Gorzkie (tylko że nie) żale mięsożercy, czyli czemu nie współczuję jaroszom

Tekst Dominiki o niedolach pożeraczy sałaty dał mi do myślenia. I ruszył, tak poważnie. Tylko że niestety z fazy współczucia przeskoczyłam szybko do fazy złości. Bo wiem, że wegetarianie mają trudno, wiem że się z nich szydzi. Ale czy to jest powód, żeby przymykać oczy i pozwalać im na odgrywanie się na mięsożercach?

Och tak, wiele razy byłam na obiedzie z bezmięsnymi i widziałam, z czym się zmagają. Zupa wegetariańska, oczywiście, luz, przecież to NA KOSTCE. Pierożki są z serkiem, skwareczki są dla smaku, "przecież pani od tego nie umrze". Kumam - słabo jest z tymi restauracjami. I rozumiem. I współczuję.

Tak, rozumiem, że wkurza bezmięsnych, gdy babcia w dobrej wierze ukrywa kawałek kotlecika pod ziemniaczkiem. Bo tłumaczyliście jej pięćset razy. Bo powinna zrozumieć. Tylko że nie. Przede wszystkim, to wy powinniście zrozumieć, że pewnego rodzaju troski nie wykorzeni się tłumaczeniem. Że babcia, to nie jest wasza postępowa koleżanka i że szczerze wierzy w dobroczynność spożywania mięska. Tego samego mięska, które w moim towarzystwie nazywacie czasem niezmiernie uroczo. Witamy w życiu oświeceni ludzie z ideałami!

I love burgersI love burgers Szatańskie jedzenie Szatańskie jedzenie

Trup. Padlina. Śmierdzące zwłoki. To tylko podstawowe określenia, z którymi przyszło mi się zmierzyć, gdy spożywałam zasłużony posiłek w towarzystwie niezwykle postępowych i tolerancyjnych wegetarian. Ostatnio podczas konsumowania pysznego rosołu, usłyszałam szalenie uprzejme pytanie: " I jak ci smakuje ta zupa z trupa?". Łyczek rosołku stanął mi w gardle. Tak, z obrzydzenia. Ale nie porównaniem, tylko czystym chamstwem pytacza.

Jak już pisałam w jednym z poprzednich tekstów - jestem tą okropną osobą, która fotografuje swoje jedzenie. Szczerą miłością darzę doskonałe hamburgery, z przedniego mięska, skomponowanego z chrupiącymi warzywami. Z niekłamaną przyjemnością czytam później komentarze dotyczące mojej grubej dupy in spe/narastającego cholesterolu/biednych martwych krówek. Naprawdę nie przyszło wam do głowy drodzy komentatorzy, że wasze zdanie może mnie jedynie zniesmaczyć, a nie ostrzegać? Naprawdę uważacie, że fakt, iż Wasi bliscy sarkastycznie odnoszą się do Waszej diety usprawiedliwia walenie mnie po łbie za kolejnego pochłoniętego hamburgera? Może jednak czas ochłonąć? Bo kolejny tekst "Nie śmierdzi ci to padliną?" lub plastyczne opisy ostatnich chwil krówek w rzeźni budzą we mnie demona. Żyjecie swoją ideologią? Super. Powinniście zatem zrozumieć moją.

Cudze chamstwo nie usprawiedliwia waszego. Fakt, że pastwią się nad wami rzesze mięsożerców, nie daje wam prawa do sarkastycznego komentowania moich posiłków. Chcecie być traktowani jak poważni ludzie - zacznijcie się jak tacy zachowywać. Co prawda usunęłam już z Facebooka osobników, którzy pod moimi zachwytami nad stekiem od doskonałego rzeźnika wklejali mi zdjęcia smutnych koników jadących na miejsce kaźni (WTF???), ale nadal trafia mi się pod różnymi moimi statusami zupełnie zbędne moralizowanie. Ja naprawdę wiem, skąd bierze się mój kotlecik. Nie trzeba mi tego z sarkazmem tłumaczyć sto razy. Jestem już duża i dokonałam wyboru.

Naprawdę rozumiem wasze rozgoryczenie. Ale po raz kolejny powtarzam - fakt, iż będziecie mi wrzucać gdzie popadnie zdjęcia przerażonych zwierzaków w rzeźni, nie sprawi że przestanę jeść mięso. Sprawi natomiast, że przestanę jakąkolwiek waszą ideologię traktować poważnie i z szacunkiem. Pragniecie dla siebie wyrozumiałości, to demonstrujcie swoją. Bo ja naprawdę nie piszę sarkastycznych komentarzy pod statusem o pysznych kotlecikach sojowych. Nie naigrawam się z cierpień chrupiących marchewek i nie piszę gdzie popadnie, że trawę to żre krowa. Wasze politowanie dla mojej diety znajduję natomiast niesmacznym.

burgerburger Jestem mięsożernym potworem... Jestem mięsożernym potworem...

Szczytem radości były dla mnie "przyjacielskie" porady koleżanki (nadużycie) wegetarianki, która namiętnie wmawiała mi, że dieta wegetariańska pozwala utrzymać formę i szczupłą sylwetkę (a mięso mnie zabija na raty). Pewnie bym uwierzyła, gdyby różnica naszej wagi nie wynosiła czterdziestu kilogramów. Na moją niewątpliwą korzyść. Zawsze mówili, że trawa rzuca się na mózg, nigdy nie przypuszczałam jednak, że także w tym kontekście. Chcecie wyrozumiałości i szacunku? To nam, mięsożercom go okażcie.

Walczcie zatem z dyskryminacją w restauracjach, ale na bogów - przestańcie jojczyć na złych stekożerców. Tak, oczywiście, wiem że WY tego nigdy nie robicie. To ci inni, ŹLI wegetarianie, a ja mam pecha. Tylko dlaczego większość znanych mi mięsożerców ma dokładnie tego samego? Może dlatego, że biblijny syndrom belki i źdźbła nie jest wcale tak rzadki, jak można by się było spodziewać.

Więcej o: