Cinema - vérité. Z Magdaleną Biedrzycką, asystentką i siostrą Anny Sheppard, głównego kostiumologa "Pianisty" Romana Polańskiego rozmawia Joanna Bojańczyk

Jeden garnitur ukrywającego się w ruinach Warszawy Szpilmana grało pięć różnych ubrań w różnych stadiach zniszczenia

Podobno wszystkie kostiumy w "Pianiście" Romana Polańskiego są autentyczne?

Może nie w stu, ale w dziewięćdziesięciu procentach. Autentyczne ubrania z lat trzydziestych i początku czterdziestych dla aktorów i statystów moja siostra Anna Sheppard zdobywała w całej Europie. Nowe ubrania szyliśmy tylko dla głównego bohatera, Władysława Szpilmana, którego zagrał Adrien Brody. Nowe są także mundury oddziału niemieckiego, który we wrześniu 1939 roku wchodzi do Warszawy. Polański chciał, żeby było widać, że to wchodzą panowie świata, i mundury zostały uszyte specjalnie do tej sceny, bodajże w Austrii. Pieczę nad nimi sprawował konsultant militariów Andrzej Szenajch.

Jak udało się zdobyć taką ilość przedwojennych ubrań?

Ubrania dla aktorów i statystów zdobywaliśmy w Niemczech i we Francji. Świetne i doskonale zachowane ma wypożyczalnia Lebertthoffer w Wiedniu. Korzystaliśmy z zasobów studiów filmowych w Niemczech: berlińskiego Kunsttheater i studia filmowego w Babelsbergu. Sporo kupiliśmy w Paryżu, u pewnego pana, który ma skład rzeczy prawie nie używanych. Wszystkie buty mieliśmy z epoki.

Weszły na współczesne stopy?

No właśnie, z tym był problem. Dzisiaj nie tylko jesteśmy wyżsi niż ludzie sześćdziesiąt lat temu, ale mamy większe stopy. Rozmiar 40 prawie się wtedy nie zdarzał. Dziewczyny grały w za małych butach. Było tym gorzej, że w getcie kręciliśmy sceny w błocie, w wodzie, i te delikatne buty w połowie zdjęć po prostu zaczęły się rozpadać. Z dnia na dzień nawet nie było czasu ich wysuszyć.

Przed wojną i po wojnie ludzie ubierali się podobnie?

Ten film to przekrój mody damskiej z końca lat trzydziestych. Wszyscy, poza Brodym, noszą ubrania z tej epoki, od buta po kapelusz. Rodzina Szpilmanów - matka, ojciec, dwie siostry i młodszy brat - przyjaciele Władysława Szpilmana z pracy, Polacy, którzy pomagali mu po wojnie. Widzimy bohaterów w ich ubraniach przedwojennych, bo przecież potem nie kupowali sobie nowych. A przedwojenna moda była piękna, bardzo kobieca. Długość do pół łydki, elegancka kobieta zawsze w rękawiczkach, kapeluszu. Moja siostra, główny kostiumolog "Pianisty", określała, w jakich kolorach ma być dana postać, i potem z tej masy ubrań wybierało się odpowiedni zestaw. Czasem oczywiście trzeba było coś dopasować, przerobić, żeby dobrze leżało.

Trzeba było wszystko sprowadzać z zagranicy? Rozumiem, że w Warszawie po wrześniu i Powstaniu zostało niewiele, ale jest przecież cała Polska...

Jeszcze dwadzieścia lat temu były w magazynach filmowych na Chełmskiej dawne rzeczy. Teraz jest coraz gorzej. Jak potrzebuję starego swetra, biorę nowy i niszczę, plamię, drę, łatam. Albo kupuję w Wiedniu. Zrobiliśmy skup starych ubrań w Kielcach. Ludzie przynosili rzeczy w okropnym stanie. Użyliśmy ich do scen likwidacji getta, kiedy potrzebne były łachmany. We Francji, w Anglii pełno jest dawnych ubrań świetnie zachowanych, które wiszą na wieszakach, świeże, w torbach przeciwmolowych. U nas są tylko stare, cuchnące szmaty gdzieś na strychach.

Gdzie szyto kostiumy Adriena Brody'ego?

Szyło je studio filmowe w Anglii z pięknych wełen. Nowe były też angielskie klasyczne buty, ale oczywiście używaliśmy ich potem w różnych stadiach zniszczenia. Brody miał w sumie dziesięć ubrań plus płaszcze, kapelusze. Tylko po likwidacji getta, kiedy Szpilman pracuje w murarskim komandzie (złożonym z jeńców polskich i żydowskich), znowu nosi autentyczne ubrania z epoki. Natomiast kapelusze ma cały czas przedwojenne. Proszę nie zapominać, że przez pół roku jest on w jednym garniturze, bo przecież gdy się ukrywa, nie przebiera się. Poza tym zmienia się fizycznie, chudnie. Ten garnitur grało pięć ubrań w różnych stadiach zniszczenia. Osobiście je niszczyłam. To duża przyjemność - niszczyć angielski garnitur ze stuprocentowej wełny, żeby wyglądał, jakby się żyło w gruzach.

Jak się niszczy?

O, to tajemnica zawodowa... Tarką, pumeksem, błotem, brudem...

A jak poradziliście sobie z taką liczbą statystów?

Największa scena w filmie to prawie dwa tysiące ludzi na Umschlagplatzu. To dwa tysiące kostiumów - od butów, przez suknie, koszule, płaszcze, torby, po kapelusze. Nasza ekipa kostiumowa liczyła siedem osób. Przy tej wielkiej scenie pracowało nas dziesięcioro. Dużo mniejsze sceny do tego filmu w Niemczech obsługiwało więcej ludzi - przy scenie trzydziesto-, czterdziestoosobowej było dwadzieścia osób. To jest operacja logistyczna. Najpierw trzeba wszystko uporządkować. Są dwie wielkie garderoby: męska i damska. Układa się oddzielnie rzeczy męskie, damskie, kapelusze, suknie, dodatki. Przychodzi się na plan o czwartej rano. Pod garderobą czeka trzysta osób. Dzielimy na panów i panie, jedna garderoba ma sto pięćdziesiąt osób. Wchodzi pani, rzucamy na nią okiem, pytamy o numer buta, rozbieramy ją do majtek, a potem ubieramy. Potem, już w ubraniu i z kapeluszem w ręku, idzie do charakteryzacji i do fryzjera.

Czy jeden kostium może zagrać dwa razy w różn ych sytuacjach?

Czasem jednej grupy ludzi można użyć w filmie kilka razy. Ale tutaj nie zdarzyło nam się użyć kostiumu więcej niż dwa razy. Natomiast bywało, że ten sam człowiek dostawał dziesięć różnych kostiumów.

Czy stare ubrania pierze się przed użyciem?

Nieraz kostiumy są w bardzo złym stanie, ale jeśli zależy nam, żeby takie zagrały - jeżeli nie grozi to epidemią lub chorobą - wkładamy pod spód aktorowi dużo warstw ochronnych czystej bielizny. W epizodzie z zupą w getcie grał Włoch ubrany w łachmany włożone na gołe ciało. Ale te łachmany były czyste. Już na planie Polański sam oderwał mu ze spodni kawałek nogawki.

My myślimy schematami: jak wojna, to wszyscy byli w szmatach...

A to nieprawda. Byli też ludzie eleganccy. Na stu metrach ulicy czasem widać zupełnie różnych ludzi, tak jak dzisiaj: od pań w futrach po robotnice w chustkach. Nawet w getcie na początku kobiety miały futra. Były różne środowiska - rodziny biedne, ale i wykształcone, jak Szpilmanowie. Polański ma do tego świetne oko, on przecież widział to wszystko naprawdę. A do tego jest perfekcjonistą: nie przyjmuje niczego, co nie jest autentyczne. Każda rzecz była sprawdzana w dokumentacji. Setki zdjęć zrobił amerykański dziennikarz, który przyjechał do getta na początku lat czterdziestych. Scenograf, kostiumolodzy i oczywiście sam reżyser oglądali te zdjęcia setki razy.

W czasie zdjęć odwiedził nas rabin Łodzi Michael Schudrich. Kręciliśmy tego dnia scenę szmuglowania żywności przez dzieci. Przy okazji pokazywaliśmy fragment ulicy. Kiedy skończyliśmy, rabin podszedł do mnie i powiedział, że przy tej scenie serce mu się zatrzymało.