Cztery rzeczy, które po prostu musiałam mieć... w kwietniu

Nienawidzę robić zakupów. Czy to w sklepach realnych czy wirtualnych. A jednak są sytuacje, w których po prostu muszę coś mieć. Wtedy zaciskam szczękę i podejmuję walkę ze swoją niechęcią. Opowiem wam o rzeczach, które ostatnio urzekły mnie na tyle, że złamałam się i po prostu je sobie kupiłam. Najbardziej zaś poza walorami estetycznymi lubię to, że za każdym z tych przedmiotów stoi wyjątkowy autor.

Masajki

Sznur na szyi. Tak Co jakiś czas powraca takie marzenie, zwłaszcza jak masz trochę za dużo na głowie. Ale trzeba mieć do tego styl. Ja postawiłam wiec na... masajkę. Po prawdzie to nawet dwie, bo nie mogłam się zdecydować. Najchętniej brałabym wszystkie. Mają piękne kolory , czasem są dodatkowo zdobione małymi listkami, można zamawiać nie tylko katalogowe wzory, ale też realizować własne fanaberie i dopasowywać do posiadanych już dodatków takich jak torebka.

Pod kolor włosów - najlepiej!

Ja dopasowałam do włosów. I do uczulenia, które nie pozwala mi nosić 90% konwencjonalnej, taniej i powszechnie dostępnej biżuterii. Sznurkowe naszyjniki zwane "masajkami" ręcznie przygotowuje Marishka Shevchuk. Przemiła, energiczna dziewczyna, Polko-Amerykanko-Ukrainka. Jak sama mówi ta wybuchowa mieszanka genów i naleciałości kulturowych sprawia, że ma tysiąc pomysłów na minutę. I odkąd jej naszyjniki zapragnęły nosić dziewczyny z najdalszych części kraju, coraz mniej ma czasu na wymyślanie, a coraz więcej musi go poświęcać na realizowanie zamówień.

Uwaga! Wcale nie narzeka. Pokazała mi też swoje pierwsze projekty mówiąc, że czuje się pokrzepiona tym jaki progres zrobiła w ciągu ledwie jednego roku. Zaczynała od szydełkowania, bo potrzebowała dorobić sobie naszyjnik do kupionych w internecie kolczyków. Teraz sama realizuje fanaberie innych, a ofertę poszerzyła o bransoletki i własne ozdoby do uszu. Oczywiście już po moim zamówieniu. Foch. Albo nie, po prostu czekam na przelew.

Masajki od MARISCAPES

Ceny: 40-60 zł, czasem wyższe w zależności od stopnia spersonalizowania naszyjnika

Mamine.pl

No dobra, o masajkach Marishki nie dowiedziałabym się nigdy, bo nie mam czasu na przerzucanie miliona stron w internecie, poza tym, powtarzam raz jeszcze zakupy mnie nie interesują, słyszysz Węcławek? Nie interesuj się. Za późno.  Znasz jedną zakręconą na punkcie ładnych rzeczy dziewczynę i przepadłaś.  Właścicielka sklepu Mamine.pl po prostu namówiła mnie do złego. Nie tylko w temacie naszyjników. Najpierw zamówiłam mnóstwo rzeczy u niej samej.

Po pierwsze ubranka dla dzieci. Spódniczki - genialne z kilku powodów. Po pierwsze nie są "taaakie śliczne różowe z hello kitty", tylko kolorowe i eleganckie. Dwustronne, czyli dwa razy mniej prania, dobra przyznam szczerze, że tej, którą kupiłam dla swojej córki na początku tego roku nie prałam więcej niż trzy razy, wcale nie dlatego, że moja córka jest czyściochem, albo ta spódniczka leży nieużywana. Tak wyszło.

Praktyczna spódniczka dwustronna

Ale Lidka, która prowadzi cały ten kram szyje tez inne świetne rzeczy. Krawaty dla synów i ojców (moi nie noszą, ale gdyby nosili - brałabym), spodenki dla niemowlaków, torebki (będziesz moja!, niahahahahahaha!) i milion innych pierdółek, pokrowców, etui i takich tam. No i właśnie takie tam notatniczek ze schowkiem sobie zamówiłam. Nie narzekam, wręcz przeciwnie, zachwalam, świetnie się sprawdza na wywiadach.

Notatniczek od mamine.pl przydał się podczas wywiadu z Tony'm Sandovalem

A autorka tych wszystkich rzeczy? Powiedziała mi ostatnio, że w zasadzie wcale nie urodziła się, by być krawcową. Po prostu gdy była w drugiej ciąży samo przyszło.  Najpierw spróbowała swoich sił obszywając pieluchę dla przyszłej córki, a potem zaczęła wymyślać, co by tu jeszcze zrobić ładnego.  Ponieważ ma nienaganny gust i świetnie dobiera wzory i kolory, w tych szmatkach i cudeńkach nie sposób się nie zakochać. Sama Lidka zaś spełnia najróżniejsze kaprysy. Ostatnio zagoniłam ją do szycia spodni dla mojego syna. Bo on ma swoje fochy ubraniowe. Uszyła mu najukochańszą parę galotów jakie kiedykolwiek nosił. Ten ciuch akurat jest w praniu nieustannie.

Ceny:  notes 70 zł , spódniczki : od 44 zł,   krawaty 20 zł

Kasety

No bo nie samymi szmatami i świecidełkami człowiek żyje. Ja do kaset mam duży sentyment. Kojarzą mi się z byciem w drodze - czy to spacerami z walkmanem, czy wypadami samochodem za miasto. Wiem doskonale , że jakość nie ta, że nietrwałe, wciągają się i w ogóle hipsterka jakaś. Nie obchodzi mnie to. Po prostu muszę je mieć. Kasety oprócz tego, że pozwalają wydawcom obniżyć koszty przygotowywania nowych albumów, dają pole do popisu graficznego. Tak, teraz czekam na przelew, by się obłowić w Sangoplasmo.

Kasety wracają!

Ceny:  Mirt 20 zł,  Wilhelm Bras cena dowolna, > kIRK/Altona 18 zł,  Stara Rzeka (kaseta 5 euro)

Buddha Machine

Gdy po raz pierwszy usłyszałam o Buddha Machine wiedziałam, że prędzej czy później w moim domu pojawi się to maleństwo. Co to w zasadzie jest? Niby płyta. Przygotowana przez dwóch artystów Christiana Viranta i Zhang Jiana w praktyce wygląda jak tandetne radyjko sprzedawane w kilku wersjach kolorystycznych. Emituje "medytacyjne dźwięki".

New York Times napisał, że jest przepięknie bezużyteczna. To nie jest prawda. Buddha Machine od 2005 roku dostarcza uciech stu wielu słuchaczom i twórcom muzyki. Pozwala się remiksować, przetwarzać wreszcie aktywnie uczestniczyć w procesie twórczym kręcąc pokrętełkiem i przełączając przełącznik. Takie cacko.

Medytacja w pudełku

Ostatkiem sił powstrzymałam się, by nie dołożyć do zamówienia innego grającego pudełeczka zaprojektowanego przez Viranta, a opętanego przez Throbbing Gristle, czyli Gristleism (trzy kolory! Jeden w metalowej obudowie! Trzynaście utworów!) No nic. Czekam na właściwy moment. Medytuję. Kręcąc pokrętełkiem. Póki nie wyczerpią się baterie. We mnie lub w tym mechanicznym Buddzie.

Ceny: od 13,99 funta w górę

[dopisek red.nacz.: przyznaję bez bicia, że wycięłam z tekstu Dominiki całkiem spory fragment muzycznych rozważań w związku z kasetami. Bo chciałabym żeby powstał z tego osobny tekst. Kasety są super!]

Więcej o: