sami nie jesteśmy przecież uczuleni i nikogo uczulonego nie znamy. Wynika to z tego, że ludzie się z alergią nie obnoszą, albo nie są prawidłowo zdiagnozowani i o niej nie wiedzą.

Profesor dermatologii, z którym rozmawiałam, powiedział mi, że nawet pięć lat zajmuje postawienie prawidłowej diagnozy, a przez ten czas pacjent błąka się po lekarzach. Bo alergia na nikiel bywa mylona z atopowym zapaleniem skóry, ona z nim potrafi współistnieć, może być wynikiem alergii krzyżowej nikiel-chrom, nikiel-kobalt.

Jak się to leczy?

Na alergie kontaktowe z metalem nie wymyślono do tej pory leku. Możemy jedynie unikać alergenu. Jest to bardzo trudne, bo uczulacze są rozprzestrzenione, występują w przedmiotach codziennego użytku - jesteśmy otoczeni przez stopy różnego rodzaju metali, kolorowe kosmetyki, kosmetyki mineralne, które są bardzo często zanieczyszczone niklem. Komuś może się wydawać, że jest uczulony na tusz do rzęs, a tak naprawdę ma alergię na metale.

Jakie objawy daje alergia na nikiel?

Jej obraz różni się w zależności od pacjenta. Może być ogólnoustrojowa, pokarmowa i kontaktowa. Ogólnoustrojowa może powodować katar, łzawienie, świąd, złe samopoczucie – objawy są naprawdę rozległe. Kontaktowa sprawia, że skóra jest zaczerwieniona, swędzi, pojawia się wysypka, przy czym objawy mogą się pojawić do 24 godzin po kontakcie z uczulaczem i w różnych miejscach – na przykład w okolicy węzłów limfatycznych, pomimo że kontakt z niklem był np. na nadgarstku czy na dłoniach, jak to ma miejsce na przykład u kasjerów. Alergia pokarmowa również może objawiać się łzawieniem, nieżytem nosa, katarem, a nawet wstrząsem anafilaktycznym.  Najpoważniejszy problem stanowi kontaktowa, bo jest najczęstsza.

Skąd taka rozbieżność w występowaniu alergii na nikiel u kobiet i mężczyzn? 

Chodzi o kosmetyki kolorowe i biżuterię. To domena kobiet. We Włoszech proporcje między płciami w alergii na nikiel są bardziej zbliżone, bo Włosi się kolczykują i chętnie noszą biżuterię. Zrównanie pod względem płci w występowaniu alergii ma także miejsce w Chinach. Jest tam bardzo zanieczyszczone powietrze, panuje nieustannie ogromny smog, a znajdujący się w nim nikiel i pallad osiadają na skórze. W Polsce smog jest, ale na szczęście sezonowo i nie w takim natężeniu. Problemem jest przede wszystkim smog typowy np. dla Los Angeles, który składa się ze spalin samochodowych. W tej zawiesinie smogowej najwięcej jest metali ciężkich, a szczególnie palladu z katalizatorów samochodowych. W Polsce smog jest mniejszy, sezonowy i o nieco innym składzie, co nie znaczy, że mniej szkodliwy.

Ma pani kolczyki w uszach, metalowe oprawki na nosie. Nosi je pani, bo są z bezpiecznych stopów, czy może nie ma pani alergii?

Biżuteria jest złota, a oprawki miedziane. Te metale są najmniej alergizujące. Przez moją pracę nabyłam w ciągu czterech lat delikatnego uczulenia na nikiel. Po tym jak eksperymentuję z niklem, obserwuję u siebie reakcję kontaktową po upływie doby – pojawia się czerwona pokrzywka przy węzłach limfatycznych. Na szczęście nie mam bardzo silnej alergii, ale już trzy moje koleżanki z zespołu badawczego nabyły tak silną alergię na nikiel, że musiały albo zmienić gałąź nauki, albo całkowicie zrezygnować z pracy badawczej. Jedna z nich musiała nawet swój laptop owijać folią, żeby nie mieć kontaktu z alergenem.

Co takiego złego ma w sobie nikiel, że uczula?

To nie kwestia samego niklu, pallad i chrom także alergizują. Nikiel po prostu występuje bardzo powszechnie, a im większy kontakt z alergenem, tym większe ryzyko nabycia alergii. Nikiel ma świetne właściwości użytkowe: jest elastyczny, odporny na korozję, wykorzystywany w wielu stopach w przemyśle. Jest w telefonach komórkowych, w laptopach. Jego wydobycie wciąż wzrasta. 

