Plebiscyt rozstrzygnięty: Jolanta Kwaśniewska - Polką Idolką

Oto wywiad z laureatką.

Czy politycy traktują Panią pobłażliwie?

Niektórzy tak. Zwłaszcza ci, z którymi nie zamieniłam ani słowa. Ja nigdy nie rozmawiam publicznie o polityce, ale z osobami, które cenię, zastanawiamy się w sposób niesłychanie głęboki, dokąd zmierza świat. Zwłaszcza po 11 września 2001. Ale rzeczywiście - od rankingu "Polityki" bez swego udziału znalazłam się w ogniu walki politycznej.

Poseł SLD Piotr Gadzinowski przytacza w "Nie" opinię o Pani: "Co ma myśleć - podpowiedzą, wyuczą".

To nie jest najmniej sympatyczna wypowiedź o mnie. Czytałam jeszcze: "bezwolna lalka", "Barbie", "wydmuszka". Niech tak mówią, jeśli zastanowią się przy okazji, co takiego się wydarzyło, że Kwaśniewska ma takie notowania. Ona, która nie jest politykiem i która ani razu przez osiem lat nie powiedziała, że chce wejść do polityki.

Twierdziła Pani nawet, że polityka jest brudna.

Bo jest, w tym wykonaniu, które widzimy. Nie, w tak paskudnej polityce nie chcę brać udziału.

Co takiego paskudnego jest w polityce?

Partyjniactwo.

Wszyscy posłowie, wszystkie partie zachowują się paskudnie?

Nie. Wielu ludzi cenię. Tadeusz Mazowiecki, Jan Nowak-Jeziorański...

To nie są posłowie.

Marek Borowski. Podziwiam też Danutę Hübner, Barbarę Labudę. Czasem ktoś w Sejmie występuje, a ja sobie mówię: ma rację. I nie patrzę, z której jest partii. Często ktoś do mnie mówi: bo wy w SLD... A ja nie jestem członkiem SLD, nigdy nie byłam w żadnej partii i nie mam chęci.

Czy coś się poprawiło za czasów SLD-UP?

Podejmowane są próby naprawy państwa, ale ja tego nie czuję.

SLD, któremu spadają notowania, chce użyć Pani w wyborach jako koła ratunkowego.

Nigdy nie rozmawiałam z SLD o moim starcie w wyborach.

Niedawno Państwo Kwaśniewscy jedli kolację z Leszkiem Millerem i jego żoną. Nie było mowy o Pani starcie w wyborach?

Nie. Premier spytał mnie: "Jolu, słyszałem, że chcesz startować?". Ale nim odpowiedziałam, mąż się odezwał: "Leszek, nie naciskaj". Mnie śmieszą te wszystkie dyskusje o moim starcie czy związkach z SLD. Przez 14 lat nikt mi nie proponował, abym się zapisała do SLD. Może jakieś grono chce mnie postrzegać jako koło ratunkowe, ale co ja bym miała ratować?

SLD.

Jedna osoba może zmienić notowania SLD? Namawiają mnie różne osoby, które nie należą do żadnej partii, abym w imię patriotyzmu wystartowała. Proszą mnie o kandydowanie siostry zakonne, księża, osoby w hospicjach, szpitalach, bezdomni na Dworcu Centralnym, emeryci, górnicy, studenci. Często słyszę: "Pani Jolanto, proszę kandydować".

Księża pytają, czy podpisałaby Pani ustawę dopuszczającą aborcję ze względów społecznych?

Nie.

A co by Pani zrobiła?

To problem sumienia, trudna sprawa i dla prezydenta, i dla kobiety, i jej męża. Potrafię sobie wyobrazić dramatyczne decyzje: mam już kilkoro dzieci, czy mam rodzić kolejne? Teraz kobiety są w trudniejszej sytuacji. Badanie ultrasonograficzne pokazuje bardzo wcześnie nienarodzone dziecko. Kobieta patrzy na monitor i myśli: "Boże, to nasz maluszek, to jego serce bije!". Więc jak tu podjąć decyzję o aborcji...

Prezydent ma trzy tygodnie na decyzję.

Postępowałabym tak jak mąż. Spotykałabym się z tymi, którzy są za, i z tymi, którzy są przeciw. Sprawdziłabym, jak tę kwestię rozwiązano w innych krajach.

Obojętnie, ile by się prezydent naradzał, to musi w końcu podjąć decyzję. Prawda?

Tak. Musi zdecydować. Czasem inaczej, niżby chciał. Na pytanie o tę ustawę nie jestem w stanie pani odpowiedzieć. Marzyłabym, aby takich decyzji w Polsce nie trzeba było podejmować. Aby młodzi ludzie, nim zaczną współżycie, poważnie się nad tym zastanowili wraz ze swoimi rodzicami.

Raził Panią film z kampanii prezydenckiej 2000 roku, na którym Marek Siwiec z Kancelarii Prezydenta całował ziemię, naśladując Papieża?

To było niepotrzebne. Na pewno nie chciał zrobić nic złego. A już na pewno nie chciał obrazić Ojca Świętego, który dla nas jest najwyższym autorytetem.

Dla nas, czyli...

...dla wszystkich Polaków. Dla mojej rodziny na pewno. Dla mego męża.

Dlaczego?

Dla mnie słowa Ojca Świętego są drogowskazem. Chcę iść drogą, którą On wskazuje, drogą pochylenia się nad każdym człowiekiem.

Do startu w wyborach namawiają Panią publicznie politycy SLD.

Jedna Kwaśniewska ma zmienić wizerunek ich partii? Przecież jeśli im spadły notowania, to oni muszą działać, nie ja. Trzeba przeanalizować to, co się zdarzyło. Dlaczego nie udało się zrealizować dawnych, dobrych pomysłów.

No i co się zdarzyło?

Nie da się prowadzić reform dla reform.

Rząd robi reformy dla reform?

Mnie najbardziej zajmuje reforma służby zdrowia, bo w mojej fundacji zajmuję się profilaktyką zdrowotną. Nie byłam zwolenniczką kas chorych. Również pracownicy służby zdrowia przestrzegali mnie przed ich wprowadzeniem. Namawiali mnie także, abym wpłynęła na męża, by ustawy nie podpisywał, gdyż nie była dobrze przygotowana. Jednak ówczesny rząd był innego zdania.

Ja uważam, że kasy chorych wprowadzono zbyt pośpiesznie. Zabrakło czasu, by ludzie przywykli do nowego systemu. W ten sam sposób wprowadzono Narodowy Fundusz Zdrowia. Dlatego mówię, że reforma nie może być celem samym w sobie. Wielu Polaków głosujących na lewicę uwierzyło, że zmiany będą szybkie i korzystne dla pacjentów.

I ci ludzie, wyborcy lewicy, są rozczarowani. Pani też?

Mam poczucie niedosytu. A może "rozczarowanie" jest słowem odpowiedniejszym. Zdarza się, że dostaję od któregoś z posłów SLD list z pytaniem: "Czy może pani objąć opieką rodzinę z mojego okręgu, która jest w trudnej sytuacji materialnej?". Wtedy zastanawiam się, dlaczego ten poseł u siebie, na miejscu, nie organizuje pomocy dla tej rodziny. Przecież dlatego właśnie wyborcy go wybrali, by działał w ich interesie.

Mówiła Pani w wywiadach o poszukiwaniach rodziny, która by zaadoptowała dwuletniego chłopca z porażeniem mózgowym, o dwunastoletniej dziewczynce, która próbowała popełnić samobójstwo i pociąg obciął jej nogi i rękę, o ciężko chorym dziecku, którego rodzice nie mieli pieniędzy na drogie leczenie. Co się dzieje z tymi dziećmi?

Piotruś mieszka w Szwecji. Warszawski Ośrodek Adopcyjny na Nowogrodzkiej znalazł dla niego kochającą rodzinę. Przysyłane mi są jego zdjęcia co roku. Dziewczynką, która położyła się na torach, zajął się psycholog. Zadeklarowałam, że jeśli będzie potrzebne oprotezowanie, to pomogę załatwić to w najlepszym ośrodku na świecie - w Heidelbergu. A to ostatnie dziecko to najgorsza sprawa. Pomogłam załatwić im mieszkanie, ale potem okazało się, że rodzice dziecka próbują z niego zrobić źródło dochodów.

Największy datek - 100 tys. dol. - dał na Pani fundację Andrzej Gołota, wtedy gdy starał się o list żelazny od prezydenta, bo miał w Polsce sprawę karną. Nie boi się Pani, że darczyńcy będą chcieli czegoś w zamian?

