W zalewie nowych produktów, w szaleństwie zakupów, w konsumpcyjnym pandemonium, zapominamy o tym, co jest naprawdę ważne. O tym, żeby być. Producenci sprytnie nakręcają spiralę naszej potrzeby posiadania. Musisz to mieć, tego też potrzebujesz, bez tego będziesz szarą masą, niezróżnicowanym planktonem. Tylko nasz produkt sprawi, że będziesz NAPRAWDĘ szczęśliwa. Chciej, pragnij i kupuj, kupuj i jeszcze raz kupuj i nabijaj naszą kasę. Dlatego przed świętami na kanałach dziecięcych (tak, mam w domu telewizor i moje dzieci oglądają w nim bajki) rozgrywa się reklamowa orgia. Wiadomo, dziecko jest wybitnie podatne na reklamowe sztuczki, więc jest konsumentem idealnym, łatwym do zmanipulowania. I wiadomo, że zaraz po emisji rozpocznie swoją litanię o kolejną lalkę z serii masakryczna głowa, sikającego pieska i super ekstra pluszaka, co recytuje Iliadę w oryginale. Będzie prosić, błagać, szantażować i płakać tak emocjonalnie, że w końcu samo uwierzy w tę rozpacz. Jeśli ulegniesz, to zabawka za grubą kasę zalegnie niebawem w koszu i być może pokryje się kurzem - jeśli, poza byciem mało konsekwentną matką, jesteś też kiepską panią domu. Jeśli dobrze odrobiłaś ćwiczenia z asertywności i nie kupisz kolejnego badziewka za chore pieniądze, to nic się nie stanie. Dziecko trochę dłużej popłacze, trochę pomarudzi, ale jego świat nie legnie w gruzach.
Mam przesyt zabawek, mam ich po dziurki w nosie. Denerwują mnie. Nie tylko dlatego, że walają się po całym mieszkaniu (tak, jest to moja sromotna porażka na polu wychowawczo-porządkowym), ale głównie z tego powodu, że są tak tymczasowe, że są na chwilę, że z ich nadmiaru w rzeczywistości zionie pustką. A jednocześnie są emocjonalnym zapychaczem, bo łatwiej dać wypasioną zabawkę niż czas. Czas, którego wciąż brakuje i wciąż jest go za mało. Super zabawki, filmy i gry aplikuje się po to, żeby dziecko czymś się zajęło, bo ja w tym czasie, muszę zrobić coś bardzo ważnego. Jakieś prace, jakieś obiady, jakieś porządki. I żeby poszło mi szybciej, to zapycham dzieciaka bajko-papką, zabawkowym substytutem rodzicielskiej opieki. Pograj sobie, pooglądaj, pobaw się, zajmij się sobą i w domyśle: nie zadawaj tylu pytań, nie chciej ode mnie niczego przez pół godziny, bo jestem taka zmęczona, i tyle mam jeszcze do zrobienia. Jest mi wstyd, bo wpadam po uszy w tę pułapkę spychologii.
To nie problem, dać dziecku lub komuś na kim nam zależy, prezent materialny. To tylko rzeczy, każda ma swoją cenę, czasem wysoką, ale to wciąż tylko rzeczy. Znacznie cenniejszym prezentem jest czas. Ulotny, niepowtarzalny i nie do odrobienia. Czas spędzony z rodziną. Bo te wspólne chwile zostaną w pamięci na dłużej, niż kolejna gra na PSP. Czy po to zakładałam rodzinę, żeby to praca stała na pierwszym miejscu? Przecież to bez sensu. Czasem wystarczy umówić się na herbatę z kuzynką, która mieszka w Warszawie już od dwóch lat, ale do tej pory udało się nam spotkać tylko jeden raz. Bo wszyscy jesteśmy tacy zabiegani i wciąż posługujemy się tymi samymi wymówkami. Czasem wystarczy odwiedzić cioteczną babkę i strzelić z nią partyjkę remika, którego uwielbia, powspominać, pooglądać stare fotografie. Gdy żyła moja babcia jeździłam do niej raz w tygodniu, robiłam zakupy, sprzątałam, szłyśmy razem na spacer i siedziałyśmy do późna rozmawiając o wszystkim, grając w karty przy kieliszku nalewki z gruszek. Brakuje mi tych rozmów, żałuję niezadanych pytań i tylu niedokończonych historii.
tempus fugit, aeternitas manet tempus fugit, aeternitas manet /fot. Magda Acer Tempus fugit, aeternitas manet /fot. Magda Acer
Kiedyś ustaliłam z mężem, że piątek jest dniem dla mamy i syna. I w piątek po przedszkolu jechaliśmy pozwiedzać sobie Warszawę. Powłóczyć się po moich ulubionych uliczkach, poodkrywać nieznane okoliczności - tak mój syn określa zaglądanie do podwórek starych kamienic. Posłuchać rytmu, który wybija fontanna w Metropolitanie na placu Piłsudskiego, napić się pysznej czekolady, popatrzeć na Wisłę stojąc na skarpie, spędzić ten czas razem. Ostatnio mi powiedział, że te nasze piątki i wycieczki rowerowe są fajniejsze niż wszystkie limitowane karty Champions League . A musicie wiedzieć, że karty piłkarskie dla siedmiolatka są bardzo, bardzo cenne.
Dlatego z okazji świąt życzę Wam, drodzy czytelnicy, czasu, takiego dla Was, wymarzonego, pełnego uśmiechu i wolnego od wszelkich zgryzot i fochów. Niech Wam najlepszą piosenkę o dobrym czasie zaśpiewa doskonała Róisin Murphy.