Kto? No jak to - Chris! Pisał o nim ostatnio Piotr Stanisławski , a udostępniony zaledwie kilka dni temu filmik, w którym kanadyjski astronauta śpiewa własną wersję "Space Oddity" Davida Bowie, obejrzało już niemal trzy miliony internautów. [dopisek red.nacz.: obecnie juz 10 milionów. Szacun!]
kapitan Chris Hadfield fot. CSA / NASA
Wąsy mocy!
Nie, to nie jest moment, w którym wrzucam wam ten teledysk. To ta chwila, kiedy pytacie co jest takiego niezwykłego w samym Chrisie? "Wąsy mocy!" - zakrzyknął natychmiast jeden z moich kolegów. Faktycznie, koleś wygląda jakby w bitwie na wąsy mógł wygrać z Tomem Selleckiem. ALE! Mnie najbardziej urzeka jego zwyczajność. Dowódca 35. załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wreszcie pokazuje nam normalne życie w kosmosie! W zabawny i obrazowy sposób opisuje najbardziej prozaiczne czynności.
To, co na Ziemi trąci banałem, w warunkach obniżonej grawitacji nabiera posmaku prawdziwej przygody - obejrzyjcie tylko, jak ten koleś przyrządza sobie tortillę z miodem! Przy okazji przekonacie się, że nie wszystko, co można zjeść na statku kosmicznym serwowane jest w tubkach i dowiecie się, co astronautom zastąpiło niezbyt praktyczny w takich warunkach chleb. Oczywiście NASA też ma swoja telewizję, ale wystarczy jeden rzut oka by stwierdzić, że Kanadyjczykom wychodzi to - tradycyjnie zresztą - bardziej luzacko.
Podczas gdy NASA TV ma swoją ramówkę i bloki edukacyjne, Hadfield wysyła krótkie filmiki w czasie "okienka", gdy pojawia się połączenie z Ziemią, a jego dwaj synowie ogarniają to wszystko błyskawicznie tak, bym ja w sobotni poranek mogła pokazać ciekawskiemu ośmiolatkowi jakiś zabawny i przy okazji pouczający film. Na przykład o tym jak działają zmysły, gdy się przebywa w stanie nieważkości albo co się dzieje, gdy przy braku grawitacji zaczniemy płakać . Chris wydaje się być stworzony do roli takiego pop-naukowca, który ku uciesze gawiedzi nieletniej rozpuści po statku kosmicznym orzeszki, by pokazać jak też one śmiesznie dryfują.
Chris Hadfield je kanapkę w kosmosie fot. YT
Chris Hadfield je tortillę w kosmosie!
Czasem zagra na gitarze jakąś balladę, dowodząc jednocześnie, że w kosmosie jednak są jakieś dźwięki, a astronauci potrafią śpiewać. Innym razem da się namówić na występ z udziałem ziemskiego chóru, albo wykład dla studentów. Genialnie skraca dystans - nie tylko ten dosłowny, wielokilometrowy, ale ten dzielący przeciętnego dzieciaka (tak, tego we mnie też) od dowódcy misji kosmicznej. Sam Hadfield też zaczynał od wpatrywania się w relacje z pierwszych lotów NASA - z plakatem National Geographic przedstawiającym kosmos nad głową pełną marzeń o wyprawach poza ziemską atmosferę.
Jakie miał szanse? Wydawałoby się, że niewielkie. Urodził się w niewielkim kanadyjskim miasteczku, ale się zawziął. Rodzice żyją do dziś na farmie, a Sam najpierw został inżynierem i pilotem oblatywaczem, a potem astronautą. Mało tego - ojcem trójki dzieci. O tym, że w roli ojca poradził sobie całkiem nieźle świadczy chyba najlepiej to, z jakim oddaniem jego synowie dbają o obecność ojcowskich przekazów w mediach społecznościowych.
Facebook, Twitter, YouTube ogarnięte na szóstkę. Instagram? Ej, z kosmosu łatwiej podesłać beautyshota zrobionego lustrzanką z solidnym teleobiektywem, niż trzasnąć telefonem sweetfocię z zabawnym filtrem. A o tym, jak się robi ładne zdjęcia z tak dużej odległości Chris też nagrał krótki filmik - na wszelki wypadek, gdyby ktoś z Was kiedyś jednak postanowił zawziąć się tak jak on i dokonać tego samego - po prostu sięgnąć gwiazd.
Jego kilkumiesięczna misja, której zakończenie właśnie śledzę (jest 3:40 w nocy, nie śpię, bo trzymam rękę na pulsie - Sojuz, w którym siedzi załoga dowodzona przez Chrisa właśnie wszedł w ziemską atmosferę), to dla nas nie tylko źródło wielu materiałów do domowych lekcji fizyki. To dopalacz marzeń, proteinowe tabletki. Więc nawet jeśli wydaje się wam, że planeta Ziemia jest ponura, można jeszcze coś zrobić. No. On właśnie wylądował. Czas na najlepszą na świecie piosenkę.