Wkurzają mnie internetowe łańcuszki: lajki nie ratują życia. Pieniądze - tak
Slacktivism (ang. slacker - leń + activism - aktywizm) to zjawisko istniejące od dobrej dekady. W skrócie: dotyczy tych, którzy są zbyt leniwi, żeby cokolwiek zrobić dla dobra tak zwanej sprawy, ale chętnie klikają "lubię to" i "szerują" na Facebooku, zmieniają zdjęcia profilowe na takie ze wstążeczką. Taka dobroczynność jest prosta, szybka i tania, a bycie społecznie odpowiedzialnym jest przecież bardzo sexy.
Tyle że niewiele ma to wspólnego z faktyczną pomocą. Dotychczas ze sprawy żartowali jedynie zirytowani (i na tyle nieleniwi by zrobić mema) internauci.
Facebookowe lajki mają mało kalorii...
Bez wątpienia społeczności internetowe mogą zrobić wiele. Przyniły się do rozkwitu Arabskiej Wiosny i upadku dyktatorów, stały się konsumenckim batem na niejedną firmę i pomagają ludziom odnajdować zaginionych krewnych. Ale nie budują studni i nie dokarmiają biednych. Zmienienie zdjęcia profilowego na znaczek równości też raczej nie pomaga w walce gejom. I nie, z wodą to też nie działa w ten sposób .
Dlatego szwedzki UNICEF postanowił przemówić do rozsądku internautom. I zrobił kampanię (sic!) społeczną. Komunikującą: jeżeli naprawdę chcesz pomóc głodującym i chorym dzieciom, musisz dać pieniądze lub dary. Nie - wirtualne wsparcie. Lubimy "lubiki", ale żeby kupić szczepionki potrzeba pieniędzy - powiedziała dyrektor ds. komunikacji UNICEF Sweden Petra Hallebrant. Częścią kampanii jest plakat, stworzony przez agencję Forsman & Bodenfors .
UNICEF nie zamienia lajków w szczepionki...
Jeszcze mocniejsze jest wideo, w którym dziesięcioletni Rahim mówi, że martwi się, że zachoruje jak mama i nie będzie komu zająć się jego młodszym bratem; ale skoro UNICEF Sweden ma już 177 000 lajków na Facebooku, to pewnie do lata będzie ich z 200 000 i wszystko będzie dobrze...
To, że kampania jest ewidentnie stworzona pod społecznościówki dowodzi jednak, że wiral to wiral i każdy go pożąda. Z drugiej strony, według ubiegłorocznych badań Georgetown University i fundacji Ogilvy Worldwide, ludzie promujący "sprawy" w społecznościówkach z takim samym prawdopodobieństwem dają pieniądze na cele charytatywne jak niepromujący. Co więcej - częściej poświęcają czas na wspieranie działań (30% do 15%).
Czyli wychodzi na to, że często na kliknięciu "like" się nie kończy. Jeżeli ktoś chce wspierać to i tak będzie, jeżeli nie - to nie, a wrzucanie zdjęć głodujących dzieci jest tylko poprawiającym samopoczucie zaśmiecaniem ścian znajomych na Facebooku.
Lepiej oddać ciuchy bezdomnym, niż lajkować profil PCK na Facebooku
-
Liszowska utrzymywała rozwód w tajemnicy. Po latach Serneke zabrał głos
-
Breszka wychowuje siostrzeńca. "Adopcja jeszcze nie doszła do skutku"
-
Łap za trytytkę i natnij ją. Pozbędziesz się paskudnego problemu
-
Zapomnij o lepach na mole. Wypróbuj naturalny sposób
-
Jak odstraszyć myszy? Jesienią to częsty problem. Jest jednak na nie sposób
- Ojciec Rydzyk ma kłopoty. Nikt już nie chce oglądać TV Trwam?
- Jak działają kwasy na twarz? Wypróbuj domowy sposób
- Monnari wyprzedaje eleganckie płaszcze na jesień za 50% ceny. Klasa sama w sobie. Podobne w bonprix i Reserved
- Na początku nie chciała ślubu, on jednak "nalegał". Teraz obchodziliby 15. rocznicę
- Ludzie wzdrygają się na widok śliwek z nalotem. Nie wiedzą, czym tak naprawdę jest