Na początku szlachetna deklaracja: jestem zadowolona ze swoich tegorocznych prezentów, a fakt, że nie dostałam diamentowej kolii tłumaczę wyłącznie tym, iż sama nie wyglądam jak Marilyn Monroe; ale do rzeczy. Niniejszy wpis powstał na podstawie obserwacji, tekstów źródłowych, relacji znajomych i przyjaciół oraz raportów Edwarda Snowdena. Oto lista najgorszych, moim skromnym zdaniem, pomysłów na prezenty. Wiem, że święta mamy już za sobą, ale niech ten wpis będzie przestrogą na przyszłość.
Straszliwe Oklepańce - chyba nie ma osoby na świecie, która nie dostałaby pod choinkę skarpetek, krawatu, kremu do rąk, szaliczka czy czegoś równie nieoryginalnego i niespersonalizowanego, jak kurczak gonbao w sosie słodko-kwaśnym. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że ofiarami Straszliwych Oklepańców są zwykle ludzie, którzy a. nie umieją mówić; b. mówią tylko tyle, by nie przekroczyć limitu 30 słów dziennie; c. hołdują zasadzie, że prezenty poniżej 999 zł są bez sensu. W przypadku punktu a i b otoczenie zwykle po prostu nie ma pojęcia, co interesuje obdarowywanego, czy oddaje się jakiemuś hobby, co sprawia mu przyjemność (wiemy już, że nie jest to mówienie) etc. Druga strona medalu to uparciuchy, które od lat chodzą na łatwiznę; i tak, jeśli od babci/cioci/dziewczyny wciąż dostajemy skarpetki, zażyczmy sobie specjalnych skarpetek, markowych, dostępnych na trzeciej półce piątego regału w sklepie np. IdźSport. Gdy darczyńca zaniesie rzeczone skarpetki do kasy i usłyszy kwotę należności cóż, z pewnością już nigdy więcej nie dostaniemy skarpetek.
Kombo-Bjuty - czyli innymi słowy kosmetyki spakowane po 2-3 sztuki w jedno pudło jak na przykład szampon i odżywka, krem na hemoroidy i środki przeczyszczające czy przekłute prezerwatywy i test ciążowy. Pułapka z takim prezentem ma dwie strony. Po pierwsze zwykle w 80% składa się on z opakowania, za które bulimy dodatkowo, bo jakiś grafik-artysta nabazgrał na nim złotą kokardę, gwiazdkę czy inny poprawny politycznie symbol luźno związany ze świętami Bożego Narodzenia. Poza tym zwykle po 27 grudnia okazuje się, że za rzeczone kosmetyki zapłacilibyśmy w sumie np. 40 zł, ale jak wylądowały już razem w tym pudle, to kosztowały 59 zł. No i po trzecie, ostatnie, Kombo-Bjuty to zwykle prezent, o którym wiemy, że został kupiony w pośpiechu, na dwie godziny przed wigilią i nie wiadomo dla kogo, więc wciśnięto go nam. Rzecz może i praktyczna (w końcu kiedyś zużyjemy ten szampon), ale zupełnie powierzchowna, świadcząca o lenistwie i lekceważącym stosunku darczyńcy. Ogólnie smutność.
Projekcja Marzeń (naszych) - taka sytuacja: gdzieś-kiedyś, może w maju na targu staroci w Koziej Wólce znaleźliśmy replikę busoli z Titanica, Made in China. Bardzo chcieliśmy ją kupić, ale wtedy nie mieliśmy grosza przy duszy, a busola nie należała do tanich artefaktów (w końcu ręczna chińska precyzyjna robota, ornamenty wykrawane ze starych klapków plażowych). Mija kilka ładnych miesięcy, zbliża się Gwiazdka i kombinujemy, co by tu dać naszemu, powiedzmy, małżonkowi. I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawia się w naszej głowie wizja busoli z Titanica. Wszak luby przeczytał kilka książek marynistycznych, na pewno widział film Camerona i co jakiś czas bierze kąpiel w wannie. Na pewno go taka busola ucieszy, prawda? Otóż nie. Prezent typu Projekcja Marzeń (naszych) opiera się na skomplikowanym mechanizmie psychologicznym; w skrócie: coś oryginalnego szalenie podoba się nam - zatem przyjmujemy, że bliska nam osoba też będzie tą rzeczą zachwycona. Czaaaaasem to się sprawdza. Czasem. Zwykle niestety efekt może być przykry: np. my chcemy zrzucić sadełko, to dajemy lubemu skakankę; my pragniemy nauczyć się grać na puzonie, to dajemy chłopakowi puzon - taki to trochę altruizm z egoizmu czyli żaden tam altruizm.
Seks-Gadżety - nie mam nic przeciwko tego typu fikuśnym upominkom, ale wydaje się, że gdy na rodzinnej Wigilii rozpakujemy paczkę z dużym brokatowym dildo w rozmiarze afro, to babcia może zejść na zawał serca, ciocia zakrztusić się ością z karpia (a jak wiadomo ta paskudna ryba ma dużo ości), młodsza część widowni może zacząć zadawać krępujące pytania o siusiaki, a męska z kolei popaść w długoterminowe kompleksy. Jeśli nie chcemy zatem stać się obiektem rodzinnej tragikomedii, tego typu prezenty wręczajmy sobie w zaciszu domowym, najlepiej po ciemku, pod kołderką i koniecznie po drinku z hiszpańskiej muchy.
Piniondze - moda na gotówkę zamiast materialnego upominku wydaje się z jednej strony zrozumiała; trudno prosić osiemdziesięcio-ponad-letnią babcię, by latała po sklepach w poszukiwaniu prezentów dla swoich siedmiorga wnucząt, trójki dzieci, synowej, zięciów, siostry, brata i dalekiej kuzynki z Leśnych Odpadków. Tutaj sprawa ma swoje usprawiedliwienie. W innych przypadkach cóż, jak mąż daje żonie kasę na Gwiazdkę i rzecze: "Kochanie, kup sobie coś, bo ja nie mam do tego głowy" , to znak, że jest tępym, leniwym palantem, który z jakichś powodów wychodzi z założenia, że wszystko można kupić, łącznie z miłością, szacunkiem, klasą i troską. Dla żony zwykle winien to być znak, że czas na tryb Strusia Pędziwiatra. Ewentualnie: on ma 60 lat, ona 20 i tkwi w takim układzie w pełnej świadomości na zasadach utrzymanki. Wówczas umywam ręce.
Z prezentami-pieniędzmi jest jeszcze jeden problem: jako że nie da się ich w żaden sposób odróżnić od reszty pieniędzy w portfelu (no, chyba że to jest banknot dwustuzłotowy, który ostatnio widziałam kilka dni po denominacji w 1995 roku), to zwykle niepostrzeżenie wydaje się je na chlebek, masełko, lekarstwa dla dziecięcia i mleczko do czyszczenia wanny. Zwykle przypominamy sobie o tych ekstra pieniążkach, gdy jest już za późno. Ale przynajmniej wanna czysta.
Pierścionek Zaręczynowy - panie zapewne myślą, że to takie romantyczne dostać pierścionek zaręczynowy wśród magicznej atmosfery świąt, w blasku choinki, nad płomieniem świec i wobec całej czy choćby najbliższej rodziny. Panowie myślą coś zupełnie innego: "Kurde, i tak muszę wydać te ( ) złotych na pierścionek, a tu jeszcze święta za pasem, nie mam kasy, zaraz wychodzi nowe PSP. Dam jej ten pierścionek pod choinkę, to nie będę musiał przynajmniej nic więcej kupować. Uff, oby się nie kapnęła, że oszczędzam na PSP."
Cenny Że Aż Strach - czyli prezent z załączoną ceną, paragonem, fakturą lub jakimkolwiek innym dowodem płatności, który rozszyfruje nawet nie-widz "Kryminalnych Zagadek Las Vegas". Lansowanie zdania, że panuje moda na prezenty z paragonem, które potem można "w razie czego wymienić lub oddać" jest czymś nawet słabszym niż wyleniała kaczka dziennikarska. W naszej kulturze, póki co, załączanie ceny jest uznawane raczej za nietakt i błagam, niech tak zostanie. W przeciwnym razie za naście lat rodzice zaczną wystawiać dzieciom paragon za kolację wigilijną, a dzieci będą musiały oddać fiskusowi podatek od wzbogacenia w związku z tym posiłkiem.
Dezodorant Opakowany w Prezerwatywę - tak, tak, kochani, to nie omamy wzrokowe, ale autentyczny prezent, jaki dostał w połowie lat 90 mój kolega z klasy na mikołajki (szkolne). Darczyńcą była jedna z najlepszych uczennic; pomysł na opakowanie ponoć podsunęła jej starsza siostra. Rzecz działa się w ósmej klasie podstawówki (śpieszę wyjaśnić pokoleniu gimnazjum - czyli wiek uczniów około 14 lat). Wybuchł wówczas mały skandal obyczajowy; obdarowany spiekł takiego raka, że chyba nawet po ciemku świecił na czerwono. Myślę, że 99% uczniów mojej klasy miało wówczas pierwszy kontakt z prezerwatywą, a biorąc pod uwagę późniejsze zajścia, powiedziałabym nawet, że 100%. Wszyscy czuliśmy się zgorszeni, ale i rozbawieni sytuacją; pomimo niewątpliwego postępu w edukacji seksualnej i gender w dzisiejszych czasach, proponuję jednak nie kopiować tego pomysłu.
I to tyle w temacie prezentów, oczywiście w mojej subiektywnej opinii. Osobiście uważam, że najlepsze upominki to albo te uzgodnione - zaplanowane albo kupione samemu.
Ilona