W 1879 r. na łamach "Kuriera Codziennego" Wiktor Gomulicki opublikował trzy reportaże z wycieczek po Warszawie "Za wrażeniami". Podczas jednej z nich wybrał się łodzią na Saską Kępę. Pogoda była piękna, humory dopisywały. Ówczesna Saska Kępa to 23 "kolonie" założone przez osadników. To także miejsce rozrywki tysięcy warszawiaków, zwłaszcza tych z niższych klas społecznych. Bodaj przy każdej kolonii urządzona była tancbuda i ogródek piwny. Największą sławą cieszyła się zaś izba taneczna "Pod Dębem" - rzecz jasna z wyszynkiem piwa.
Piwo na Saskiej Kępie było zresztą stałym składnikiem zabaw. Niektórzy przesadzali. Po paru kuflach szli nad Wisłę. Nie wszyscy potrafili pływać...
Przy piwie bawiono się także w niezliczonych ogródkach w mieście. Nazywano je nie bez powodu ogródkami piwnymi. Tam piwo lało się strumieniami. Zresztą nie tylko tam. Pito je w podrzędnych szynkach i eleganckich restauracjach.
Piwo pojawia się już w pierwszym rozdziale najbardziej warszawskiej z warszawskich powieści - "Lalce" Bolesława Prusa: "W renomowanej jadłodajni, gdzie na wieczorną przekąskę zbierali się właściciele składów bielizny i składów win, fabrykanci powozów i kapeluszy, poważni ojcowie rodzin utrzymujący się z własnych funduszów i posiadacze kamienic bez zajęcia, równie dużo mówiono o uzbrojeniach Anglii, jak i o firmie J. Mincel. i S. Wokulski. Zatopieni w kłębach dymu cygar i pochyleni nad butelkami ciemnego szkła, obywatele tej dzielnicy jedni zakładali się o wygraną lub przegraną Anglii, drudzy o bankructwo Wokulskiego".
Owe ciemne butelki kryły piwo, a panowie zgromadzeni przy stoliku co chwilę wołali do subiekta-kelnera: "Józiu, przynieś no jeszcze piwa!".
W Warszawie piwo zaczęło przegrywać z wódką dopiero w ostatniej ćwierci XIX w. Jeszcze w połowie wieku powszechnie królowało, a w reklamach starano się zachwalać jego walory zdrowotne. Stanisław Milewski w książce "Ciemne sprawy dawnych warszawiaków" pisał: "O powszechności picia piwa świadczyć może fakt, że popijały je nawet panie w czasie widowisk teatralnych".
Niemal w tym samym czasie, gdy Gomulicki przeprawiał się łodzią na Saską Kępę, "Kurier Warszawski" donosił, że piwo produkowane w Warszawie, Rydze i w ogóle w imperium rosyjskim zaczyna zdobywać rynki zachodniej Europy. W 1878 r. piwo produkowano już na wielką skalę. Jego ówczesnym królem był w Warszawie Herman Jung. Przybył tu w 1840 r. ze Śląska jako zwykły czeladnik piwowarski. Jak czytamy w "Polskim słowniku biograficznym", przez kilka lat pracował w różnych browarach, a w 1848 r. stał się właścicielem niewielkiego zakładu. Sześć lat później kupił browar przy Grzybowskiej założony przez innego Ślązaka Jana Bogumiła Kazimirusa, znany z produkcji piwa wyróżniającego się smakiem i klarownością. Niebawem do spółki z Knopfami przejął zakład piwowarski K. Bochenka. W 1867 r. otworzył nowy zakład przy Ogrodowej, następnie pozyskał browar Antoniego Boenischa przy pl. św. Aleksandra. Wydzierżawił też znany browar Karola Osterloffa na Grochowie. W 1873 r. utworzył Warszawskie Towarzystwo Akcyjne Wyrobu Piwa "Herman Jung".
Kiedy Gomulicki odwiedzał ogródki piwne, Jung był już największym producentem piwa w Królestwie Polskim. Kantory firmy działały poza terenem Królestwa, w Brześciu Litewskim, Kijowie czy Odessie. Piwo wożono własnymi wagonami chłodniami.
Dzieje firmy Junga są jednak dość znamienne. Browar połykał coraz to nowe browary, konsolidował produkcję, by po śmierci założyciela firmy... upaść. Część zakładu uległa wówczas likwidacji i jedynie zakład przy pl. Trzech Krzyży egzystował do 1919 r., prowadzony przez Seweryna Junga, syna Hermana. Z czasem i on upadł, połknięty przez nowego piwnego potentata - firmę "Haberbusch i Schiele".
Piwo warzono w Warszawie od niepamiętnych czasów. Wystarczy wspomnieć nazwę ul. Piwnej na Starówce - używano jej już w 1439 r. W nienajdłuższych dziejach Warszawy to niemal prehistoria. Przy Piwnej rzecz jasna działały browary.
Kilka stuleci później, gdy miasto szeroko rozlało się poza gotyckimi murami obronnymi Starej Warszawy, ks. Jędrzej Kitowicz wspominał, że na Mazowszu obok wszechpotężnej gorzałki wielkim mirem tak wśród szlachty, jak i niższych stanów cieszą się piwa. W mieście długo pito piwa łowickie, a także eleborskie, zwane czarnymi; te sprowadzano aż z Prus Królewskich.
U schyłku panowania Augusta III do stolicy sprowadzano piwa czeskie ordynaryjne i dubeltowe oraz angielskie. Te ostatnie produkowano m.in. w sąsiadujących z Wilanowem Oborach, dobrach hrabiów Wielopolskich. Gdy w 1738 r. Obory odziedziczył Hieronim hr. Wielopolski, koniuszy wielki koronny, potem generał małopolski, starosta żarnowiecki i krakowski - założył tam duży browar. Ponoć produkowane w nim piwa nie ustępowały angielskim.
Jednakże, jak pisał ks. Kitowicz, "wkrótce piwo angielskie spadło z wziętości. Otwockie przesadziło go. Otwockiemu odebrało znowu konkurs wilanowskie, wilanowskiemu inflanckie, ale nie tak mocne i nie burzące się obyczajem prawdziwie angielskiego".
W dobie zaboru pruskiego, a potem Królestwa Polskiego w Warszawie działała cała masa browarów. Wiele z nich prowadzili przybysze ze Śląska i Niemiec - browarnicy z dziada pradziada.
Gdy w 1823 r. władze Królestwa wprowadziły nowe taryfy celne, zabroniono sprowadzania z zagranicy prawie wszystkiego, co można wyprodukować w kraju. Na liście towarów zakazanych znalazła się też większa liczba gatunków piwa, a także m.in.: cukierki, musztarda w słoikach, grzyby suszone, owoce w syropie, powidła, wszelkie konfitury w cukrze lub miodzie, pieprz tłuczony, mięsiwa wszelkie świeże, wędzone i suszone, "miód praśny i w patoce", ogórki i "wszelka ogrodowina solona i marynowana", ostrygi solone i marynowane, ananasy, pestki brzoskwiniowe, cytryny solone i marynowane, orzechy leśne, winogrona świeże i moczone, wiśnie i śliwki świeże i suszone, pasztety wszelkie, wreszcie wódki wszelkiego rodzaju prócz francuskiej, kawior i ikra wszelka ("wyjąwszy z Rossji"), miód lipiec, wiśniak, ocet wszelki itd.
W 1821 r. z Anglii sprowadzano drogi porter. Potem cena jego spadła, bo tańszy zaczęto importować ze Szwecji, a gdy zakazano importu, zaczęto go produkować na miejscu. Jakością i klarownością miały się wówczas wyróżniać piwa z browaru Kazimirusa przy Grzybowskiej. Samo nazwisko piwowara przez kilka dziesięcioleci uchodziło za rękojmię znakomitej jakości. Jan Bogumił Kazimirus przybył do Warszawy z pogranicza śląsko-czeskiego. Po jego śmierci w 1816 r. firmę przejęła żona Zuzanna ze Skoblów, która okazała się być obdarzona nie mniejszymi talentami piwowarskimi od męża.
Niedługo po upadku powstania listopadowego na Grochowie stanął browar Karola Augusta Osterloffa, przybysza ze Szwecji, przemysłowca i ziemianina. Osterloff nie ograniczał się do warzenia piwa. Destylował gorzałkę i produkował szampany.
W 1840 r. w Warszawie działało 35 browarów. W latach 40. na Chłodnej przy Wroniej stanął browar Karola Sommera. Po jego śmierci przeszedł w ręce Jana Bonieckiego. W księdze adresowej Warszawy z 1869 r. firma figuruje jako browar piwa bawarskiego i porteru. W tym samym czasie zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, przy Chłodnej pod późniejszym nr. 51, działał jeden z browarów Hermana Junga, założony w latach 30. przez Fryderyka Brzezińskiego.
W 1869 r. browar Bonieckiego kupił Karol Machleid. Ten przemysłowiec i syn piwowara był postacią nietuzinkową. Jak pisze historyk Eugeniusz Szulc, w młodości praktykował w browarze ojca Jana Jakuba na Grochowie. Przed wybuchem powstania styczniowego 1863 r. związał się z jakąś grupą konspiracyjną. Rosjanie go aresztowali, skazali i zafundowali darmowy wyjazd na Syberię. Spędził tam kilka lat. Po powrocie do Warszawy z miejsca zajął się interesami. Gruntownie przebudował stary, mało rentowny zakład na Chłodnej. Zbudował nowe ceglane budynki, które potem co jakiś czas rozbudowywano i modernizowano. Tuż obok powstała największa podówczas w Polsce słodownia. Szulc pisze, że Machleid jako pierwszy w kraju zakupił maszyny do mechanicznego napełniania butelek. Produkowane przez niego piwo musiało nieźle smakować, bo "nazwisko Machleida stało się synonimem piwa dobrej jakości".
Karol Machleid zmarł w 1906 r. Firmę przejęli sukcesorzy. Przed I wojną rozwijała się znakomicie. W 1913 r. w prasie pojawiały się reklamy piwa z browaru parowego Karola Machleida - pilzneńskie, largowe, leżaki.
W 1869 r. liczba browarów znacznie spadła, ponieważ mniejsze łączyły się z większymi, a inne, nie mogąc sprostać konkurencji, plajtowały.
Gdy umarł Herman Jung, jego miejsce w Warszawie i na rynkach imperium rosyjskiego zajęli Haberbusch i Schiele. W 1846 r. Błażej Haberbusch, Konstanty Schiele i Karol Klawe kupili browar Schaffer i Glimpf przy Krochmalnej, specjalizujący się w porterach. Klawe odszedł z firmy w 1866 r. Kilkadziesiąt lat później do pozostałych wspólników należała już większość starych warszawskich zakładów wraz z dziedzictwem Junga, a od 1907 r. również Kijoka. W 1910 r. firma "Haberbusch i Schiele" sprzedała w samej tylko Warszawie 9 mln butelek piwa, a ogólna sprzedaż wynosiła, jak podawał tygodnik "Świat", 1,2 mln wiader. W piwnicach wszystkich zakładów firmowych w Warszawie przechowywano ponadto 200 tys. wiader zapasu.
Lata wojny, potem zaś utrata rynku rosyjskiego sprawily, że do 1918 r. dotrwało niewiele browarów warszawskich, tak świetnie sobie radzących jeszcze kilka lat wcześniej. W 1919 r. przedstawiciele kilku największych postanowili się zjednoczyć. Do powołanej wówczas spółki "Zjednoczone Browary Warszawskie - Haberbusch i Schiele - Sp. Akc." weszły firmy Haberbuscha i Schielego, E. Reycha i synów, Karola Machleida, Seweryna Junga i Korona. Firma produkowała 10 proc. piwa w Polsce, ustępując jedynie browarom w Tychach i Okocimiu.
Po wojnie odbudowujące się ze zniszczeń browary upaństwowiono. Do dziś przetrwał browar warszawski, ale nie ma już dawnych browarników, tak samo jak nie ma garbarzy, metalowców i innych wielkich przemysłowców. Kilka dziesięcioleci komunizmu dokonało tu większych spustoszeń niż wojna.
Przez otwarte okno przyglądamy się kilkunastu parom, które w pocie czoła pracują na zabawę. Orkiestrę reprezentuje tylko jeden skrzypek - człeczyna dziwnie blady i słabo trzymający się na nogach. Zdaje się, iż z ostatnim taktem polki ostatnie uleci zeń tchnienie...
- Gdzież fortepianista? - Fortepianista - mówi siedzący przy nas pan majster - udziułał się i wynieśli go nad kanał, żeby mu piwo ze łba wyparowało. Tenże sam pan majster ubolewa przed nami na brak animuszu dzisiejszej młodzieży. - Ani to, panie, do tańca, ani do różańca - mówi strzepując z wąsów sople piwnej piany. - Wypije kufelek piwa, potrzęsie jedną polkę i już, panie, chore. Za moich, panie, czasów, było inaczej (...) Tańczyło się, panie, i hulało, od soboty wieczorem do wtorku rano. Sześćdziesiąt godzin, panie, jak obszył!