Nasza planeta potrzebuje nas dziś jak nigdy. Oceany i plaże zaśmiecone są plastikiem. Klimat zmienia się radykalnie. Co jednak zrobić, by realnie jej pomóc? W naszym cyklu "Ludzie w klimacie" pokażemy wam inspirujące sylwetki osób, które zmianę zaczęły od siebie i które dziś pokazują nam, co zrobić, żeby lepiej dbać o nasz dom - Ziemię. Na kolejne odcinki cyklu zapraszamy w każdy piątek o 16 na Gazeta.pl.
Magdalena Łotowska-Kudaszewicz Marta Kondrusik
Magdalena Łotowska-Kudaszewicz*: To jest bardzo trudne pytanie. Nie uważam się za ekspertkę w tej dziedzinie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba mieć naprawdę niesamowicie ogromną wiedzę, żeby ocenić rzeczywisty wpływ jakiegoś przedsięwzięcia na środowisko. Tak zresztą jest z ekologią w ogóle. Czasem myślimy, że np. papier jest zawsze ekologiczny - a okazuje się, że nie. Ekologicznymi mogą być więc i kosmetyki produkowane przez duże firmy tak, że spełniają pewne normy, ale też bardzo minimalistyczne, oparte na niezbędnych naturalnych składnikach kosmetyki produkowane przez małe manufaktury.
Szampon lub mydło, ale w kostce. Nie ulega wątpliwości, że produkując kosmetyk w kostce, rezygnujemy ze zbędnego - zazwyczaj plastikowego - opakowania i wytwarzamy wtedy mniej śmieci. Taki produkt jest też bardziej wydajny i na dłużej nam wystarcza - również w ten sposób dbamy o mniejszą ilość śmieci.
Tak, butelka mydła szybciej się zużywa niż tradycyjna kostka. Ładniej też wygląda. Kwestia wygody też na pewno jest ważna, bo jednak mydło w kostce jest trochę bardziej skomplikowane: trzeba je odpowiednio przechowywać, żeby nie zamieniło się w papkę, wysuszyć po każdym użyciu. Po paru wymydleniach nie prezentuje się tak pięknie jak ozdobna buteleczka z kolorowym płynem, np. z brokatem. Natomiast trzeba dodać, że mydło w płynie jest tu takim trochę skrótem myślowym, bo w rzeczywistości dostępne w drogeriach butelki z pompką z kolorową zawartością myjącą, mydłem nie są.
Tak, raczej to będzie sztuczny składnik, kompletnie niepotrzebny. Producenci kosmetyków z naturalnych składników, robionych metodami tradycyjnymi zazwyczaj kierują się zasadą rezygnowania w kosmetyku ze wszystkiego, co nie jest potrzebne, tego, co nie robi naszej skórze dobrze. Które nie spełniają funkcji np. nawilżającej, antybakteryjnej czy łagodzącej. Staramy się też nie używać żadnych barwników, bo uważamy, że to niczego dobrego ciału nie robi. Sztuczne zapachy też są naszym zdaniem zbędne.
Używa się naturalnych olejków eterycznych, które mają szereg właściwości poza zapachem. Wszyscy chyba słyszeli o aromatoterapii, a lecznicze właściwości olejków są znane od wieków. Taki olejek lawendowy nie tylko więc pięknie pachnie, lecz także dodany do kosmetyku działa normalizująco na skórę. Każdy z olejków ma długą listę pozytywnych właściwości dla ciała i dla umysłu. Kiedy komponuję kosmetyki, dodaję zazwyczaj kombinację 2-3 olejków. Czasem po to, żeby pachniało, ale zazwyczaj, żeby np. włosy rosły.
Mydlarnia Cztery Szpaki www.instagram.com/4szpaki
Olej rycynowy akurat nie ma zapachu, ale rzeczywiście świetnie działa na włosy. Czasem też chcę, żeby pomogły w problemach ze skórą - jak np. olejek z bergamoty, który pomaga rozjaśniać przebarwienia, czy olejek z drzewa herbacianego, który działa pomocnie w walce z wypryskami. A czasem, żeby nas uspokoiły - lawenda, melisa - lub doenergetyzowały - pomarańcza czy rozmaryn.
Zdecydowanie tak. Wspaniałe właściwości roślin dla skóry znane są od wieków. Dzisiaj możemy łączyć tradycyjną wiedzę z nowoczesnymi technologiami, np. pozyskiwania ekstraktów z roślin. Główną przyczyną tego, że przestaliśmy korzystać z dobrodziejstwa olejków i wielkie koncerny nie dodają ich do swoich kosmetyków, są po prostu ceny.
Te naturalne bywają drogie, bo naturze nie wystarczy zmieszać paru odczynników, żeby działało. Sztuczne aromaty i ich składniki są łatwiejsze i tańsze do pozyskania. Ale one, choćby podobnie pachniały, to tylko pachną. Muszę też powiedzieć głośno, że olejki eteryczne też mogą uczulać. Trzeba więc sięgać po nie uważnie. Zazwyczaj, produkując kosmetyki naturalne, staramy się ich jednak używać w niewielkich stężeniach, żeby działały, a nie uczulały.
Bo to nie jest tak, że my rezygnujemy ze wszystkiego, żeby było zgrzebnie. Tak też nie trzeba. Ale żeby naturalny kosmetyk był barwny i zabawny, trzeba w to włożyć trochę pomysłu. I jest to proste, bo nie kombinujemy miesiącami właśnie, jak osiągnąć jakiś kolor, częściej deliberujemy, co zrobić, żeby kosmetyk był jeszcze fajniejszy w składzie podstawowym. I wykorzystujemy tę bazę i ją np. pogłębiamy: jeśli mydło jest zielone, ale po dodaniu glinki mogłoby wyglądać bardziej apetycznie - dodamy ją, bo czynnik, który nadaje kolor, będzie też dobrze działać na skórę.
Nie jesteśmy w Czterech Szpakach kosmetologami z wieloletnim doświadczeniem, czy po pracy w dużej kosmetycznej korporacji. Wszystkiego ja i mój mąż Tomek nauczyliśmy się, dużo czytając oraz znaną metodą prób i błędów. Ale to jest na tyle proste, że trzeba po prostu chcieć, mieć zajawkę. Mnie tworzenie kosmetyków kojarzy się z gotowaniem. Każdy potrafi coś ugotować, ale niektórzy mają do tego talent albo to bardziej lubią. Serce ma w tej pracy duże znaczenie, trzeba lubić to robić i mieć z tego frajdę.
Wyjechaliśmy do Norwegii za chlebem. To tam mój mąż zaczął warzyć piwo, a ja zaczęłam przygodę z filcowaniem i robieniem na drutach. Czytając o procesie warzenia piwa na jakimś blogu, Tomasz znalazł dodatkowo informację, że piwowarzy często się zabierają za robienie mydła, bo to taki podobny proces.
Też trzeba pilnować temperatury, wilgotności, jest precyzyjny, ale też dający fajne efekty, a to Tomka kręci. Zrobił więc pierwszą partię mydła, która okazała się świetna. Tomek jest bardzo dobry w trzymaniu się receptur, ja jestem bardziej takim szałaputem, że coś na oko zmieszam i jakoś to się cudem uda. I tak to się zaczęło: mydło zaczęliśmy rozdawać wśród znajomych, którzy byli zadowoleni i prosili nas o więcej. Zaczęliśmy się wymieniać na mydło z kimś, kto robił chleb, zaczęły się regularne zamianki. I stwierdziliśmy, że czemu nie spróbować tym się zająć. Trafiliśmy na dobry moment: ludzie zaczęli czytać etykiety, interesować tym, czego używają. Tak jak i w przypadku jedzenia coraz uważniej dobierają to, co wkładają do swoich ust, tak samo w przypadku kosmetyków zaczęli uważać, żeby nie wsmarowywać w siebie byle czego.
Mydlarnia Cztery Szpaki www.instagram.com/4szpaki
Przede wszystkim oleje roślinne. Często nierafinowane, lokalne - takie oleje z rzepaku czy z lnu. Używamy też oczywiście takich znanych hitów jak masło shea czy olej kokosowy. Staramy się, żeby było więcej dobrego oleju niż wypełniaczy. Do tego dodaje się wspomniane olejki eteryczne, glinki, suszone zioła.
Tak, wspieramy się z naszymi. Jeśli mogę kupić rumianek stąd, to po co mam kupować bułgarski? Przecież to ślad węglowy! Oleje kupujemy często z lokalnych tłoczni jak np. Olejowy Raj. Wiele naszych ziół pochodzi ze wspaniałej firmy "Dary Natury", której siedziba jest niedaleko. Oni tam wiedzą wszystko o ziołach i roślinach i mają do nich serce.
Z olejów, czyli z tłuszczów, z wody i z wodorotlenku sodu, który zmydla. To taka prosta chemia jak z liceum. Do szamponów dodaje się bazujące na kokosie substancje myjące - już bardziej przetworzone. Bo włosy wymagają, żeby składniki myły, a nie tłuściły. Masła do ciała np. składają się tylko i wyłącznie z olejów i olejków eterycznych. W większości to są po prostu oleje w różnej formie: stałe, płynne, półpłynne.
Od razu może odniosę się do tej miejskiej legendy o tym, że aluminium w dezodorantach powoduje raka. Nie ma na to dowodów. Starajmy się trzymać faktów. Jeśli chodzi o naturalne dezodoranty, to podstawowym założeniem przy ich tworzeniu jest to, że organizm się poci po coś. Pot to nie jest jakiś produkt uboczny, to też nic złego. To normalne! Uważamy, że blokowanie tego jest nielogiczne: skoro nasz organizm potrzebuje się ochłodzić, to ma to zrobić. Nie blokujemy więc pocenia, tylko niwelujemy nieprzyjemny zapach.
Olejki eteryczne pachną i działają antybakteryjnie, generalnie składniki dezodorantu dobrane są tak, aby niwelować powstawanie bakterii powodujących nieprzyjemny zapach i tylko tyle. Widzę, że ludzie to rozumieją, widzą, że nie ma co walczyć z naturą. Nasza firma działa cztery lata. Na początku naszymi odbiorcami była garstka ludzi, teraz ta grupa rośnie i rośnie. Jesteśmy z nimi w kontakcie i widzimy, jaką Polacy mają niesamowitą wiedzę, jeśli chodzi o kosmetyki naturalne.
Czasem się śmieję, że amerykańskie manufaktury mają dużo lepiej, bo ich klienci im bezgranicznie wierzą. A polscy klienci są wyszkoleni, mają szeroką wiedzę, czytają, dowiadują się, świadomie korzystają z kosmetyków. Choć powielanie miejskich legend nadal funkcjonuje.
Wspomniane dezodoranty i aluminium. Przeświadczenie, że kosmetyki naturalne nie powinny uczulać. Albo, że konserwanty są z gruntu złe, co absolutnie nie jest prawdą. Oczywiście uważam, że wtedy kiedy da się skorzystać z naturalnych konserwujących właściwości surowców, to nie ma potrzeby dodawania konserwantów, ale w przypadku kosmetyków zawierających wodę musimy je dodawać dla bezpieczeństwa.
Magda Łotowska-Kudaszewicz Archiwum prywatne
Muszę zaznaczyć: to nie jest tak, że my jesteśmy tacy naturalni, że chodzimy od rana po rosie! Czasami zdarza się nam pić colę albo zajechać po hamburgera. A decyzja była naturalna: uznaliśmy, że to, co można robić prościej, będziemy robić prościej. Tak samo, jak staramy się jeść jak najprościej i zdrowo, lokalnie, sezonowo. W przypadku kosmetyków jest przecież tak samo: nie ma potrzeby wydawania pieniędzy na coś, co mi nie zrobi nic dobrego, więc lepiej za te same pieniądze mieć coś, co będzie na nas dobrze działać, a przynajmniej nie zaszkodzi i będzie fajne. Żeby tak było, Tomek, który jest bardziej analityczny, czyta opracowania i badania, a ja sprawdzam, jak co działa. Podejmuję decyzję intuicyjnie. Wiesz, intuicja to sprawa bardzo tak naprawdę racjonalna, jak owa sezonowość.
Pokolenie naszych rodziców po prostu wiedziało, że to dziwne jeść w zimie pomidory malinowe. Byli rozsądni: wiedzieli, że to nawet nie zdrowotnie, ale cenowo nie ma sensu. My nie wychowywaliśmy się z Tomkiem w ekologicznych domach, w chatce w lesie.
Białowieża jest od nas rzut beretem, niedaleko jest też Puszcza Knyszyńska. Bardzo lubimy tam spędzać czas. Taka bliskość z naturą daje inną perspektywę: po całym tygodniu biurokratycznego zamulenia perspektywa się zmienia całkowicie właśnie w lesie. Tam zawsze przychodzą pomysły, jak do czegoś podejść bardziej naturalne. I te pomysły się w ogóle nie kończą, bo my byśmy chcieli robić wszystko jak najbardziej ekologicznie się da. Ale musimy też cyrklować. To są trudne decyzje, nie tylko o rentowności. Np. czy lepsze będzie sprowadzenie z drugiego końca świata czegoś z certyfikatem eko, czy może lepiej użyć czegoś mniej ekologicznego, ale co jest dostępne od ręki na miejscu i nie zostawi śladu węglowego.
Kiedy już wiesz, że twoja ścieżką jest minimalizm, to oczywiste jest, że używasz papieru, najlepiej z odzysku, konopnego sznurka. Kartony, których używamy do wysyłki są produkowane lokalnie - mamy zaprzyjaźnioną firmę z Hajnówki, nie zamawiamy ich z Chin. Rezygnujemy ze wszystkich elementów naszym zdaniem niepotrzebnych, jak np. słoik w kartoniku - przecież to bez sensu. Paczki z zakupami online wysyłamy w szarych kartonikach wypełnionych wiórkami papierowymi z odzysku i wcale to moim zdaniem nie sprawia, że są mniej estetyczne. W ekologicznych kosmetykach, które nie występują w kostce, ważne jest, żeby opakowanie mogło być ze szkła, które można nie tylko odzyskać, lecz także często odesłać danej firmie i napełnić ponownie. Bardzo popularne robią się programy lojalnościowe: klienci zbierają opakowania, odsyłają je i mają zniżkę, punkty etc. To kalkuluje się wszystkim. Nam, producentom, klientom, przyrodzie. Przyrodzie nasz minimalizm opłaca się jeszcze na jeden sposób.
Ponieważ nasze mydła powstają w bardzo prosty sposób, to przy ich produkcji używamy tyle prądu i wody, co przy gotowaniu zupy, no - bardzo dużej zupy. Nie ma takich procesów, które wymagają silnego chłodzenia, zużywają mnóstwo wody, czy szalonych ilości prądu. Nasz wkład w ekologię jest więc też taki.
Zazwyczaj nie zamawiam rzeczy z dalekich krajów i niewiadomego pochodzenia. Staram się żyć i kupować w miarę możliwości lokalnie. Dobierać produkty bezpośrednio od twórców, a nie z dużych firm. Nasz starszy syn chodzi do szkoły leśnej, pierwszej w Polsce, młodszy syn chodzi do leśnego przedszkola. Spędzają cały dzień na podwórku, nie mają w przedszkolu zabawek tylko patyki, kamienie i błoto. Rodzinnie też każdą możliwą chwilę spędzamy w plenerze. W sumie ta ekologia to dla naszych dzieci.
Mam takie wewnętrzne przekonanie o nadchodzącej we wszystkich dziedzinach życia katastrofie. Ale ja jestem urodzoną pesymistką, wszystko zawsze widzę w czarnych barwach. Więc jak widzę to, co się z nami dzieje, chciałabym móc coś zrobić, żeby nasze dzieci mogły żyć w normalnym, fajnym świecie. A jak tak myślę, to dochodzę do tego, że podstawy działania wzięliśmy chyba też z emigracji: jak przyjechaliśmy do Norwegii, dostaliśmy poradnik emigranta, gdzie było napisane, że dla każdego Norwega rzeczą świętą jest piątek po południu, kiedy to nawet dobrze widziane jest wyjście wcześniej z pracy, by udać się do swojej chatki w lesie czy nad jeziorem. Norwegowie każdą możliwą chwilę spędzają na zewnątrz. Nie w luksusowym basenie, tylko między drzewami, bez wypielęgnowanych trawników, blisko natury. Wróciliśmy na Podlasie, bo jeszcze jest dzikie: myślę, że w Warszawie byłoby nam trudniej żyć w ten sposób. Mamy tu dużo spokoju i tym spokojem i szczerością możemy zarażać, choćby rozsyłając po całej Polsce ekologiczne mydło.
***
*Magda Łotowska-Kudaszewicz jest współzałożycielką Mydlarni Cztery Szpaki, mamą dwóch chłopaków - Jurka i Józia, właścicielką 2 kotów. Miłośniczka kąpieli leśnych, podróżowania i tworzenia z gliny.
*Aga Kozak jest dziennikarką, coacherką i specjalistką z zakresu wellbeing. Pisze m.in. dla gazety.pl, "Gazety Wyborczej", "Wysokich Obcasów". Była Dyrektorka Programowa współtworzonego przez nią Instytutu Dobrego Życia. Dla gazet i magazynów lifestylowych, kulinarnych i podróżniczych pisze głownie o rozwoju i przyjemności, w tym przyjemności z jedzenia. Jest specjalistką od pogłębionych wywiadów, autorką jedynej w Polsce rozmowy z Anthonym Bourdainem. W swojej karierze rozmawiała min. z Brene Brown, Stingiem, Gisele Bundchen. Stworzyła ogólnopolski projekt konferencji "Kobiety wiedzą, co robią". Jest stałą ekspertką min. Dzień Dobry TVN w zakresie wellbeing. Co miesiąc pisze dla "Gazety Wyborczej" popularny newsletter o seksie.