Zajebiści egoiści? Przepraszam, ale nie kupuję tego tekstu z "Newsweeka"

Okładka nowego "Newsweeka" zadziałała - nie wiem, czy zgodnie z oczekiwaniami twórców, ale zadziałała. Najpierw wkurzyło mnie kłujące w oczy i nastawione na "epatowanie burżuja" słowo "zajebiści", a potem zbiór stereotypów poparty stronniczym doborem rozmówców.

Owszem Newsweek nie był oryginalny i autorka tekstu nie kryje się z inspiracjami zaczerpniętymi z amerykańskiego "Time`a" . Temat okładkowy tamtego tygodnika "Pokolenie Ja Ja Ja" w USA wywołał falę komentarzy, głównie na temat tego,  co o samym autorze mówi artykuł . Ale, ale! Nie bądźmy tacy internacjonalni, zostańmy lokalni wbrew trendom lansowanym przez Milenialsów.

Szkoda, że skończyły się już litery w alfabecie. A może pokolenie "ĄĘ"?

Kogo? No właśnie. Milenialsów, czyli pokolenia urodzone po 1980 a przed 2000. To pokolenie elektroniczno-internetowe, żyjące w świecie social mediów i dużej dynamiki tak w komunikacji, jak i w życiu. Dla mnie to faktycznie jest pokolenie Z. Z jak Zmiana. To pokolenie, które świetnie potrafi się adaptować do tego, co przynosi kolejny dzień, pokolenie, które nie lubi się nudzić. Szczerze, to ja nawet nie lubię tych socjologicznych szufladek, tego "X,Y, Z", pokolenia "Nic", pokolenia "Nie", pokolenia "YOLO". To nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy.

Pokolenia powojenne tęskniły za stabilizacją. Żeby mieć to M3, samochód, dzieci i tę miłą, spokojną pracę, która pozwoli czekać na wymarzoną emeryturę.

To, czego próbuje jakoś dotknąć w swoim tekście Aleksandra Krzyżaniak-Gumowska, może przerażać pracodawców. Na młodych ludzi ciężko znaleźć bat. Nie biorą kredytów na mieszkania, nie ma więc jak założyć na nich haka, zarobki może ich interesują, ale bardziej pociągają nowe wyzwania i możliwość robienia rzeczy ciekawych. A nawet jak już któryś weźmie ten cholerny kredyt i urodzi te dzieci, to i tak nie chce usadzić tyłka w fotelu i marzyć o podwyżkach, tyrając do usranej emerytury.

No właśnie. Pokolenia powojenne tęskniły za stabilizacją. Wnosząc z rozmów z przeciętnymi przedstawicielami roczników 45-65 przede wszystkim do niej dążyły. Żeby mieć to M3, ten samochód, te dzieci takie ładne, najlepiej "parkę", no i tę miłą, spokojną pracę, która pozwoli bez większych obaw czekać na wymarzoną emeryturę.

Też wybrałam niższe zarobki i możliwość pracy z domu. Wolę konkretne zadania i wyznaczony termin ich wykonania. Wolę swobodę działania i brak nudy.

Krzyżaniak- Gumowska swój tekst zaczyna od ładnej kliszy z Powiśla, gdzie siedzą sobie te hedonistyczne nieroby, żłopią skinny-bio-latte i napieprzają w ajfony jak podupcone, zamiast zapierdalać na Mokotowie Pracowniczym jak przystało na dobrego Dilberta. Tendencyjne to do bólu, tak jak i reszta tekstu podciągniętego pod tezę: lenią się ci młodzi, nic nie robią, tylko kręcą jakieś durne i chamskie filmiki do internetów, albo robią sobie słodkie autoportrety telefonami.

No może i tak robią, jak i wiele innych opisanych w tekście rzeczy, ale nie tylko to robią. Wiem, bo jak czytam ten tekst to trochę też widzę cechy wspólne (och tak, urodziłam się po 1980!). Też wybrałam niższe zarobki i możliwość pracy z domu. Wolę konkretne zadania i wyznaczony termin ich wykonania. Wolę swobodę działania i brak nudy. "Nie chcę codziennie jeść rosołu", też jestem uzależniona od zmian, od tych emocji i od tego, że nie wiem gdzie będę pracować za rok i co robić w przyszłości. To pozwala mi spokojnie czekać na śmierć.

Kiedy więc odpoczywam? W przerwach. Nie czekam na mityczny Eden, na działkę. Pracuję, gdy jest praca, często robię to w dziwnych godzinach, bywa że wstaję o 1:00 w nocy.

Paradoks? Nie sądzę. Bo ja wiem, że chcę do śmierci pracować, a przynajmniej robić to tak długo, jak tylko będzie możliwe. Nie mam ochoty czekać na zgon z założonymi rękami. Kiedy więc odpoczywam? W przerwach. Nie czekam na mityczny Eden, na działkę. Pracuję, gdy jest praca, często robię to w dziwnych godzinach, bywa że wstaję o 1:00 w nocy i kładę się spać na dwie godziny około południa. Gdy nie ma pracy albo mogę ją przełożyć na chwilę później - wsiadam na rower, idę do galerii, albo hedonistycznie wydaję te obrzydliwe pieniądze na tę hipsterską kulturę, na książki i płyty. Jeżdżę na jakieś straszne wakacje, które sami sobie organizujemy, zamiast dać się prowadzić za rączkę miłym ludziom z biura podróży. Obrzydliwe.

Znam też mnóstwo genialnych dzieciaków młodszych ode mnie o dekadę (wciąż jeszcze mieszczą się w widełkach "Milenialsów"), wszyscy niesamowicie skromni i pracowici. Nie muszę szukać daleko. Kuba z naszego bloku - tyra w reklamie, a wolnych chwilach lata szybowcem. Karolina, która narysowała dla mnie 100 stron komiksu, w międzyczasie studiuje na Akademii Muzycznej. Jej znajomy z roku z innej uczelni, na którą uczęszczała - łódzkiej "filmówki" Marcin Podolec, to dziś jeden z najzdolniejszych i najbardziej pracowitych twórców na scenie komiksowej. Renata Gąsiorowska robi na przykład takie piękne teledyski, jak ten poniższy, przygotowany dla brytyjskich artystów Alphabets Heaven.

 

Znam wielu dobrych i sumiennych pracowników z roczników 1980-1995. Oni o pierwszej pracy myśleli już w liceum. Są kreatywni i nie boją się podejmować wyzwań. A co najlepsze, nie zepsuło ich to całe myślenie: poczekaj, co się będziesz wyrywać, nie będzie pomysłów, będzie święty spokój i jakoś dobimbamy do piąteczku, do urlopiku, do emerytury.

Czas dla siebie - Święty Graal pokolenia (wstaw własną nazwę)

Znacznie ciekawsze wnioski można wysnuć trafiając na ilustrację Marka Raczkowskiego w najnowszym "Przekroju" . "Człowiek ma coraz mniej czasu dla siebie". My swój wolny czas lepimy z puzzli. Niektórzy może zbyt łapczywie. Dlaczego? No właśnie dlatego - coraz wcześniej wysyłają do szkoły, coraz szybciej każą gonić.

Egoistycznie wybieramy pracowanie na własną markę zamiast na dobre imię jakiegoś korpomolocha (oczywiście do krwi ostatniej kropli z żył).

Ambitni rodzice starannie zapełniają czas tak długo, jak tylko mogą - wypychają młodych na korepetycje, jogę, teatr, astrofizykę, lekcje nubijskiego i szydełkowanie pod wodą. Byleby tylko zwiększyć potencjał edukacyjny, byleby ta młodzież była naszprycowana zdolnościami. Od małego kradziona jest umiejętność nudzenia się, narasta za to głód "czasu dla siebie". Ale uwaga drodzy rodzice. Ćwiczenia gry na skrzypcach to nie jest czas dla siebie. Nie jest nim też godzina jazdy z mamą w samochodzie, kiedy przemieszczacie się między szkołą, nauką angielskiego metodą Callana, a zajęciami z Biofeedbacku.

Japończycy już dawno zauważyli wśród dwudziestolatków ten syndrom niechęci do dorosłości i powagi, do zakładania firmowego mundurka i zapylania jak mała pszczółka. Trochę mamy to teraz wszyscy . W dodatku egoistycznie wybieramy pracowanie na własną markę zamiast na dobre imię jakiegoś korpomolocha (oczywiście do krwi ostatniej kropli z żył).

Może siedząc o tej nieprzyzwoitej godzinie 11:00 w jakiejś kawiarni wyglądamy jak lenie, ale hej, to jest nasza emerytura.

Może są wśród nas leserzy, hedoniści, ci przelansowani hipsterzy. Może chcemy zarabiać w sposób niekonwencjonalny i nienawidzimy spędzać dupogodzin w pokoju z paprotką i politurą. I może nawet siedząc o tej nieprzyzwoitej godzinie 11:00 w jakiejś kawiarni wyglądamy jak lenie, ale hej, to jest nasza emerytura . Spędzamy ją tu i teraz, żeby potem móc wrócić do roboty, którą nawet lubimy (fe, kto to widział).

Aha! Pozdrawiam na koniec autorkę tekstu w Newsweeku. Może warto, żeby zaprzyjaźniła się nieco z Wujkiem Googlem, albo sprawdziła choćby na tej ohydnej Wikipedii płeć autora oryginalnego tekstu z magazynu "Time". Joel to facet.

Więcej o: