"Jeśli nie pójdę bronić ojczyzny, to będę żywym trupem". Julia patrzyła, jak odchodzi jej mąż

Julia prosiła. Błagała. Płakała. Była zła. Przecież ze względu na sytuację rodzinną i zdrowotną, mógł być zwolniony ze służby. Petro tylko odpowiedział: "Jeśli nie pójdę bronić ojczyzny, to będę żywym trupem. Chcesz tego?" Nie mogli samochodem przekroczyć polskiej granicy, szli pieszo 21 km z dziećmi na rękach. Potem musieli się rozstać. One w jedną stronę on w drugą. Patrzyły, jak odchodzi. Wiedząc, że rodzina jest bezpieczna, będzie mu łatwiej walczyć.

Julia i Petro spotkali się w kijowskim metrze pewnego wrześniowego dnia. Dziewczyna jechała od koleżanki z imprezy. Nie posłuchała przyjaciółki, która nalegała, aby została u niej na noc. Było późno, dziewczynę nie chciało się wychodzić, ale jakaś dziwna siła ciągnęła ją do domu.  Później zrozumiała, że to było przeznaczenie.

- Dwójka chłopaków zaoferowała się odprowadzić mnie o do domu – jak się okazało, spodobałam się obu. Wymieniliśmy numery telefonów. A Petro zadzwonił 15 minut po rozstaniu: „Dotarłaś? Czy weszłaś do mieszkania? Wszystko jest dobrze?". Wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest opiekuńczy – opowiada Julia.

O tym, że w Ukrainie może wybuchnąć wojna, małżonkowie ostrożnie rozmawiali między sobą. Petro miał już doświadczenie bojowe – gdy wybuchła wojna w Donbasie w 2014 roku został zmobilizowany.

- Wtedy, w 2014, na początku się nie martwiłam. Powiedziano im, że jadą do Bereżan w obwodzie kijowskim na 15-dniowe szkolenie. Cóż, myślę, niech tak będzie, w końcu to niedaleko. Ale potem został wysłany do służby w Donbasie. Dla mnie to było jak uderzenie w głowę, bardzo się bałam. Z jednej strony było ciężko, ale z drugiej mieliśmy już córkę Angelinę,  a ja pracowałam. Pracy było dużo, więc nie było czasu na poddawanie się smutnym myślom. I miewałam okazję zobaczyć się z mężem – przyjeżdżał na wakacje i weekendy. Wtedy najdłużej nie widzieliśmy się dwa miesiące
- wspomina Julia.

Kiedy Petro wrócił do domu w marcu 2015 roku, przyznał żonie: „Zdałem sobie sprawę, że najważniejsze w życiu jest samo życie". Dokładnie 9 miesięcy po spotkaniu para miała drugą córkę Polinę. Julia przyznaje, że następne lata były najbardziej harmonijne w ich życiu. Wydawało się, że mąż stara się nadrobić miesiące rozłąki, był bardzo czuły, wrażliwy, uważny – zarówno wobec niej, jak i córek.

A pod koniec 2021 roku urodziła się trzecia córka – Kateryna. Kolejna ciąża była niespodzianką dla obojga. Ale uznali, że skoro Bóg daje jeszcze jedno dziecko, to znaczy, że nie będą się spierać z losem. Jeszcze przed narodzinami Katii rozpoczęły się niepokojące rozmowy o możliwości pełnej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Ale nikt poważnie w to nie wierzył.

- Nie dyskutowaliśmy o tym, co zrobimy, jeśli wybuchnie wojna. Nie martwiłam się, że Petro zostanie powołany na front. Po swoich frontowych doświadczeniach z 2014 r. miał poważne problemy z kolanami i musiał przejść operację. Nabawił się też wrzodów żołądka. – mówi Julia.

Gdy pogłoski o wojnie były coraz częstsze, Julia zaczęła się martwić. Troje małych dzieci, z których najmłodsze ma zaledwie 4 miesiące. Zaczęła się zastanawiać, gdzie mogłaby się schronić, gdyby w Kijowie zrobiło się naprawdę gorąco. Julia była już gotowa do wyjazdu, nie czekając, aż zaczną się działania wojenne na pełną skalę. Ale mąż uspokajał – „Kiedy się zacznie, wtedy pojedziemy".

Wtedy Julia zdecydowała: będzie, co ma być. Ale 22 lutego potajemnie spakowała „ewakuacyjną walizkę" – dokumenty, pieniądze, ciepłe rzeczy, pieluchy dla malucha, jakieś spodnie. I przygotowała dzieci, że może być tak, że któregoś dnia rano obudzi je, każe się szybko ubrać i gdzieś iść. Ważne było, by być gotowym i nie bać się.

Mimo mobilizacji i przygotowań Julia do końca miała nadzieję, że dzień, w którym wszystko się zacznie, nie nadejdzie. Ale przyszedł i to wcześniej, niż się spodziewali.

- Jesteśmy blisko Browarów (dzielnica, która szczególnie ucierpiała od ostrzału – red.), więc kiedy wybuchło, to na całego. Kiedy się zaczęło, mój mąż i ja po prostu spojrzeliśmy na siebie. Zaraz poszedł coś kupić w najbliższym sklepie, a ja zebrałam rzeczy, obudziłam i ubrałam dzieci. I pojechaliśmy pod Lwów. – wspomina Julia.

24-25 lutego połączyły się w jeden długi, niekończący się dzień. To była bardzo długa i męcząca podróż. Podróż, która zwykle trwała kilka godzin, ciągnęła się prawie dwa dni. Poruszali się bardzo powoli. Mała Katia cały czas była w ramionach matki – nie zdążyli nawet kupić fotelika dla dziecka.

Petro siedział za kierownicą – przez cały ten czas zdrzemnął się tylko dwa razy – po pół godziny. Julia w ogóle nie spała: bała się, że coś przegapi. Dotarli na miejsce, skontaktowali się z przyjaciółką Julii – Nastią. Potwierdziła, że ma dla nich pokój. Zasugerowała jednak wyjazd za granicę, sama też się zdecydowała. Julia odmówiła. Rodzina trafiła jednak do mieszkania pani Lesi - pracownicy hotelu, ponieważ sam hotel stał na szczycie wzniesienia, było niebezpiecznie. 

A potem Petro wypowiedział słowa, które Julia tak bardzo bała się usłyszeć: „Kochanie, muszę iść walczyć".

Julia prosiła. Błagała. Płakała. Była zła. Ale przez 12 lat, jakie mieszkała razem z Petrem, zrozumiała najważniejsze, gdy się zdecydował, nie zmieni zdania. A im bardziej będziesz go przekonywać, tym większe szanse, że postawi na swoim. Żona i córki namawiały go do wyjazdu za granicę, ponieważ ze względu na sytuację rodzinną i zdrowotną, mógł być zwolniony ze służby. Wypowiedział jednak jedno zdanie, po którym zniknęły wszystkie pytania: "Jeśli nie pójdę bronić ojczyzny, to będę żywym trupem. Chcesz tego?".

- Kiedy zdałam sobie sprawę, że żadna perswazja nie pomoże, przestałam. Powiedział, że nie może zrobić inaczej. Dał mi wybór – czy wyjechać za granicę, czy zostać na zachodzie kraju. Chciał, abyśmy opuściły Ukrainę. Ale nie mógł narzucić mi swojej decyzji, ponieważ rozumiał, że będę tam sama z trójką dzieci i muszę zrobić to, co jest najlepsze dla mnie i naszych córek. Zdecydowałam się wyjechać za granicę dla bezpieczeństwa córek – mówi Julia.

26 lutego zdecydowali się jechać do Polski. Stali na granicy cały dzień – stojące obok samochody chyba w ogóle nie ruszały, a czas – stanął w miejscu. Mąż był zdenerwowany, dzieci kaprysiły. I tylko sama Julia była szczęśliwa: po pierwsze, im dłużej jechali, tym więcej czasu mogła spędzić z ukochanym mężem. Po drugie, wciąż miała nadzieję, że w ostatniej chwili zmieni zdanie.

Później okazało się, że nie da się przekroczyć granicy samochodem. Spędzili więc noc w małym mieszkaniu, a rano pieszo szli do granicy – 21 kilometrów z dziećmi na rękach. Jechali dosłownie donikąd: mimo że babcia Petra jest Polką, nie znali w Polsce żadnych krewnych. Petro odwiózł swoje dziewczyny na granicę. Pożegnanie było ciężkim przeżyciem. One w jedną stronę, on w drugą, na wojnę. Przynajmniej mógł spokojny o swoją rodzinę. To ważne. Rodzinie pomogli wolontariusze, trafili do Poznania. W bezpiecznej Polsce, Julia nagle zorientowała się, że to nie na kilka tygodni, najwyżej kilka miesięcy, jak myślała. To potrwa znacznie dłużej.

- Byłam całkowicie załamana. Zrozumiałam tylko jedno: jestem w pełni odpowiedzialna za dzieci, więc dla ich dobra muszę zachować rozsądek i dobre samopoczucie. A jeśli dzieciom coś się nie spodoba, to im wyjaśniam: możemy wrócić do Kijowa, ale tam będzie jeszcze trudniej. Tutaj jest mi ciężko, ale rozumiem, że na razie inaczej nie może być. Ale jeśli wrócę i będę w domu bez niego – co wtedy? – opowiada Julia.

Nie ukrywa, jak było jej ciężko od samego początku. Zanim minął stres związany z trzecim porodem, który był niezwykle ciężki. A potem doszedł stres związany z wojną, rozstaniem. Dlatego była zła na męża. Zaczęła nawet prowadzić pamiętnik, w którym wylewała na Petra swój ból i złość. Wydawało jej się, że to zdrada z jego strony – zostawił ją z trójką małych dzieci, choć miał wybór.

