Skamlanie kury pół-domowej: praca w domu, to nie praca, prawda?

Bo skoro z tłustym włosem i w  przetartym na tyłku dresie uprała, ugotowała,  poczęła, urodziła, podliczyła, zakupiła, przetworzyła, wyprasowała, odwiozła i przywiozła, zatroszczyła się i obrobiła, a w tym czasie cichcem, w schowku na szczotki, przy latarce na dynamo wykonała też pracę zarobkową. Co ona robi z tym wolnym czasem?!

- Co ty właściwie teraz robisz całymi dniami?

- ...?

- No skoro one poszły do przedszkola

- ...

- To chyba nie wiesz, co robić z czasem?

- ...

I tak siedziałam w milczeniu, żaden pomysł nie przyszedł mi do tak rzadko używanego mózgu, żadna cięta riposta nie dogoniła mnie na mentalnych schodach.

Wtedy. Bo oczywiście godzinę później miałam tych ripost cały pęczek, od bardzo nisko zawieszonej poprzeczki ("Będę patrzeć, jak moi niewolnicy zbierają z mojego pola moją bawełnę") poczynając do naprawdę całkiem wyśrubowanych intelektualnie ("Nie mogę rozmawiać, rosołek mi kipi") dissów.

Kto nie zna problemu sztucznej pracy niech rzuci we mnie formularzem umowy o dzieło, może być wypełniony.

Srsly, całe życie myślałam, że ta drama to tylko na porysunkach i w serialach klasy C, gdzie z tłustym włosem i w  przetartym na tyłku dresie uprała, ugotowała, urodziła, poczęła, podliczyła, zakupiła, przetworzyła, wyprasowała, odwiozła i przywiozła, zatroszczyła się i obrobiła, a w tym czasie cichcem, w schowku na szczotki, przy latarce na dynamo wykonała też pracę zarobkową, poczem zasnęła z pobrużdżonym czołem wspartym o mopa, zasmucona w duchu, że tyle ma na barkach i nikt, nikt, NIKT tego nie docenia.

rys. Magda Danaj

Owszem, dobra, zdarzało mi się usłyszeć kojące "Ty pracujesz, czy siedzisz przy komputerze?", ale o szlachetnej sztuce prokrastynacji pomówmy, proszę, następnym razem, bo nie mogę tyle pić, a  chłodzenie nadmiernych emocji samą modlitwą wychodzi mi tak sobie.

Zdarzało mi się, ale jednak były to przypadki rzadkie i raczej sprowadzające się w swej istocie do poszturchiwania patyczkiem przez kraty - żyje, czy już truchło, reaguje, czy zgon. A tu tak. Prosto w twarz.

Te nieskończone połacie wolnego czasu przede mną, może między dwunastą a czternastą rafting w Portugalii, a tak do szesnastej tour po winnicach Toskanii?

Prosto w przekrwione z niewyspania oko, z niewyspania właśnie, bo choć aniołki od lat - OD LAT! - śpią twardo i z przekonaniem całe noce, choć w dzień, wiadomo, jak to bliźniaki, zajmują się sobą i fizyką kwantową, tak, że na nieustanne absorbowanie matki, trucie jej dupy, zawracanie głowy, wpadanie z rykiem (kiedy już, już w bólach prawie się narodziła kluczowa kwestia kluczowej sceny, kiedy omal - omal wyciągnęłam z dialogu to, co szanowny klient chce mieć na wierzchu, kiedy w zadyszce dogoniłam uciekający pomysł na żenującą, lecz zabawną wymianę zdań) pacanie słodką łapką w wyłącznik laptopa, potykanie się o kabel, tłuczenie siostry, kaleczenie brata i prześladowanie kota, wszystko z wrzaskiem, w brudzie i  eskalacji - zwyczajnie nie mają czasu. To jednak, mimo wszystko, wbrew tym sprzyjającym okolicznościom - PRACUJĘ GŁÓWNIE W NOCY.

W nocy uprawiam moją sztuczną pracę, moje fake działania zarobkowe, w nocy udaję, że coś robię i coś z tego mam. W NOCY, mówię.

A tu taka okazja, osiem godzin wolnego jak w pysk strzelił, co ja zrobię z tym czasem, jak już ogarnę zagrodę i pole, zwycięskim gestem zedrę z siebie outfit kury domowej (filuterny fartuszek i fioletowe piórko w rzyci),  te nieskończone połacie wolnego czasu przede mną, może między dwunastą a czternastą rafting w Portugalii, a tak do szesnastej tour po winnicach Toskanii, bo potem ktoś tę dwójkę jednak musi pobrać z placówki oświatowej, nie?

Ja się nie skarżę.

Ja jestem cholernie zadowolona z układu, jaki sama sobie wypracowałam przez lata i w którym funkcjonuję.

Ja tylko proszę uprzejmie.

Nie pytaj mnie więcej, co robię z wolnym czasem, którego nagle mam tyle. TYLE.

Po prostu nie.

Ok?

Więcej o: