Czego nikt mi nie powiedział o macierzyństwie - tym razem bardzo serio

Przecież ich, idiotko, nie uchronisz na zawsze przed życiem, samochodem, samolotem, piorunem z jasnego nieba. Przecież nie zamkniesz w ramionach do pełnoletności.

Życie ci się zmieni na gorsze, mówili. Już nigdy nie przeczytasz książki, mówili. Zapomnij o wyjściach, wyjazdach i przyjemnościach, mówili. Dużo tego było, ostrzeżeń i czarnych prognoz, większość z dupy wzięta Więc skoro tylu wujków Dobra Rada i Wszystkowiedzących cioć - dlaczego nikt mnie nie ostrzegł przed tym najgorszym aspektem posiadania potomstwa?

Najgorszy jest strach. Może to nie strach, może zbyt bujna wyobraźnia. Ale mam w głowie wszystkie historie o dzieciach, które wyrwały się rodzicom, wbiegły na ulicę, weszły na parapet okna, zakrztusiły się kęsem marchewki, pośliznęły w wannie. Obezwładnia mnie to i odbiera rozum, kompletnie.

Zapobiegam, jasne. Do znudzenia truję o przechodzeniu przez jezdnię, stawaniu w miejscu na rozkaz, bez dyskusji i zawsze, nie pozwalam jeść w biegu, próbuję jakoś sensownie wyłożyć czterolatkom, dlaczego nie będzie fajnie, jak wypadną z okna, czy balkonu. Czy jestem nadopiekuńcza? Nie sądzę. Zostawiam je z ojcem, z dziadkami, z nianią, wyjeżdżam na długo i daleko, wychodzę często i z satysfakcją, z radością (obustronną) wypycham do przedszkola. Nie zdejmuję z drabinek na placu zabaw, nie zabraniam biegać, znoszę ryzykowne skoki i fikołki, nie kupiłam im kasków, kiedy uczyły się chodzić. Kupiłam za to wymyślne zabezpieczenia na okna, leżą w szafce. Uznałam, że lepiej tłumaczyć i ostrzegać. Może źle zrobiłam.

Ale w głowie mdlący, obrzydliwy strach. Nie stale, nie ciągle, to nie paranoja constans. Raczej ataczki ni z tego, ni z owego, o trzeciej nad ranem, po lekturze newsów, albo kiedy penis za kierownicą obitego samochodu wpieprza się na zielonym na przejście dla pieszych. Zabiłabym. Serio, całkiem poważnie, zabiłabym, gdyby skrzywdził moje dziecko.

Przecież ich, idiotko, nie uchronisz na zawsze przed życiem, samochodem, samolotem, piorunem z jasnego nieba. Przecież nie zamkniesz w ramionach do pełnoletności. Przecież zawsze będziesz się o nie bała, nawet kiedy będą miały własne dzieci, zawsze będziesz je łapała za rękę przy przechodzeniu przez ulicę, jakby twój dotyk mógł je zachować od najgorszego. Nie może.

Jakoś mam wrażenie, że w tej - kontrolowanej, ale jednak - fobii jestem osamotniona. Nikt mi nigdy nie powiedział "wiesz, tak się o nie boję, że aż czasem mi niedobrze". Nie słyszałam nikogo, kto by się takim strachem dzielił, w nadziei, że jakoś go w ten sposób oswoi.

Może o tym się nie mówi.

A może jestem świrem.

Więcej o: