No doprawdy, nie jestem najbardziej reprezentatywną próbką, na przykład rzęsy pierwszy raz umalowałam sobie do zdjęcia w dowodzie (a alkoholu pierwszy raz napiłam się w wieku lat 23, jeszcze parę rzeczy wykonałam później niż mój statystyczny rówieśnik, ale spokojnie - WSZYSTKIE nadrobiłam. Z nawiązką.)
Pierwszy podkład - czwarty rok studiów. Nie to, żebym żyła w osadzie ortodoksyjnych Amiszów, po prostu kiedy moje koleżanki hodowały pryszcze i seksapil - ja pielęgnowałam cerę bez skazy i kompleksy.
Pierwszy krem nawilżający - 25 rok życia, jak dziś pamiętam, obudziłam się po solennej bibie, spojrzałam w lustro i ujrzałam widok przykry, naiwnie pomyślałam, że krem zadziała, później nauczyłam się, że jednak dużo wody przed długim snem zrobi znacznie lepiej.
Potem było parę wielkich miłości kosmetycznych, ale wszystkie mnie rzucały, nauczyłam się więc nie przywiązywać, taka się ze mnie zimna suka zrobiła.
Najbardziej brakuje mi idealnego, staroświeckiego, wyzywającego, niemożliwego odcienia czerwonej szminki, który znalazłam tylko raz, na dość, umówmy się, niskiej półce - Rimmel. Zakochałam się z punktu, kupiłam dwa razy, odcień "Brazilian" przestano produkować. Na allegro dostałam testery no i oszczędzam, wiecie, maluję się jak dama negocjowalnego afektu tylko do kościółka i na zebranie gospodyń domowych.
To jest właśnie TEN odcień szminki
Był taki jeden puder Shiseido, puder - ideał, puder - marzenie, robił mi na twarzy subtelny look minionej epoki, a to prawie tak niezwykłe, jakby dał mi look profesora matematyki. Opromieniał mnie, odmładzał o dychę i maskował bruzdy słusznego wkurwu na świat.
I co?
Wiadomo, ta sama droga - puste półki w perfumerii, uczynne ekspedientki oferują ZAMIAST Luminizing Color Powder - efekt tynku na twarzy. Noram allegro, płaszczę się przed sprzedającymi, kupuję ostatnie sztuki. To se ne vrati.
Od drugiego roku studiów jestem wierna jednemu zapachowi (L'eau par Kenzo) i - porzucając ton szyderczy - to jest chyba kosmetyk, którego zniknięcie okupiłabym najtłustszym smuteczkiem. Były bowiem w tym mariażu wstydliwe skoki w bok, ale zawsze wracałam - nie wyobrażam sobie na sobie innej woni (no dobrze, białe wino, znienacka wylane na dekolt nie było złe). Ciekawe, kiedy przestaną to produkować?
Mam ochotę, wzorem dwóch wiadomych celebrytów powielić okładkę wiadomego tygodnika, z drobną modyfikacją - z papieru będzie wyglądać moja bardzo saute facjata, a złożony Comic Sansem tytuł będzie krzyczał - NIE ZABIJAJCIE MOICH KOSMETYKÓW!
Ok? Pretty, pretty please?
Ukochane kosmetyki: wersja z kotem lub bez
Aleksandra Zielińska
Aleksandra Zielińska