Wraz z rodziną przebywa w Charkowie. "Będzie dobrze. My się trzymamy. Damy radę"

- Pod koniec trzeciego dnia minął strach. Zobaczyliśmy, jak nasze chłopaki (tak nazywamy naszych żołnierzy) dzielnie walczą i jak ludzie wspierają się nawzajem. To dało nam nadzieję i zmotywowało do podjęcia realnych działań - mówi Kobieta.gazeta.pl Tetiana Makiejewa, która wraz z mamą i bratem wciąż przebywa w ostrzeliwanym przez Rosjan Charkowie.

Więcej o aktualnej sytuacji w Ukrainie przeczytacie na Gazeta.pl

Tetiana Makiejewa mieszka w Polsce od 2013 roku. Trzy tygodnie temu wróciła do Ukrainy, by wymienić paszport i dowód osobisty. - Nie wierzyliśmy w wojnę. Byliśmy pewni, że to tylko manipulacje, mające na celu zastraszenie naszego narodu - mówi Tetiana, która przebywa w Charkowie, będącym pod regularnym atakiem wojsk rosyjskich.

Zobacz wideo

Tetiana Makieieva: "w miejscu łez i strachu pojawiła się chęć niesienia pomocy"

- 24 lutego w nocy usłyszałam nerwową rozmowę mojej mamy. Jeszcze na wpół śpiąco zrozumiałam, że wydarzyło się coś złego. Kiedy podeszłam do okna, wszystko stało się jasne - wspomina moment rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę Tetiana.

- Mamę obudził wybuch, jednak mimo to nie chciała uwierzyć, że spełnił się właśnie najczarniejszy scenariusz. Zadzwoniła więc do brata, który jest wojskowym i on potwierdził jej obawy - relacjonuje Tetiana. Jej mama mieszka na 9. piętrze, skąd rozpościera się widok na miasto, nad którym od siedmiu już dni rozciągają się kłęby dymu powstałe od rosyjskich ostrzałów.

- Cały czas słychać strzały - mówiła nam w pierwszy dzień rosyjskiej inwazji. I jak zdradza, to właśnie te pierwsze dni były dla niej najtrudniejsze.

Charków, widok z mieszkania mamy TetianyCharków, widok z mieszkania mamy Tetiany Tetiana Makieieva, archiwum prywatne

- Mimo lęku, starałyśmy się zachować spokój. W pierwszej kolejności spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy i zrobiłyśmy podstawowe zakupy - zapas leków i żywności. Nie wiedziałyśmy, ile będzie to trwało i czy uda nam się bezpiecznie opuścić Charków, dlatego chciałyśmy się przygotować na każdą ewentualność - tłumaczy.

Wraz z rodziną ostatecznie nie zdecydowała się wyjechać z Charkowa. - Cała moja rodzina mieszka w obwodzie sumskim i charkowskim. Nikt z nich nie zdecydował się na wyjazd. Mieszkańców opanowała wtedy panika, stwierdziliśmy więc, że lepiej będzie przeczekać to w domu. Tym bardziej że nie mamy auta i musielibyśmy korzystać z komunikacji publicznej, do której trudno było się wtedy dostać - mówi Tetiana.

Jak opowiada, pierwszą noc wraz z mamą, 18-letnim bratem i sąsiadami, spędziła w piwnicy ich bloku. - Te pierwsze dni były straszne. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka, jak się chować, jak się bronić... - przyznaje.

Jak podkreśla, w zapanowaniu nad strachem, pomogła jej postawa rodaków, jak i wojsk ukraińskich. - Pod koniec trzeciego dnia minął strach. Zobaczyliśmy, jak nasze chłopaki (tak nazywamy naszych żołnierzy) dzielnie walczą i jak ludzie wspierają się nawzajem. To dało nam nadzieję i zmotywowało do podjęcia realnych działań - wyznaje Tetiana, która wraz z rodziną zorganizowała zbiórkę na rzecz ukraińskiego wojska. - W miejscu łez i strachu pojawiła się chęć niesienia pomocy. Wiara w zwycięstwo. Marzenia o kolejnych, spokojnych odwiedzinach w Ukrainie. O wolności słowa i wyboru - wymienia Tetiana, która wraz z bratem i mamą codzienne opuszczała mieszkanie, by robić zakupy dla broniących Charkowa wojsk.

Nawet dzisiaj, mimo coraz trudniejszej sytuacji w Charkowie, w którym życie straciło wielu cywili, udali się na zakupy dla żołnierzy. - W sklepach są głównie puste półki, brakuje podstawowych produktów, ale jeszcze dzisiaj udało nam się kupić naszym żołnierzom ciepłe skarpety - relacjonuje Tetiana.

W sklepach brakuje podstawowych produktówW sklepach brakuje podstawowych produktów archiwum prywatne / Tetiana Makieieva

Przyznaje jednak, że sytuacja w mieście staje się z dnia na dzień trudniejsza. - Chcemy wyjechać, ale na pierwszym miejscu stawiamy bezpieczeństwo. A na ten moment nie widzimy możliwości bezpiecznego wyjazdu z miasta. Dużo znajomych, rodziny zastanawia się, dlaczego wciąż tu jesteśmy, ale ich tu z nami nie ma. Nie wiedzą, jak w rzeczywistości wygląda sytuacja. Bezpieczny wyjazd z Charkowa jest na ten moment naprawdę utrudniony - podkreśla.

Jak tłumaczy nasza rozmówczyni, wraz z mamą martwi się także o brata. - Ma 18 lat. Jest w wieku poborowym, więc nie może opuścić Ukrainy, a my, za nic w świecie, nie zostawimy go samego - zaznacza. - Będzie dobrze. My się trzymamy. Damy radę. Wierzymy - zapewnia.

Więcej o: