Zawsze byłam okropnym niejadkiem. Doprowadzałam moich rodziców do rozpaczy powolnym przeżuwaniem i zupełnym brakiem apetytu. Mama zaczęła robić mi kanapeczki na jeden ząb - składane z dwóch kromek chleba wypełnione wędliną, serem, ogórkiem czy pomidorem i zieleniną (w tym moja ulubiona rzeżucha!) kroiła na pół, jeszcze raz na pół i jeszcze raz na pół. Ustawiała to wszystko w piramidę na talerzu pod salaterką i wychodziła do pracy. Mamina metoda poskutkowała - nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez śniadania! Ssie mnie na samą myśl, że mogłabym wyjść na dwór i nie mieć nic w żołądku. Poniekąd całkiem rozsądnie, zważając na nasz klimat. Od czasów studenckich jestem fanką müsli, szczególnie tropikalnych. Porażają prostota przygotowania i prostota pochłaniania. Wstaję rano (lubię posiedzieć na kanapie i dochodzić do siebie przez chwilę nad zieloną herbatą albo świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy - to zajmuje chwilkę, a stawia na nogi lepiej niż kawa!), zalewam müsli chłodnym mlekiem i poddaję się porannemu rytuałowi pięknościowemu. Wiem, że müsli daje mi to, co jest mi rano potrzebne: węglowodany, błonnik, białko, wapń. Nie wnikam, czy rzeczywiście duże ssaki powinny pić mleko, czy nie - ja po prostu mleko lubię. Gdy wiem, że nie zdążę zjeść drugiego śniadania do powiedzmy dziewiątej (müsli ma to do siebie, że się je, niestety, szybko trawi), wtedy zjadam jeszcze kromkę chleba z czymś smarowalnym: serkiem kozim, miodem lub, gdy mam denny nastrój - z nutellą. Zimą, gdy wstaję w środku nocy i czuję, że mój organizm potrzebuje kopa witaminowego, serwuję sobie poranny koktajl. Zaraz po obudzeniu wrzucam do miksera garść mrożonych truskawek, pokrojone kiwi i banana. Zanim umyję zęby, truskawki trochę odtają i mogę zawartość miksera przemienić w jednobarwną masę. To zajmuje naprawdę minutę! Jeśli mam chęć, dolewam jogurtu i już! Gotowy Poranny Zastrzyk Witaminowy. Jednak w weekendy, nawet gdy się śpieszę, wolę zrobić sobie puszysty omlecik!