Ksiądz prof. Franciszek Rosiński: Noc świętojańska jest nocą przesilenia letniego, świętowaną już w czasach przedchrześcijańskich od Atlantyku po Ural i od Morza Śródziemnego po Skandynawię. Nawet w Afryce Północnej praktykowano obrzędy najkrótszej nocy w roku. Chrześcijaństwo starało się te obyczaje pogańskie oswoić, podmieniając jednak ich treść czy symbolikę. Zwróćmy uwagę choćby na obyczaj palenia ognisk sobótkowych. W wigilijne noce wielkich świąt chrześcijańskich - a do takich zalicza się uroczystość św. Jana Chrzciciela - rozpalano ogromne ogniska i przy nich czuwano. Odprawiano modły, śpiewano. Obyczaj pogański, praktykowany dla odpędzenia złych mocy, nabrał w chrześcijaństwie nowego znaczenia - oczyszczającego człowieka z grzechu, oświetlającego jego drogę życia. Podobnie stało się z wodą. W czasach pogańskich w noc przesilenia letniego miały tracić moc demony wodne i tym samym kąpiel w rzekach czy jeziorach stawała się bezpieczna. W czasach chrześcijańskich kąpiący prosili o opiekę św. Jana Chrzciciela, który przecież w rzece Jordanie udzielał chrztu pokuty Chrystusowi. Woda chrzcielna stała się materią sakramentalną. Ludzie powiadali, że "już Jan ochrzcił wszystkie wody, odtąd nam nie będzie szkody".
- Przyjmuje się, że ogień. Zarówno ogniowi, jak i wodzie przypisywano moc oczyszczającą. Ale woda spełniła już swoje zadanie, użyźniła ziemię. Duchy, od których zależała jej urodzajność, stawały się wolne. Większe deszcze w nadchodzącym okresie zaszkodziłyby sianokosom czy obniżyły urodzaje zbóż, często też powodowały powódź. Co innego słońce, tak bardzo wówczas potrzebne roślinom. Słońce i ogień - oczyszczający, rozgrzewający, chroniący przed złymi duchami. Żarzące się węgle z rytualnych ognisk zanoszono do domów, aby na nowo rozpalić z nich ogień. Patyki z ognisk zatknięte na dachach domostw miały chronić przed piorunami i pożarami.
- Skoro obyczaj sobótek zachował się przez tyle setek lat, widać Kościół nie walczył z nim aż tak radykalnie. Warto jednak pamiętać, że noc przesilenia letniego była czasem wróżb, a chrześcijaństwo przeciwstawiało się wszelkim zabiegom magicznym, zwalczało wiarę w ich moc. Te wróżby opierały się często na wierze w kontakty z siłami nieczystymi, np. zerwanie kwiatu paproci miało oddać szczęśliwemu znalazcy skarby strzeżone przez czartów, uczynić go niewidzialnym czy obdarzyć mocą wzniecania uczucia u płci przeciwnej. Kościoł nie mógł tego oczywiście akceptować.
- Owszem, jeśli uznał, że to zwyczaj czysto ludowy, po prostu folklor. W Opoczyńskiem praktykowano przepędzanie bydła domowego przez ognisko, aby zwierząt nie czepiały się złe duchy. Przy ognisku stał pleban i kropił je wodą święconą.
- Jeśli wróżba jest traktowana tylko jako zabawa, to wówczas nie ma w niej nic zdrożnego. Co innego, jeśli uznajemy, że to siła magiczna, która oddziałuje na człowieka, że np. zatonięcie wianka oznacza dla jego właścicielki śmierć przed następną nocą świętojańską. Chrześcijanie przyjmują, że tylko Bóg zna przyszłość człowieka, w Jego ręku są losy ludzkie.
- Chyba przesadzali. Lokalnie tak bywało, częściej jednak nie dochodziło do żadnych ekscesów. Owszem, przy ogniskach tańczono, ale nie znaczy to, że owe pląsy miały charakter rozpustny. W czasach pogańskich mogły być związane z kultem płodności, zapewnieniem sobie urodzajów. Brała w nich udział nie tylko młodzież, ale także starszyzna wioskowa. Kto nie przyszedł na sobótkę, narażał się na chorobę. Nie było raczej mowy akceptacji wolnej miłości czy zawieszeniu VI przykazania. Gdyby często zdarzały się takie sytuacje, to Kościół z pewnością zareagowałby znacznie ostrzej. To, że praktykowano tej nocy wróżby matrymonialne, nie jest czymś nadzwyczajnym. Wyjście za mąż, ożenek, było bardzo ważnym wydarzeniem w życiu ludzi. Nic dziwnego, że usiłowano poznać swoją przyszłość. Podobnie zresztą czyniono w wigilię św. Andrzeja i Bożego Narodzenia, a także w noc sylwestrową i w Wielką Sobotę. W jednej z parafii w Oleskiem do dziś praktykuje się po wielkanocnej procesji konnej zwyczaj rzucania wianków na krzyż misyjny. Jeśli wianek zaczepi się o krzyż - można mieć nadzieję na wesele jeszcze tego samego roku.
- Bito w bębny, wykrzykiwano, strzelano z krócic, rozrzucano głownie z ogniska. Zrywano także zioła, np. dziurawiec zwany zielem świętojańskim, gdyż rdzawe plamki na jego listkach miały przypominać krew tego męczennika. Majono nim domy, aby odpędzić złe duchy. Poszukiwana była także bylica [roślina z rodziny astrowatych rosnąca przy drogach i na nieużytkach - red.], która miała odstraszać czarownice i chronić przed morem. Ale ta noc nie uchodziła za czas największej aktywności demonów. Ten bowiem przypadał na moment przesilenia zimowego. W czasach chrześcijańskich w wierze ludowej za szczególnie feralne uchodziły dni od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Soboty, gdy milkły dzwony. Wierzono, że złe duchy, harcujące zwykle po kniejach czy bagnach, mogą wejść do obejść i zaszkodzić ich mieszkańcom.
- O, to raczej sfera horoskopów. Trzeba by sprawdzić życiorysy ludzi obdarzonych takimi zdolnościami, ale sądzę, że istotnej nadwyżki statystycznej nie zauważymy. Poza tym słyszałem, że najwięcej wybitnych, niezwykłych osobistości urodziło się w grudniu (śmiech). Zresztą, skoro poród można przyspieszyć lub opóźnić, mamusie mogłyby same zapewnić potomstwu szczególne zdolności. A to nie byłoby sprawiedliwe.
* Ks. prof. Franciszek M. Rosiński - franciszkanin; specjalizuje się w etnologii religii. Wykładowca na Uniwersytecie Wrocławskim, w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów, ATK i KUL