Ale przecież metal towarzyszy nam od bardzo dawna.  Kiedyś ludzie jedli z metalowych talerzy.

Jeśli najpierw mamy kontakt z metalem doustnie, a później przez skórę, to trudniej jest się nam uczulić. Przeprowadzono badania na grupie dziewczynek z alergią pokarmową, które nosiły aparaty ortodontyczne i miały przekłute uszy (są już aparaty bez niklu – warto się dowiedzieć, z czego są nasze albo naszych dzieci). Jeśli najpierw był aparat, a potem zostały przekłute uszy, to układ pokarmowy jako pierwszy miał kontakt z niklem i odnotowywano w tej grupie mniej uczuleń. W odwrotnej sytuacji: najpierw kolczykowanie, potem leczenie ortodoncyjne, było więcej alergii. Być może kiedyś kontakt przez usta był powszechniejszy, a przez to paradoksalnie występowało mniej alergii kontaktowych. Kiedyś było też czystsze powietrze – mieliśmy mniej spalin z katalizatorów palladowych, które są w naszych autach.

Czyli nikiel jest wszędzie. Możemy się przed nim ochronić?

Lekarze polecają unikanie alergenu, leczą objawowo sterydami. Ja jestem zwolenniczką profilaktyki. Odkryłam chitathione - biopolimer nowej generacji opracowany w Polskiej Akademii Nauk i chroniony zgłoszeniem patentowym. Krem barierowy, który ma chitathione w składzie, chroni nas przed reakcją skóry na nikiel, sprawdza się także jako ochrona skóry w dni, kiedy jest duży smog.

Jak się wpada na takie pomysły?

Idzie się pod prysznic, myśli się o problemie i wtedy pojawia się pomysł. Później słyszy się dużo słów krytyki, że samo wymyślenie to nic, że trzeba zrobić milion badań, że 98 procent hipotez badawczych jest błędnych, a dwa procent to realne odkrycia. Później przeprowadza się badania w laboratorium, następnie pokonuje się mozolną drogę oceny bezpieczeństwa, która jest szczególnie trudna w przypadku odkrycia nowej cząsteczki i chęci zastosowania jej w produktach dla ludzi. Dalej są badania na ludziach, które dla naukowca są niezwykle stresujące. Bo choć na podstawie wcześniejszych badań wiedziałam, że wszystko działa, i to świetnie, to jednak organizm ludzki jest skomplikowany, a każdy człowiek jest inny. Bałam się, że dojdzie jakiś czynnik, który sprawi, że nasz preparat nie będzie działał. Ale wszystko dobrze poszło. Z badań na ludziach wynikło, że mamy bardzo dużą skuteczność kosmetyków, sięgającą 93 procent.

Dlaczego zdecydowała pani, żeby cząsteczkę, którą odkryła pani jako naukowiec, sprzedawać już jako przedsiębiorca?

Z braku innych możliwości. Fascynuje mnie zdrowie skóry i wydawało mi się, że będę mogła pracować nad kolejnymi odkryciami, a mój wynalazek udostępnię firmom. Zaczęłam od rynku polskiego. Zgłosiłam się do trzech dużych firm kosmetycznych i te spotkania mi wystarczyły, żeby się zrazić.

Rozmowy z ich przedstawicielami były deprymujące. Słyszałam, że nasz produkt będzie za drogi, droga będzie edukacja klienta polskiego w kontekście profilaktyki i stosowania nowych kosmetyków. Powiedziano mi: "Jak kosmetyk będzie tani, to pewnie się sprzeda, jak będzie drogi, to się nie sprzeda. Obniżmy stężenie substancji czynnej 10 razy”. Ale gdybyśmy tak mieli zrobić, to kosmetyk by nie działał. 

To było dla mnie nie do pomyślenia. Jak można dla ceny i zysku stworzyć produkt, który będzie bazował wyłącznie na przekazie marketingowym? Wydawało mi się, że jak świat się dowie o chitathione i jego działaniu, to zostaniemy zasypani propozycjami, bo przecież ta cząsteczka rozwiązuje realny problem. Zamiast wydawać pieniądze na leczenie alergii, możemy jej zapobiec.

Ostatecznie stworzyła pani dwie linie kosmetyków bez wsparcia dużego partnera z branży kosmetycznej, bez doświadczenia.

Nidiesque jest dla alergików. Nuev –  dla osób, które cenią profilaktykę i tak jak stosują kremy z filtrem ochronnym SPF, tak chcą chronić skórę przed metalami. 30 lat temu ochrona słoneczna nie była tak intuicyjna jak teraz. Mam nadzieję, że za 30 lat ochrona skóry przed metalami i przed smogiem będzie czymś naturalnym, że to będzie norma w pielęgnacji.

Pierwszy brand był przetarciem szlaku. Jego trudna do wymówienia i do zapamiętania nazwa - zarówno dla lekarzy, jak i pacjentów - jest jedynym elementem, za którym nie stoję. Jej wymyślenie zleciłam firmie zewnętrznej. Nie chcieliśmy popełnić tego błędu z Nuev, tu nazwa jest prostsza.

Nidiesque  i Nuev udało się wypuścić na rynek, bo pozyskałam prywatnych inwestorów. Uparłam się, że chcę te kosmetyki zobaczyć na rynku. Bez inwestorów to by się nie powiodło. Mamy ich od trzech lat, w tym czasie zdecydowaliśmy, że oprócz bycia producentem staniemy się także firmą badawczo-rozwojową i będziemy robić nowe rzeczy, prowadzić badania naukowe i pracować nad innowacjami. Pozyskaliśmy na nie europejskie granty naukowe.

Czy w świecie nauki i świecie biznesu fakt, że jest pani osobą młodą i kobietą, przeszkadza?

Już nie przeszkadza, ale na początku przeszkadzał bardzo i było źródłem mojej irytacji. Słyszałam np., że skoro mam ładną buzię, to mój krem pewnie działa. Na takie uwagi reagowałam wytrwałością i wysoką merytoryką. Teraz mam 31 lat, ale siedem lat temu byłam naprawdę młodą osobą, na dodatek o wiele młodziej wyglądającą.

Siadając do stołu z inwestorami byłam jedyną kobietą, na dodatek młodszą o kilkanaście lat. Spotkania zawsze zaczynały się standardowo od głupich żarcików, od small talku, który miał być miły, ale był dla mnie denerwujący. Po dwóch-trzech godzinach rozmowy panowie wychodzili z innym nastawieniem. Wielokrotnie mężczyźni przychodzili na spotkania zupełnie bez przygotowania. I przegrywali, bo ja przychodziłam starannie i wzorowo przygotowana. Bagatelizowali mnie. Ta ich postawa grała w sumie na moją korzyść, ale była smutna.

Najbardziej jednak rozczarowało mnie odrzucenie mojego zgłoszenia grantowego w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. W recenzji napisano, że „jestem zbyt młoda, żeby poprowadzić zespół”. Dodam, że grant miał być dla młodych naukowców na pierwsze zespoły badawcze. Drugi zarzut był taki, że z pewnością sama nie pisałam grantu, tylko promotor mi go napisał.

Jak dostałam recenzję, to napisałam dziewięć stron odwołania. Recenzja była tak bezczelna, nieuczciwa, aż biło od niej szowinizmem. Powiedziałam nawet koledze naukowcowi, że gdybym wstawiła jego nazwisko na pionka, to bym te pieniądze otrzymała. Bardzo to było żenujące i mam nadzieję, że ten recenzent już nie pracuje. Bo to nie jest ocena, tylko dyskryminacja i subiektywne odczucia.

Jest pani zadowolona z wyjścia poza sferę badawczą?

Osiągnęliśmy duży sukces merytoryczny - stworzyliśmy unikatowe i skuteczne produkty i niewystarczający jeszcze sukces sprzedażowy. Ale z powodzeniem wchodzimy już na rynki zagraniczne. Promowanie kosztuje, brand jest jeszcze nierozpoznawany, mam jednak satysfakcję, bo dostaję dużo wiadomości od zadowolonych klientów, którzy twierdzą, że dzięki preparatowi wrócili do pracy, że poprawił się stan skóry dziecka, że przedszkole ma fatalne rury i dzieci po każdym myciu smarują rączki preparatem, który im pomaga, bo już nie mają egzemy. Te opinie sprawiają, że jestem dumna i że mi się chce.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER

Więcej o: