Najnowszy film Disneya "Lilo i Stich"

To zupełnie niedisnejowski film Disneya. Realistyczny portret życia dwóch zwykłych dziewczynek i kompletnie zwariowana postać mutanta-mordercy

Najnowszy film Disneya "Lilo i Stich"

To zupełnie niedisnejowski film Disneya. Realistyczny portret życia dwóch zwykłych dziewczynek i kompletnie zwariowana postać mutanta-mordercy

Trudno dziś o bardziej skompromitowane pojęcie od "kina familijnego". Po filmie zapowiadanym w taki sposób spodziewamy się śmiertelnego nudziarstwa, którego jedyną zaletą jest obsesyjne przestrzeganie "wartości rodzinnych" - nikt nie będzie przeklinać, nikt się nie zdenerwuje, nikt nie okaże agresji. A przecież nie zawsze tak było - "Bonanzę" czy polską "Wojnę domową" cała rodzina oglądała z zainteresowaniem. "Lilo i Stich", najnowszy film z wytwórni Walta Disneya, to rozrywka familijna w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Filmy animowane w wytwórni Disneya zwykle są tworzone przez cały sztab ludzi. "Król Lew" czy "Atlantyda" miały kilku reżyserów (rzadkość poza światem animacji), wielu scenarzystów, rysowników, animatorów.

Czasem jednak bywa inaczej - zwłaszcza kiedy wytwórnia wpada w kłopoty. Wtedy wielkie superprodukcje odsuwa się na dalszy plan, a firmę nagle ratuje zwariowany pomysł jednego artysty, który szkicuje sobie coś na boku, od lat bezskutecznie próbując przekonać wysoko postawionych urzędników w korporacji do swojego projektu. Tak było przed laty z "Dumbo" i "Bambi", tak samo jest teraz z "Lilo i Stich".

Pomysł tego filmu powstał w głowie 40-letniego dziś Chrisa Sandersa 17 lat temu, gdy właśnie skończył Harvard i marzył o pracy w animacji. Trafił w końcu do koncernu Disneya, który pod koniec lat osiemdziesiątych na nowo odzyskał wigor pod wodzą Jeffreya Katzenberga, produkując takie przeboje jak "Król Lew".

Co jakiś czas Sanders pokazywał komuś swoje rysunki, ale sam rozumiał, że to się nie nadaje na film disnejowski.

Przez kilkadziesiąt lat firma Disneya stworzyła kanon rysowania - którego pierwszym niepisanym prawem jest to, że każda postać musi być śliczna. Nawet zła macocha z "Królewny Śnieżki" jest atrakcyjną kobietą i wielu mężczyzn uważa, że lustereczko, powiedzmy przecie, wykazało się fatalnym gustem, wybierając przypominającą lalkę Barbie królewnę Śnieżkę. W każdym razie Woody Allen fantazjował właśnie o macosze i umieścił w "Annie Hall" erotyczną scenę z nią i animowanym Woodym. Podobnie jest z postaciami, które przynajmniej zgodnie z fabułą bajki powinny mieć odpychającą fizyczność, jak dzwonnik z Notre Dame czy Cruella De Mon - artyści Disneya rysują ich tak, żeby przyjemnie było patrzeć.

Stich na tym tle jest zupełnie inny. Po angielsku jego imię pisze się "Stitch" (nie wiedzieć czemu, w polskim przekładzie opuszczono literkę "t"), dosłownie oznacza "szew", a w przenośni coś pośpiesznie połączonego, sfastrygowanego. Szpetocie Sticha towarzyszy równie paskudny charakter - to kosmiczny mutant-morderca, efekt genetycznego eksperymentu szalonego naukowca. Żeby przetrwać, Stich udaje grzecznego, bezpańskiego pieska - chowa dodatkową parę odnóży i ohydne czułki.

Nawet tło jest nietypowe dla Disneya. Akcja "Lilo i Stich" rozgrywa się na tle malowanej akwarelami przyrody Hawajów, tymczasem od czasów "Królewny Śnieżki" tło w filmach Disneya zawsze malowane jest gwaszem. Akwarele są mało wyraziste, tło tego filmu to raczej wielobarwne plamy niż bogactwo detali.

Równie mało disnejowski jest sposób, w jaki w tym filmie pokazywane są kobiety. Disney ma za sobą długą tradycję rysowania kobiet wyidealizowanych, przypominających raczej chłopięce fantazje niż kogoś, kogo można spotkać na ulicy. Mulan, Pocahontas, Śnieżka, Esmeralda - wszystkie mają nienaturalne rysy i figurę. Doprowadzono to do skrajności w autoironicznym filmie "Kto wrobił królika Rogera?", w którym prywatny detektyw grany przez Boba Hoskinsa spotyka Jessicę Rabbit, animowaną żonę tytułowego królika, składającą się niemal wyłącznie z biustu, bioder i zmysłowych warg.

Lilo i Nani są tymczasem zupełnie zwyczajne - co jest tym bardziej przygnębiające, że ich życie jest niezbyt szczęśliwe. Po śmierci rodziców Nani, już prawie dorosła, opiekuje się młodszą siostrzyczką. Lilo jest rozbrykana, zagubiona w fantazjach, roztargniona i odrzucona przez otoczenie. Nani ją kocha, ale czasem czuje, że siostra jest dla niej kulą u nogi uniemożliwiającą jej ułożenie sobie życia.

Oba te elementy obce disnejowskiej tradycji - realistyczny portret życia dwóch dziewczyn i kompletnie zwariowany motyw mutanta-mordercy - pozornie do siebie nie pasują.

Widać pewną bezradność w kampanii promocyjnej filmu - po raz pierwszy zwiastuny pokazywane w kinach nie zawierają w ogóle fragmentów reklamowanego filmu. Zamiast tego widzimy, jak postacie z innych przebojów Disneya ("Małej Syrenki", "Aladyna", "Króla Lwa") z odrazą odnajdują wśród siebie Sticha i nie wiedzą, jak zareagować na dziwnego nowego krewniaka.

Najpiękniejsza jest próba dotarcia do wszystkich widzów, niezależnie od wieku, płci i upodobań. "Lilo i Stich" ma coś do zaoferowania wszystkim pokoleniom. Rodzice i dziadkowie będą zachwyceni, słysząc piosenki Elvisa Presleya (za którym przepada Lilo). Proszę zwracać uwagę na teksty piosenek, w tym filmie bowiem nabierają dodatkowego znaczenia - np. "Devil In Disguise" ("Diabeł w przebraniu") albo "You Ain't Nothing But A Hound Dog" ("Jesteś tylko psem gończym"). Miłośnikom fantastyki spodobają się nawiązania do takich klasyków science fiction, jak "Faceci w czerni" i "UFO rozbite w Roswell". Miłośnikom kostiumów kąpielowych z lycry spodoba się występująca epizodycznie animowana Pamela Anderson. Dziewczynom spodoba się romans Nani z przystojnym Davidem.

A wątek kosmiczny i dziewczęcy? Lilo i Stich wprawdzie na pierwszy rzut oka wyglądają jak postacie z zupełnie różnych bajek, ale w końcu powstanie między nimi więź przypominająca bardzo mocny szew, po angielsku "stitch". Może nie jest to tak głęboka więź, jak miłość kapitana Smitha i Pocahontas - z pewnością nie nadaje się na temat do piosenki dla Edyty Górniak - ale czasem w życiu najlepsza jest fastryga.