Zawsze wierzę, że darczyńcy mają dobre intencje. Przecież wiedzą, że środki, które gromadzę w mojej fundacji, przeznaczam na szlachetne cele.

Każdy człowiek władzy otoczony jest przez pochlebców...

...ja jestem człowiekiem władzy?

Jako osoba z pałacu.

Czuję się szarą myszką, ziarnkiem piasku, trybikiem w wielkiej machinie. Nie znoszę pochlebców. Natomiast lubię spotkania ze zwykłymi ludźmi. Pewnie dlatego czytelnicy "Wysokich Obcasów" wyróżnili mnie w konkursie "Polki idolki", bo większość osób zna mnie z bezpośrednich rozmów.

Umie Pani rozpoznać pochlebców?

Bez najmniejszego problemu.

"Viva!" napisała: "przyszła Pani Prezydent".

Gdyby przynajmniej postawili znak zapytania... Media nie zdają sobie sprawy, że takie pisanie na wyrost wprowadza w błąd. Po co kreować rzeczywistość?

Czy zdecydowała się Pani na kandydowanie?

Jeszcze nie podjęłam decyzji.

A od czego to Pani uzależnia?

Od wielu spraw. Nie chcę, by wywierano na mnie presję, bym znalazła się w sytuacji, w której już nie mogę odmówić. Muszę się liczyć z moją rodziną. Mam ciężko chorego tatę, 22-letnią córkę, siostry.

To będzie Pani kandydować czy nie?

Nie odpowiem. Nie widzę powodów, abym to ja miała zgłosić się jako pierwsza.

Ma Pani jakiś pomysł na zajęcie dla siebie po zakończeniu kadencji przez Aleksandra Kwaśniewskiego?

Mam wiele pomysłów. Czasem wydaje mi się, że mi życia nie wystarczy, aby je wszystkie zrealizować. Pewnie będę pisała książkę. Robię sobie notatki, przeglądam korespondencję. O innych planach nie chcę mówić.

Pani i córka odradzałyście mężowi w 1995 roku kandydowanie na prezydenta. Czy teraz oni Pani odradzają?

Tak. Wiedzą, jaka to jest praca.

To dlaczego Pani nie powie: ja nie kandyduję?

Może trzeba by tak powiedzieć... Zbyt głęboko przeżywam ludzką krzywdę.

Nie rozumiem.

Jeśli jestem w szpitalu, to myślę, że mógłby tam leżeć mój ojciec. Jeśli spotykam się z dziećmi chorymi na białaczkę, to chwalę Pana Boga, że mam zdrowe dziecko. W każdej z tych sytuacji widzę siebie. Przeżywam to. Gdyby to mój mąż był górnikiem i jego kopalnię zamykali, to co ja bym wtedy zrobiła? W ten sposób myślę. I nie jest mi z tym lekko.

Jakie kwalifikacje powinien mieć kandydat na prezydenta?

W wyborach 2000 roku mówiono, że 50 proc. sukcesu Kwaśniewskiego to jego żona. Teraz mówi się odwrotnie: że gdyby wybrać Kwaśniewską, to Kwaśniewski kierowałby z tylnego siedzenia.

A który z tych poglądów jest prawdziwy?

Żaden. Nie chciałam w 1995 roku, aby mąż kandydował, bo kobieca intuicja podpowiadała mi, że moje życie zmieni się w stu procentach. W drugiej kadencji już wiedziałam, że mąż jest przygotowany do prezydentury. W ciężkim trudzie zbierał ogromny bagaż doświadczeń.

I to są te kwalifikacje?

Tak. Ciężka praca, uznanie na arenie międzynarodowej, a przede wszystkim stawianie na pierwszym miejscu państwa i narodu. Kandydat musi chcieć zrobić coś dobrego - nie dla siebie, nie dla partyjnych kolegów, ale dla społeczeństwa.

Można się nauczyć bycia prezydentem?

Jak widać, nie jest to takie proste.

Dałaby Pani sobie z tym radę?

Mąż wysoko ustawił poprzeczkę. Ale byłam poddawana tak różnym próbom, że jestem przekonana, iż i tej bym sprostała. Wbrew pozorom jestem silną i zdeterminowaną kobietą.

Czyli jednak?

Proszę mi pozwolić na trochę tajemnicy.