Dopiero później, po rozpoczęciu pracy z psychologiem, Julia potrafiła spojrzeć na sytuację z punktu widzenia męża. Czyżby on nie miał stresu? Nie cierpiał? Mężczyznom po prostu trudno jest wyrazić swoje uczucia, ale to nie znaczy, że nie odczuwają strachu, bólu, niepokoju. Tak samo się martwił, kiedy Julia cierpiała przy porodzie. Musiał mieć wątpliwości co do swojej decyzji, wrócić do armii, a nie jechać z rodziną. I nagle dziewczyna zrozumiała: widząc, jak ciężko jest ich dzieciom, Petro poszedł chronić nie tylko swoje córki, ale także wszystkie dzieci Ukrainy. Dlatego pozostaje jej tylko zacisnąć zęby i trochę poczekać.

- Najważniejsze, że wiemy, nasze dzieci są bezpieczne i zbliżamy się do naszego zwycięstwa. Tak więc fakt, że jesteśmy osobno, nie jest tak wielkim poświęceniem. Każdy z nas jest na swoim froncie – Petro na swoim, ja na swoim. To, co mnie napędza, to świadomość, że jestem odpowiedzialna za nasze córki. A siłę czerpię z miłych wspomnień z przeszłości i wiary w przyszłość – mówi Julia.

Wraz z najstarszą córką studiują język polski i pracują z psychologiem. Stara się zrobić jak najwięcej, gdy mała Katia śpi w ciągu dnia. Julia śmieje się, jest tak aktywna jak jej ojciec. I jest do niego bardzo podobna.

Kontaktują się z tatą telefonicznie, czasami przez wideo. Jeszcze nawet nie marzą o spotkaniu – jest to trudne organizacyjnie i logistycznie, a nie wiadomo, czy w ogóle wypuszczą Petra na urlop. A jeśli tak, niech lepiej odpocznie – prześpi się, normalnie zje, weźmie prysznic.

Kiedy robi się naprawdę źle, Julia sięga po swój pamiętnik. Cienki papier skrywa jej tajemnice – zmartwienia, ból, złość, niechęć do męża. Julia nie zdecydowała jeszcze, czy pokazać Petrowi ten pamiętnik. Może pewnego dnia. Ale na pewno planuje pokazać je swoim córkom, a potem – wnuczkom. Bo ten zeszyt to zapis trudnej epoki, w której rodzina musiała żyć.

***

Wojna w Ukrainie. Kobiece historie

autorki: Olga Smetanska, Wiktoria Czyrwa (dziennikarki z Kijowa). Ponadto w książce ukazały się artykuły Ganny Uliury, Lady Tesfaye, Lesi Galiczanki oraz Yulii Shabatiny.

Wydawca, koordynator projektu, tłumacz: Piotr Janczarek, allpress.piotr.janczarek@gmail.com

Książka jest dostępna w wersji drukowanej oraz jako e-book między innymi w księgarniach internetowych.

Książkę można też zamówić bezpośrednio (druk, EPUB, MOBI, PDF) pisząc na adres: allpress.piotr.janczarek@gmail.com, wówczas cały przychód zostanie przeznaczony na kolejną książkę „dokumentującą" w j. angielskim.

Pisaliśmy tę historię niemal od początku wojny. Byliśmy przy naszych bohaterkach w różnych chwilach, czy etapach ich wojennego życia. Towarzyszyliśmy bohaterkom w chwilach grozy, ostrzałów, alarmów bombowych, wreszcie doniesień o kolejnych ofiarach, o rosyjskich zbrodniach. Byliśmy z nimi, gdy angażowały się w pomoc innym, gdy walczyły w tej wojnie, każda na swoim froncie. Przeżywaliśmy z nimi chwilę radości i smutku rozstań.

Kończymy pisać tę historię w połowie września 2022 r. w chwili, gdy ukraińska ofensywa odnosi wielkie sukcesy na froncie, a zwycięstwo jest coraz bliżej. My skończyliśmy naszą historię, ale ta historia pisze się nadal, niestety. Nikt nie wie, jak długo potrwa jeszcze wojna, ilu ludzi zginie. Co raz pojawiają się doniesienia o odkryciu kolejnych rosyjskich zbrodni.

Napisaliśmy tę książkę, po to by pamiętać, po to, by opowiadać te historie tak długo, jak długo ktoś będzie chciał je czytać.

Kupując nasze wydawnictwo wspieracie Państwo nas w wydaniu kolejnych publikacji w językach: angielskim i hiszpańskim, abyśmy mogli dalej nieść nasze przesłanie.

Książka jest też uwieńczeniem naszej akcji Dziennikarze dziennikarzom, w której polskie media publikowały reportaże ukraińskich dziennikarek. Uczestniczyły w niej: Wysokie Obcasy, Kobieta, Gazeta.pl, Zwierciadło, Ofeminin.pl, Gazeta Bankowa, Twój Styl.

Patronami wydania są: E-bookowo, Motyle książkowe, księgarnia Między Słowami (Lublin), księgarnia Vademecum (Gdynia).

Okładka książkiOkładka książki materiały prasowe

Więcej o: