Pięć rzeczy, które spieprzyłam w pracy - czyli nie popełniajcie moich błędów

Z mądrości cioci: nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie. Oraz - kto wie, może się mylę, może komu innemu w tych samych warunkach te same zachowania przysłużyłyby się doskonale?

Układałam towary na półkach supermarketu. W nocy, fajnie było. Od chłodni co prawda wiało trupem, ale za to jak się człowiek wyrobił, to mógł wleźć w dział z książkami i tam siedzieć do końca szychty - profit! Śmigałam też za sądową protokolantkę (- Pani Olu, to pani prawo skończyła i nie umie pani zszyć akt?). Bardzo pouczające zajęcie, ręce pocięte sznurkiem do szycia tychże akt i widok pana radcy, na sali sądowej pakującego sobie palec w nos, aż po łokieć - niezapomniane.

Siedziałam na call center w gazecie z ogłoszeniami. (- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? Co masz na sobie, bejbe? - Dziękuję, do widzenia). Uczyłam elementów prawa w Liceum Ekonomicznym. (- Ej, mała, co ty robisz z tym dziennikiem? - Ja tu pracuję, proszę pana).

Spędziłam przyjemne chwile w kancelarii adwokackiej, gdzie nie wsławiłam się niczym szczególnym, poza tym, że w celach sylwestrowych pożyczyłam od koleżanki czerwone, diabelskie rogi (świecące piekielnymi diodami) na aksamitnej przepasce. Właśnie przymierzałam zdobycz, kiedy wszedł szef... Ja zdrętwiałam, a on spojrzał na mnie i rzekł - Nie zdejmuj, poślemy cię po klientach, ze świątecznymi życzeniami i pytaj, kiedy zapłacą. Zdjęłam i krótko po tym opuściłam kancelarię, miasto i województwo. Na zawsze.

Doskonale bawiłam się w pewnym portalu, z którym łączył się program telewizyjny na żywo. Wyniosłam stamtąd umiejętność przeżycia prawie wyłącznie na coli i mleku, klnięcia jak szewc oraz bardzo ważną umiejętność zakładania sobie soczewki kontaktowej w sekundę i w każdych warunkach (do powrotu na wizję minuta, a tobie soczewka wypada na zasyfioną podłogę, trzy, dwa, jeden!).

Nie popełniaj moich błędówNie popełniaj moich błędów Nie popełniaj moich błędów Nie popełniaj moich błędów

Co teraz robię - wiadomo, robię to od dekady i jeszcze nie mam dosyć, natomiast czasem, o trzeciej nad ranem budzą mnie przemyślenia, może nie tyle głębokie, co uporczywe. Z mądrości cioci: nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie. Oraz - kto wie, może się mylę, może komu innemu w tych samych warunkach te same zachowania przysłużyłyby się doskonale?

Po pierwsze - nie bój się. To brzydko pachnie na odległość i w sekundę stawia w pozycji ofiary. A ofiara aż kusi, żeby ją skopać. Chętni do skopania zawsze się znajdą, nie ma obawy, czy to korpo, czy szołbiznes, czy szkółka parafialna (znajdź pięć różnic). Przerażone oczy obnażają słabość i niekompetencje, przerażoną owcą trzeba się zająć, a to kłopotliwe i irytujące. Wiem, łatwo powiedzieć - są ludzie, którzy sprawiają, że trzęsiesz się na myśl o nich, zanim ich jeszcze zobaczysz (i to nie z pożądania). Nie każdy jest Braveheart, wiem. Trudno, skoro strach masz w naturze - kłam, udawaj, ćwicz przed lustrem pokerową twarz, opanuj drżenie brody i łzy w oczach. Ideału nie osiągniesz, ale może zdejmiesz się z linii strzału. Wiem, co mówię, popełniłam ten błąd.

Nie bądź nadgorliwy. To tylko pozornie zapewnia punkty niezbędności. Skończysz jako dyżurna podpórka. Wiadomo, że zawsze jesteś dostępny, również na szpitalnym wyciągu i stypie po babci. Nie, to nie zaprocentuje, na pewno nie tak, jakbyś chciał. Owszem, będzie wiadomo, że jak nikt, to ty na pewno. Bez skrajności - nie mówię tu o sytuacjach awaryjnych, kiedy wypięcie się na problem będzie nie tylko strategicznie słabe, ale też zwyczajnie nie fair. Ale podskakiwanie z ogniem w oczach i "ja, ja, wybierz mnie!" - to na dłuższą metę piłowanie gałęzi, na której siedzisz. Wiem, co mówię, popełniłam ten błąd.

Nie przejmuj się. To naprawdę nie jest aż tyle warte. W ogóle niewiele spraw na świecie jest wartych łykania persenu jak cukiereczków i włosów wyłażących ze stresu pasmami. Zryłam raz jedną sprawę, to znaczy nie jedną, ale tę w  naprawdę imponującym stylu. Trzęsąc się z nerwów i z gulą w gardle zeznałam, jak jest. Usłyszałam: "Och przestań, Zielińska, nie takie produkcje się kładło". W punkt. Jeżeli sądzisz, że jesteś pierwszą osobą w tej pracy, która zrobiła z siebie idiotę, to trochę zarozumialstwo - aż tak wyjątkowy nie jesteś. Jak ci tak strasznie zależy, to pomyśl, że zestresowany jesteś jeszcze mniej wart, niż olewająco luzacki. A głos drżący z nerwów irytuje tak samo, jak ten drżący ze strachu. Wiem, co mówię, popełniłam ten błąd.

Każdy ma motywację...Każdy ma motywację... Każdy ma motywację... Każdy ma motywację...

Nie poświęcaj za wiele. Jeszcze łatwiej powiedzieć, niż "nie bój się". Wiem, wszystko wiem.  O kredycie we franku. Albo o długu. Albo o tym, że się już przyzwyczaiło do określonej sumy na koncie. I że kiedyś na wszystko będzie czas, na książkę, związek, dziecko i wakacje. Otóż  - nie będzie. Miej to wkalkulowane z pełną świadomością, żeby się potem mocno nie zdziwić. Wiem, co mówię, popełniłam ten błąd.

Zadbaj o plan b. Nie bądź jak ja - utknęłam na wąskiej specjalizacji, bo o zawodzie wyuczonym nie ma co mówić, ledwo pamiętam podstawy. Mogę robić tylko jedną rzecz. To duży błąd. Za chwilę to, co robię może zniknąć i nie mam żadnej gwarancji, że będzie następne. To moja i wyłącznie moja wina. Z zazdrością i respektem patrzę na ludzi, którzy tłumaczą i robią w marketingu, pracują w HR i mają licencję pośrednika nieruchomości, są wykwalifikowanym pilotem wycieczek i doskonale utrzymują się z pracy w gazecie. Ja nie dość, że w razie czego zostanę z ręką w nocniku, to jeszcze ten nocnik będzie stał na cienkim lodzie. Nie wygłupiaj się, oprócz oszczędzania znajdź sobie drugą niszę, to się w ogóle sprawdza, nie tylko w pracy. Wiem, co mówię, tu także popełniłam błąd.

Więcej o: