O obecnej sytuacji w Ukrainie przeczytasz na Gazeta.pl
- Kilka godzin temu zaczęli bombardować dzielnicę mieszkaniową rakietami. Potem zaczęli bombardować kolejną dużą dzielnicę mieszkaniową w innej części miasta. Nie wiemy, która okolica może być następna - opisuje Nika, nauczycielka z Charkowa w rozmowie z "The Guardian". - Jemy ubrani w kurtki, by lada chwila móc wbiec do schronu - dodaje.
Jak opowiada Nika, wraz z rodziną mieszka w pewnej odległości od ostrzeliwanych dzielnic. Jest jednak w stałym kontakcie z mieszkającymi tam przyjaciółmi, których relacje, jak przyznaje, napawają przerażeniem. - Wielu z nich śpi w piwnicy. Niektórzy z nich nie mają prądu ani ogrzewania. Wiele budynków ma wybite okna - relacjonuje.
Jednak i w jej dzielnicy wyraźnie słyszalne są dobiegające stamtąd eksplozje. - Dwie noce temu było naprawdę okropnie, nawet bardziej przerażająco niż pierwszej nocy, gdy wybuchła wojna. Obudziliśmy się o 00.30 i nie potrafię nawet opisać słowami dźwięków, które wtedy słyszeliśmy. Leżałam w łóżku, myśląc, że to brzmi jak Gwiezdne Wojny – nie potrafię nawet opisać, jak przerażające były odgłosy tych eksplozji, rakiet, ostrzałów czy samolotów - wspomina.
W swojej relacji powróciła także wspomnieniami do nocy ze środy na czwartek, kiedy to Rosjanie rozpoczęli inwazję. - Podobnie jak wszyscy inni obywatele mojego miasta, obudziłam się w czwartek około 5 rano, słysząc wybuchy. Od razu zrozumieliśmy, że nasze najgorsze przypuszczenia stały się rzeczywistością - opowiada Nika. - Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Trzęsłam się, chciało mi się wymiotować - przyznaje.
Wraz z rodziną nie zdecydowała się jednak na opuszczenie miasta, ze względu na korki, które wręcz sparaliżowały tę część Ukrainy. Przenieśli się jednak do bezpieczniejszej dzielnicy, gdzie zamieszkali wraz z przyjaciółmi. - Mamy szczęście, bo wciąż mamy prąd, ciepłą wodę i internet. (...) Staramy się nie wpadać w panikę, staramy się myśleć racjonalnie, tłumacząc sobie, że jeśli tylko usłyszymy niepokojące odgłosy, to będziemy mieć czas na ucieczkę, bo piwnica jest zaledwie pięć metrów dalej - mówi Nika. Przyznaje jednak, że wraz z rodziną są przerażeni aktualną sytuacją na Ukrainie.
- Oczywiście, że się boimy. Bardzo się boję, że zginę w tej wojnie. Ale mimo to przepełnia nas olbrzymia złość, a uczucie nienawiści staje się wręcz namacalne. Chcemy tylko wygrać tę wojnę. Jesteśmy też niezwykle dumni z naszej armii, z tego, jak walczą, jak nas chronią - mówi, przyznając, że to właśnie postawa ukraińskiej armii pozwala im zachować pogodę ducha.
- Myślę, że uczucia, które nam w tym momencie towarzyszą to przede wszystkim gniew i duma, oczywiście pomieszane ze strachem, ale też wielką nadzieją - wyznaje.