Więcej ważnych tematów znajdziecie na Gazeta.pl
Mariupol został niemal doszczętnie zrujnowany przez Rosjan. Dwa miesiące bombardowań sprawiły, że 90 procent budynków legło w gruzach, całkowicie zniszczono infrastrukturę miasta. - Celowanie w zaludnione obszary w Mariupolu jest zgodne z podejściem Rosji do Czeczenii w 1999 r. i Syrii w 2016 r. Dzieje się tak pomimo twierdzeń rosyjskiego Ministerstwa Obrony z 24 lutego 2022 r., że Rosja nie będzie atakować miast ani grozić ludności ukraińskiej - poinformował kilka dni temu brytyjski wywiad.
W miejscowości jest obecnie około stu tysięcy cywilów, którzy nie mają jak wydostać się z kontrolowanego przez Rosjan terenu. Natomiast na osoby, które decydują się na ucieczkę, czyha wiele niebezpieczeństw. Przypomina o tym historia Ołeny i Ołeksandra.
Małżeństwo uciekło ze zniszczonego Mariupola do Lwowa. Wcześniej jednak trafiło do tzw. obozu filtracyjnego. Termin ten budzi skojarzenia z dwoma wojnami czeczeńskimi, gdzie takie punkty represji powstawały na masową skalę. Ludność trafiała do nich pod byle pretekstem. Była tam bita i brutalnie przesłuchiwana. Obecnie w takich obozach znajduje się wielu Ukraińców. - To było jak obóz koncentracyjny - wyznał Ołeksandr w rozmowie z BBC.
Z punktu ewakuacyjnego Ołena i Ołeksandr zostali przewiezieni przez Rosjan do obozu w Nikolska. Małżeństwo sfotografowano ze wszystkich stron i przesłuchano. Poza tym zabrano im telefony. Następnie Ołena i Ołeksandr trafili do ciasnych pomieszczeń, gdzie czekali na decyzję Rosjan dotyczącą ich przyszłości.
Ku ich zaskoczeniu po kilku dni podeszła do nich grupa mężczyzn z propozycją ucieczki. Para oczywiście obawiała się, że są to kolaboranci lub Rosjanie. Jednak mimo strachu i niepewności wiedzieli, że nie mają wyboru. Postanowili więc zaryzykować i skorzystać z oferty.
Okazało się, że tajemniczy mężczyźni byli Ukraińcami pomagającymi osobom przebywającym w tzw. obozach filtracyjnych. Dzięki nim Ołena i Ołeksandr bezpiecznie dotarli do Lwowa. W czasie podróży, gdy zobaczyli ukraińskich żołnierzy i ukraińskie flagi, zaczęli płakać. - To było po prostu niewiarygodne, że przeżyliśmy i w końcu udało nam się uciec z piekła - wyznali z w rozmowie z BBC.
Z obecnej perspektywy para uważa, że miała sporo szczęścia. - Z takich obozów można uciec tylko dzięki prywatnym kierowcom - powiedział Ołeksandr. I jak podkreśla, jest to bardzo ryzykowne. Jednak ich historia pokazuje, że wśród kierowców są też dobrzy ludzie.
Wasze historie i opinie są dla nas ważne. Czekamy na Wasze listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl lub edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.