A teraz trochę powkurzam koleżanki feministki: żyję w związku nie-partnerskim. I kocham to!

Niewolnica Izaura odczuwała pewien dyskomfort opowiadając swoim koleżankom z forum postępowych ciemiężonych o relacjach, jakie ostatnio panowały między nią a Właścicielem. Ostatecznie: co się dzieje na plantacji, powinno zostać na plantacji. A jednak, skusiła się. I z tego opowiadania, a dalej porównywania, wychodziło, że jak zwykle jest zacofana i nie radzi sobie z narzucaniem swemu Panu najnowszych trendów. Kompletnie jej ten feminizm nie leżał, o żadnym partnerstwie nie mogło być mowy.

No właśnie. Założę się, że wy o partnerstwie w związkach wiecie już wszystko. Czego nie powiedziała telewizja, dośpiewała prasa. Czego nie przeforsowały seriale, to lansuje Rodzinka Stokowskich . Z resztą pewnie hasła takie jak "podział obowiązków", "namawianie partnera do pomocy" i obserwowanie, jak sobie fantastycznie" ze wszystkim radzi" macie już wdrożone w życie, już masterujecie te lewele, macie za to różne bonusy. To ja wam teraz opowiem zupełnie inną bajkę.

"Kochanie, a wiesz, że kiedy nasza koleżanka R. jedzie z teatrem na spektakle, jej małżonek zajmuje się dziećmi, nie widzi w tym żadnego problemu" mówię Lubemu, wiadomo. Jak baba mówi takie rzeczy, chodzi jej o to, czego nie dopowiedziała, czyli "tymczasem u nas, jak JA chcę iść na koncert, to zawsze jest dramat". A pomyśl, że mogłabym znikać z domu na tydzień i szlajać się po zimnych krajach, do których nikt nie podróżuje, albo siedzieć na deskach teatru na wyspie jak wulkan gorącej.

Luby jest jak zwykle niewzruszony. Nie po to spędził dziesiątki lat na egzystowaniu pod jednym dachem z kobietami, rzecze jeno "Słuchaj, musisz dzielić to, co ci opowiadają te Twoje koleżanki, przez pięć". No dobrze, dobrze, ma rację, bo przecież to samo jest z rozmowami o dzieciach w ogóle, że przywołam casus przesypiania całych nocy od urodzenia. Z drugiej strony rozmawiam z kolegą P i on mówi, że gdy żona tyra w pracy, to on wszystko, zakupy zrobi, obiad uwarzy, czeredę dzieci z przybytków edukacji odbierze. No chyba muzykowi mogę ufać. Zwłaszcza, że spoko, w kapeli punkowej gra. Czy nie, czy też mam dzielić przez pięć?

Słyszę, jak koleżanki feministki przeładowują szotgany

- Bo ty po prostu to lubisz. Lubisz się zadręczać - wytyka koleżanka od teatrów. Przyjmuję tę wytyczną na chłodno, ale już procesor zaczyna działać na podwyższonych obrotach. Coś jest na rzeczy. Może z tym zadręczaniem to za dużo powiedziane, ale generalnie nie wychodzi mi partnerowanie.

MI TO NIE PRZESZKADZA, ale słyszę, jak koleżanki feministki przeładowują szotgany, a mama nerwowo wybiera numer telefonu, żeby do mnie zadzwonić i prosić, by jednak zamienić się rolami z Lubym. Niestety. Zajmowanie się jedną rzeczą i siedzenie w domu zupełnie mi nie służy, styki śniedzieją, robię się zrzędliwa.

Wiem, że nie o to pokolenia kobiet walczyły, żeby teraz taki robot jak ja robił wszystko i obowiązkami domowymi nie dzielił się z partnerem ani trochę. Ale bawię się świetnie. Do niedawna wydawało mi się, że idealnie odzwierciedlałby to gustowny tatuaż z cytatem z jednej z miłych piosenek młodzieżowego zespołu The Doors - "Take it easy baby, take it as it comes". Ale ostatnio ktoś przypomniał słowa ulubionego pijaka wszystkich pisarczyków, Bukowskiego: "Znajdź coś, co kochasz, a potem pozwól, by cię to zabiło". JA ZNALAZŁAM BARDZO DUŻO TAKICH RZECZY i nie zamierzam się nimi dzielić.

Więcej o: