Więcej ważnych informacji znajdziesz na naszej stronie głównej Gazeta.pl.
"Od 1 marca, bo wtedy zaczęłyśmy liczyć, do Aborcyjnego Dream Teamu i Kobiet w Sieci zwróciło się 158 osób, które podały wprost, że są z Ukrainy, uciekły przed wojną i potrzebują dostępu do aborcji w Polsce. Do całej Aborcji Bez Granic czyli inicjatywy 6 organizacji (ADT, KWS, Women Help Women, Ciocia Basia, Abortion Support Network i Abortion Newtork Amsterdam), do 20 kwietnia odezwało się ponad 250 osób potrzebujących aborcji" - mówią nam przedstawicielki Aborcyjnego Dream Teamu (ADT).
Okazuje się, że dwie kobiety były w ciąży z wadami genetycznymi, w drugim trymestrze ciąży. Jedna z nich miała już zabieg w Holandii, druga - przejdzie go w tym tygodniu. "Skorzystały z wsparcia logistycznego i finansowego w organizacji zabiegu. Pozostałe osoby przerywały ciąże tabletkami aborcyjnymi" - tłumaczą członkinie Aborcyjnego Dram Teamu.
Ukrainki, które przyjeżdżają do Polski, są najczęściej bardzo zdziwione, że aborcja nie jest w naszym kraju legalna. "Zdarza nam się słyszeć, że Polska im się kojarzyła z takim nowoczesnym krajem, z Unią Europejską, z miejscem do którego się przyjeżdża za pracą albo na studia, a tu takie staromodne podejście do kobiet i ich praw. Nie potrafią zrozumieć, że nie da się iść do apteki i kupić sobie tabletki "dzień po" czy tabletek aborcyjnych" - przyznają przedstawicielki organizacji.
Zderzenie z polskimi realiami może być dla Ukrainek brutalne. W ich kraju aborcja jest legalna do 12. tygodnia ciąży bez podawania przyczyny, a tabletki poronne są dostępne bez recepty. Dodatkowo, aborcja do tego czasu jest bezpłatna w ramach systemu ochrony zdrowia. Kobiety uciekające przed wojną zdane są więc w aspekcie aborcji jedynie na aktywistki.
"Przetłumaczyłyśmy protokoły zażywania tabletek aborcyjnych na ukraiński i rosyjski. Rozesłałyśmy je do ukraińskich organizacji kobiecych, żeby mogły nagłaśniać, że w Polsce da się zrobić aborcję, ale poza systemem. Staramy się też regularnie publikować te treści na naszych mediach społecznościowych - oznaczamy ukraińskojęzyczne media czy konta z dużą widocznością wśród osób z Ukrainy" - tłumaczą członkinie ADT.
Przedstawicielki organizacji codziennie otrzymują co najmniej kilka zapytań o aborcje od uchodźczyń. I nie zadają żadnych pytań o motyw ich decyzji. "Osoba mówi tyle i ile chce, możemy jej wysłuchać, ale nie chcemy stwarzać wrażenia, że pomoc jest uzależniona od powodu czy tego jak dużo o sobie powie. Wśród Ukrainek, które się do nas zgłaszają, są panie, które opowiadają o tym dlaczego zdecydowały się na aborcję i najczęstsze powody dotyczą wojny - ucieczka z domu, brak stabilności, lęk przed przyszłością" - przyznają członkinie ADT.
Aktywistki zwracają uwagę, że ważnym elementem, na który trzeba zwrócić uwagę w kontekście wojny, jest przemoc.
"Przemoc seksualna jest nieodłączną częścią konfliktów zbrojnych. Osoby, które zachodzą w ciążę z powodu gwałtu wojennego, rzadko otrzymują dostęp do aborcji. Prawo antyaborcyjne, brak jasnych przepisów, stygmatyzacja przemocy seksualnej i aborcji skutkują tym, że ofiary gwałtów wojennych zostają bez wsparcia" - napisały na Facebooku.
Na aspekt ten zwróciła uwagę również na łamach dziennika "Sueddeutsche Zeitung" dziennikarka Viktoria Grossmann. Autorka odniosła się w swoim artykule do planów przetransportowania do Warszawy 380 kobiet z Buczy pod Kijowem, z których 120 było ofiarami gwałtów. Aż połowa z nich przypuszczała, że mogła zajść w ciążę. "Gdy Ukrainki dowiedziały się, że w Polsce aborcja jest bardzo utrudniona, zdecydowały się na pozostanie w Ukrainie" - napisała Grossmann.
"Wiemy, że w Ukrainie działają organizacje feministyczne i grupy nieformalne, które zapewniają dostęp do aborcji na miejscu, zwłaszcza tym osobom, które doświadczyły gwałtu i boją się wyjechać z kraju. To jest najlepsza pomoc, bo są u siebie, wśród osób, które mówią w ich języku. Wśród kobiet, które zgłosiły się do nas żadna z nie powiedziała, że ciąża powstała na skutek gwałtu, ale to nie oznacza, że takiej nie było" - dodają przedstawicielki Aborcyjnego Dream Teamu.
Atmosferę strachu wśród Ukrainek, które poznały polskie realia, podsyca fundacja "Życie i rodzina" Kai Godek. Jej członkowie wybrali się w marcu na polsko-ukraińską granicę nie po to, by pomagać uchodźcom, ale aby rozdać ulotki, które przestrzegały przed skutkami aborcji. Można w nich było znaleźć m.in. drastyczne zdjęcia płodów. Nie zabrakło również informacji o prawnych konsekwencjach przerwania ciąży w Polsce.
"Staramy się też tym nie przejmować i robić swoje. Wiemy, że nasza praca jest potrzebna i dobra. Fundacja Kai Godek tego przekonania nie zmieni" - komentują członkinie Aborcyjnego Dream Teamu.
Aborcja w Polsce nie jest dostępna w ramach formalnej ochrony zdrowia, ale osoba przerywająca własną ciąże nie jest karana. Możliwa jest aborcja farmakologiczna i pomoc od organizacji Aborcja Bez Granic [+48 22 29 22 597].
Instrukcje do aborcji farmakologicznej w języku ukraińskim i rosyjskim:
- aborcja farmakologiczna - język ukraiński;
- aborcja farmakologiczna - język rosyjski.