Olena Zełenska wspomina moment wybuchu wojny. Przytoczyła pierwsze słowa męża. "To wszystko, co powiedział"

Pierwsza dama Ukrainy Olena Zełenska zdecydowała się udzielić szczerego wywiadu, w którym opowiedziała o toczącej się w Ukrainie wojnie, a także o momencie jej wybuchu. - To był normalny dzień: powrót dzieci ze szkoły, przygotowania do kolejnego dnia - wspominała żona prezydenta Zełenskiego.

Więcej o aktualnej sytuacji w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl

- To był normalny dzień: powrót dzieci ze szkoły, zwykłe prace domowe, przygotowania do kolejnego dnia w szkole… Choć przyznaję, byliśmy spięci. Wszędzie dużo mówiło się o możliwej inwazji, ale do ostatniej chwili nie wierzyliśmy, że tak się stanie… W XXI wieku? W nowoczesnym świecie? - wspominała Olena Zełenska w rozmowie z brytyjskim wydaniem magazynu "Vogue".

Zobacz wideo

"'Zaczęło się' - to wszystko, co powiedział"

Jak przyznała, doskonale zapamiętała moment wybuchu wojny. - Obudziłam się między czwartą a piątą rano z powodu uderzenia. Nie od razu zorientowałam się, że to eksplozja. Nie wiedziałam, co to mogło być. Męża nie było już wtedy w łóżku. Kiedy wstałam, zobaczyłam go ubranego, jak zwykle, w garnitur (to był ostatni raz, kiedy widziałam go w garniturze i białej koszuli - od tamtej pory zakładał ubranie wojskowe) - opisywała pierwsza dama Ukrainy. Zdradziła także, jak na wybuch wojny zareagował jej mąż, prezydent Wołodymyr Zełenski.

- "Zaczęło się" - to wszystko, co powiedział. Nie było paniki, raczej zmieszanie. "Co powinniśmy zrobić z dziećmi?" - zapytałam. "Czekaj, dam ci znać. Na wszelki wypadek spakuj niezbędne rzeczy i dokumenty" - odpowiedział i wyszedł z domu - relacjonowała.

Jak zaznaczyła, od tamtego czasu jej kontakt z mężem ogranicza się wyłącznie do rozmów telefonicznych. - W tych pierwszych dniach miałam nadzieję, że będziemy mogli z nim zostać, ale biuro prezydenta stało się placówką wojskową i nie mogliśmy w niej przebywać. Kazano nam przenieść się w bezpieczne miejsce - jeśli w Ukrainie można teraz znaleźć bezpieczne miejsce… Od tego czasu z Wołodymyrem komunikujemy się tylko telefonicznie - wyjaśniła.

 

Kijów - ósmy dzień agresji Putina na Ukrainę Alyona mieszka w metrze z mężem, bratową i kotem. I z dziesiątkami nieznajomych w pobliżu

"Jak każda matka i żona, nieustannie martwię się o męża i robię wszystko, aby moje dzieci były bezpieczne"

Ze szczerością przyznała też, że choć stara się być wsparciem dla męża i dzieci, nie zawsze jest w stanie zapanować nad targającymi nią emocjami. - Na początku nie było miejsca na emocje. Musiałam zadbać o dzieci i ich stan psychiczny. Starałam się być pewna siebie, uśmiechnięta, energiczna, tłumacząc im, że trzeba zejść do piwnicy i dlaczego nie możemy włączyć światła. Próbowałam optymistycznie odpowiadać na ich pytania: "kiedy zobaczymy tatę?". (...) Mniej więcej tydzień po rozpoczęciu wojny zadzwoniłam, żeby dowiedzieć się, gdzie są moi krewni i czy żyją. I w tej chwili zdałam sobie sprawę, że nie wiem, czy jeszcze kiedyś ich zobaczę - tych, których kocham! To był pierwszy raz, kiedy płakałam - pierwszy raz, kiedy pozwoliłam na to, aby emocje wzięły górę - wspominała.

Jak mówi, obecnie jej życie niczym nie różni się od codzienności jej rodaczek - Wszyscy mamy jedno wielkie pragnienie: zobaczyć pokój. A ja, jak każda matka i żona, nieustannie martwię się o męża i robię wszystko, aby moje dzieci były bezpieczne - zaznaczyła. 

Zaapelowała też do mieszkańców innych krajów o dalsze wsparcie Ukrainy. - Najważniejsze to nie przyzwyczajać się do wojny – nie przekuwać jej w statystyki. Kontynuujcie protesty, w dalszym ciągu domagajcie się podjęcia działań przez wasze rządy. Ukraińcy są tacy sami jak wy, ale nieco ponad miesiąc temu nasze życie uległo radykalnej zmianie - podsumowała. 

Więcej o: