Mama na siłowni: "Każdy może przebudować swoje ciało. Bez trenera, ekodelikatesów, supersiłowni, w Koniecpolu - jak ja"

Ola Długołęcka
Anna Krzysztofik na Instagramie znana jest jako Mama na siłowni. W pięć lat, mieszkając w miejscowości, w której jest jedna siłownia i zero trenerów, przebudowała swoje ciało. Zrobiła to z głową i samodzielnie. Teraz do zadbania o siebie namawia i motywuje inne matki.

Profil Mamy na siłowni poleciła mi koleżanka z wydawnictwa, która ma wybitną rękę do odkrywania w sieci nieoszlifowanych diamentów (po naszym tekście kariera Qczaja nabrała tempa). Bohaterkę idealną miałam, trafiłam jednak na jej zdecydowany opór. Przez cztery miesiące podchodów Ania zgrabnie ignorowała moje maile. Wreszcie udało mi się złapać z nią kontakt przez Instagram. Niewiele to jednak zmieniło.

Ojej, co ja mogę powiedzieć?
Dużo tych pytań
Kurczę, ja już sama nie wiem, czy chcę
 

Czułam się jak wędkarz spinningowy zasadzający się na grubą rybę. Kiedy już udało mi się dodzwonić do Anny, zaraz po jej "dzień dobry” usłyszałam: „Gdzie ja się tam do wywiadów nadaję, wywiadów to udzielają gwiazdy”.

Niesłusznie, bo Ania zdecydowanie jest postacią godną uwagi i wywiadu (na Instagramie obserwuje ją 112 tysięcy osób, niektóre zdjęcia mają ponad 8 tysięcy polubień). Chociaż wątpliwości, czy Anna zechce wykorzystać szanse, które pojawią się po opublikowaniu tego tekstu, mam duże. Ale to już problem osób z telewizji śniadaniowych, które będą ją urabiać, żeby wystąpiła na wizji.

 

"Płaskodupie" w praktyce

Jest rok 2014. Anna ma 34 lata, męża i dwoje nastoletnich dzieci. Urodziła się w liczącej dwadzieścia domów Kuźnicy Wąsowskiej, ale od kilkunastu lat mieszka w Koniecpolu w województwie śląskim. Ania ma 173 cm wzrostu i nosi ubrania w rozmiarze L/XL.

Nie byłam gruba, nie musiałam szukać ubrań w sklepach dla osób otyłych. U mnie nadprogramowe kilogramy odkładają się na brzuchu, wyglądałam więc, jakbym była w szóstym miesiącu ciąży. Ludzie sugerowali, że spodziewam się dziecka i te komentarze mnie denerwowały. Miałam kwadratowy tyłek, klasyczne "płaskodupie" - wspomina.

Pewnego dnia Ania decyduje, że ma już dość tego, jak wygląda i jak się czuje. Nie chce z zawstydzoną miną dementować plotek o trzeciej ciąży. Chce udowodnić innym, że może mieć płaski brzuch.

 

- Zdecydowałam, że zamiast oglądać kolejny odcinek "Ukrytej prawdy" i przegryzać chipsy, włączę trening na DVD. Jak postanowiłam, tak następnego dnia zrobiłam, ruszyłam swoje dupsko - opowiada.

To rewolucyjna zmiana, bo wcześniej Anna - jeśli chodzi o aktywność fizyczną - nie robiła absolutnie nic. - W liceum miałam załatwione na lewo zwolnienie z WF-u. Nie chciało mi się - podsumowuje surowo.

 

Moda na Ewkę

Ania zaczęła jak większość kobiet mieszkających w małych miejscowościach, które nie mają trzech sieciowych siłowni w okolicy: na dywanie w pokoju ćwiczyła do programów treningowych z DVD i filmików z YouTube’a. Najpierw zbratała się z Ewą Chodakowską i Mel B. - Później kupiłam rowerek i orbitreka, więc mogłam w domu robić ćwiczenia kardio. Na początku nie miałam kondycji, zaczynałam od dwudziestu minut ćwiczeń. Z czasem dokładałam kolejne. Bywało, że i półtorej-dwie godziny ćwiczyłam.

Rodzina mocno wspiera Anię w chudnięciu. Znajomi i sąsiedzi pukają się w głowę i zniechęcają:

Głupia jesteś, po co ci to? I tak ci się nie uda.

Wbrew temu, co mówią, Ania osiąga spektakularny sukces. Motywuje ją zdjęcie w kostiumie kąpielowym, na którym wygląda jak antyteza idei bycia fit.

Do ćwiczeń dołącza dietę. Na początku próbuje stosować się do jadłospisu ułożonego przez pseudotrenerkę, ale głodowe porcje jej nie pasują.

Nie nadaję się do tego, żeby ktoś mi odgórnie narzucał, co mam jeść. Na tej diecie wytrzymałam dwa dni. Później sama się uczyłam, co i jak jeść - tłumaczy.

Ania chudnie. Szybko i sprawnie. Właściwie to waga spada nawet za bardzo. Ania waży 62 kg (zaczynała przemianę, ważąc 72 kg), ale nie jest zadowolona z efektów. Nie chce być chuda, tylko umięśniona. Postanawia, że klucz do sukcesu to przebudowanie składu całego ciała: zmniejszenie ilości tłuszczu i zwiększenie masy mięśniowej.

 

W ciągu pięciu lat osiągnie ten efekt. Różnica w wadze między 2014 a 2019 rokiem  zmniejszy się o ledwie cztery kilogramy. Niewiele, prawda? Za to w talii Anna straci 25 cm. W miejscu brzucha pojawi się sześciopak, choć jak twierdzi, genetycznie nie ma do niego predyspozycji.

- Miałam nawet plan, żeby wziąć udział w zawodach bikini fitness. Z czasem mi przeszło - to za duże wyzwanie, koszty. Wolę trenować dla przyjemności, a nie dla pucharu. Teraz ćwiczę cztery razy w tygodniu. Robię 70-minutowy trening na siłowni, potem pół godziny kardio. To mi wystarczy, żeby zadbać o to, co już osiągnęłam.

Kupa złomu i lekkie zażenowanie

Wszystkiego, co Anna wie na temat diety, ćwiczeń i treningów, nauczyła się sama.

W moim miasteczku nie ma trenera. Najbliższy jest 50 km stąd i do głowy mi nie przyszło, żeby do niego jechać. Ćwiczeń z ciężarami uczyłam się w domu, oglądałam filmiki profesjonalnych trenerów. Na siłownię zabierałam rysunki i screeny zdjęć, żeby nie zapomnieć, jak wyglądało dane ćwiczenie. Nie przejmowałam się, że wszystko to wyglądało dziwacznie - tłumaczy Mama na siłowni. 
 

W Koniecpolu jest jedna siłownia, ale Ania na niej nie ćwiczy. Jeździ do innej - szkolnej, oddalonej o 15 km. - To trochę złomowisko, coś jakby większy pokój. Są hantle 5 kg i 10 kg. Dla kobiet nie ma odpowiednich ciężarów, bo my potrzebujemy 6 kg. Są dwie ławeczki - co przy ośmiu ćwiczących stanowi problem, bo trzeba czekać na sprzęt - tłumaczy Ania i dodaje, że na jej siłownię przychodzi niewiele kobiet. - Na co dzień spotykam może trzy-cztery. Głównie ćwiczą panowie, raczej na początku swojej przygody ze sportem. Nie są to dziki z siłowni w Warszawie - śmieje się.

 

Dlaczego jest niewiele pań? - Kobiety chyba się boją. Przychodzą raz na bieżnię, a potem już nie wracają. W mojej miejscowości dziewczyny chodzą na zajęcia fitnessowe, mamy np. trampoliny. No i ćwiczą w domu, z Chodakowską. Na początku mężczyźni na siłowni patrzyli  na mnie podejrzliwie, ale już się przyzwyczaili.

 

Krzysztofik marzy, by w domu mieć minisiłownię, ale to niemożliwe. - Mieszkam w bloku, w małym M-3, w piwnicy są cztery rowery, nawet hantli tam nie wcisnę. Ale dodaje też, że na siłowni, nawet małej i zatłoczonej, jest motywacja. - Ćwiczenie w domu nie daje takiego kopa - podkreśla.

I wtedy wjeżdża rosół

Ania została Instagramerką i Mamą na siłowni za namową dzieci. Po pierwsze, uświadomiły ją, że Facebook jest już niemodny, po drugie, pokazały ciekawe profile fitnessowe na Instagramie. I tak Anna została Fit Anią. Wrzuciła na profil kilka zdjęć, potem coś się zablokowało i porzuciła Instagrama. Kolejnym podejściem, tym razem udanym, była Mama na siłowni. Po co Anna założyła ten profil? - Żeby pokazać, że każda z nas może wyglądać i czuć się dobrze, że zawsze jest czas na to, by coś zmienić - mówi.

 

Na początku Ania wrzucała głównie zdjęcia jedzenia. Zwłaszcza deserów (Jak sama pisze na profilu: "Kto nie kocha Michałków? Ja kocham, i robię je bardzo często, ze zdrowych zamienników"). Pierwsze zdjęcia Mamy na siłowni robione były z daleka, modelka pochylała głowę, zakrywając lekko twarz. Z czasem posty stały się odważniejsze, aż w końcu wpadły zdjęcia w bikini i zestawienia "przed" i "po". Zmieniała się sylwetka Ani, ale doszły też nowe rzęsy, wyraziste usta i brwi.

 

Jej profil nie stoi jednak zdjęciami, ale filmikami. Są dni, kiedy blogerka modowa Maffashion na tle aktywności Ani na Instagramie wypada naprawdę blado. - Pracuję z domu, stąd łatwość w nagrywaniu Instastories na Instagram - tłumaczy Mama na siłowni. Na jej Instastory dzień zaczyna się od śpiewnego: "Dzień dobry, moja fitnessko!, Dzień dobry, mój siłaczu, jak ci minął ranek, no opowiadaj, co tam u ciebie!".

Nagrywam dużo filmików, bo chcę pokazać dziewczynom, że w zwykłej kuchni przeciętnego Kowalskiego można ugotować wartościowe posiłki. Że można zrobić zakupy w Biedronce, nie trzeba do tego ekodelikatesów. Nie każdego stać zresztą na zakupy w takich miejscach - mówi.
 

U Ani, jak w większości polskich domów, w niedzielę na stół wjeżdża rosół, są mielone, schabowe i żurek. Normalnie, autentycznie, bez napinania się. Ania nie ma czasu oglądać innych profili, omijają ją więc mody na fotografowanie jedzenia z góry na marmurowym blacie, ujęcia sylwetki w lustrze na tle minimalistycznej siłowni z widokiem. Zresztą o takie kadry byłoby jej trudno - pamiętacie, że w Koniecpolu siłownia jest jedna i Anna na nią nie chodzi.

 

Życie z profilem

Instagram to dla Krzysztofik nie zdjęcia, ale przede wszystkim kobiety, które ją obserwują. - One są niesamowite. Piszemy do siebie multum wiadomości dziennie. Czasami nie mam czasu odpisać na komentarz, bo całą uwagę poświęcam prywatnym rozmowom. To są cudowne dziewczyny, które mnie też motywują. Piszemy sobie o problemach, radościach, chorobach, jak koleżanki. Staram się wspierać je dobrym słowem, dawać pozytywnego kopa - mówi.

Nie zawsze jest jednak tak różowo. Hejt się zdarza, bo "nie używa ekojajek", "ma zwykłe mleko z Biedronki", "jest stara i brzydka”. - Kiedyś bardzo takie słowa przeżywałam, płakałam. Teraz dostaję jedną niemiłą wiadomość w tygodniu i tysiąc miłych słów, które wywołują u mnie łzy, ale wzruszenia - tłumaczy.

 

Anią interesują się także firmy, którym zależy na pokazywaniu swoich produktów. - Najczęściej robię barterowo konkursy, w których można wygrać prezenty od firm. Wcześniej przyjmowałam więcej ofert, ale uznałam, że co za dużo to niezdrowo. Niektóre uznawałam za zbędne, produkty nie były godne polecenia. Na razie nie myślę o tym, żeby mój profil stał się źródłem dochodu. To wymaga profesjonalizmu, a ja robię zwyczajne zdjęcia telefonem, nie mam Photoshopa. Nie chcę być influencerką, nie ma biznesplanu na swój profil. Chcę tylko udowadniać, że mając czterdzieści lat, można ćwiczyć i być w formie - mówi.

Gdyby Ania była na OLX albo Allegro, a nie na Instagramie, w opisie powinna umieścić: "Autentyk" i "Rzadki okaz". Ciekawe, czy jej siła i wytrzymałość pozwolą oprzeć się możliwościom, które niesie popularność idąca za Instagramem? Bo Ania nie chce na swoim byciu fit robić kariery. Tak naprawdę chce, żeby było, jak jest. Metamorfozę już przeszła, siebie zmieniać nie planuje.

Ola Długołęcka. Redaktorka, która inspirację do tematu potrafi znaleźć w podbitym niechcący oku. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.

Więcej o: