Autostopem przez galaktykę, czyli z pamiętnika beznadziejnej podróżniczki
Swego czasu, w poprzedniej pracy, często latałam do różnych miast europejskich. Z tamtego okresu, poza wieloma wspaniałymi znajomościami i listą publikacji, jakiej nie powstydziłby się znacznie bardziej doświadczony dziennikarz, wyniosłam niezwykle przydatną umiejętność efektywnego pakowania się. O każdej porze dnia i nocy, wyrwana z głębokiego snu, jestem w stanie w ciągu plus minus 20 minut zebrać i nawet sensownie upchać w walizce wszystko, co potrzebne. Oczywiście, połowa rzeczy będzie mokra, bo przecież te dwa prania, które miałam zrobić w weekend jakoś nie wyszły. Niezbędne rzeczy wyjęłam z pralki o 22 w wieczór przed wylotem, a w międzyczasie pogoda się popsuła, więc oczywiście nic nie wyschło. A, czy wspominałam, że mam poranny lot? Oczywiście, że mam poranny lot, nie inaczej.
Ale do rzeczy. Pakuję te mokre ciuchy, dochodząc do wniosku, że pewnie z tej wody, co w nich jest zrobi się nadbagaż, będę musiała zapłacić... To już lepiej nie brać. Ojej, ojej! - odgrywam wewnętrzną scenę sama przed sobą - znowu będę musiała kupić rzeczy na miejscu. I to w kraju Benettona i Armaniego! TO STRASZNE!
Gdy tę scenę mam już za sobą, przychodzi pora na zbieranie rzeczy ważnych. Bilet wydrukowałam dzień wcześniej, gdzieś musi być. Niewykluczone, ze w pracy na drukarce... No nic, mam na szczęście w mailu, najwyżej to ja będę tą wariatką usiłującą wedrzeć się do samolotu bez biletu. Aparat, tablet, telefon. Kabel od tabletu, aparatu i telefonu. Dowód. I tu wyczulam na sprawdzenie nie tylko tego, czy jest, ale czy jest ważny. Inaczej może skończyć się płaczem i totalną porażką.
Szczególnie, jeśli jedziesz na czysto formalną rozmowę w nowej pracy w pięknym miejscu, za zagraniczne pieniądze, firma kupiła ci bilet, a ty podczas odprawy dowiadujesz się że dowód jest nieważny od dwóch dni. Oczywiście, że miałam paszport. W domu, w drugiej szufladzie od góry... Nie muszę chyba dodawać, że zachwycony pracodawca po tej przygodzie uznał że jestem nieodpowiedzialną idiotką i że nie warto mnie zatrudniać? I ja mu się w sumie nie dziwię. Choć po odpowiedniej ilości przyjętych i oddanych płynów (wypitego wina i wylanych łez), doszłam do wniosku, że najwyraźniej wszechświat daje mi znak, że moje miejsce jest w Warszawie.
Oczywiście, zamiast wyspać się jak człowiek, przed porannym lotem, należy zabałaganić do trzeciej w nocy. W wersji optymistycznej żegnając się czule z chłopakiem lub mężem, w wersji życiowej kończąc jakieś pilne teksty czy coś w tym guście. Dzięki temu będzie można zaspać! I tym sposobem, zamiast pojechać do ludzi za granicę reprezentując kraj swój godnie, jest się sinym, spuchniętym zwłokiem w wydaniu "wzrok dziki, suknia plugawa i kołtun na głowie".
Teraz już tylko problem z zamówieniem taksówki, pełna wściekłej bezsilności gadka z panem taksówkarzem-liskiem, który postanawia pojechać "drogą dłuższą ale bez korków" i - jesteśmy na miejscu. Lotnisku znaczy, bo od "na miejscu" dzieli nas jeszcze jakieś sześć godzin.
Zazwyczaj po drodze zdarza się mnóstwo miłych a dziwnych rzeczy, jak pan celnik, który oznajmia, że nie puści mnie, dopóki się nie uśmiechnę (szczerzę zęby jak hiena, wyobrażając go sobie w płomieniach). A potem już jupiii, bezcłówka! A nie, chwilunię, przecież jesteśmy już w Unii, więc żadna to okazja, a na Okęciu jest wielkie nic. Smuteczek.
Wi-fi? Teoretycznie jest
Idę więc do kącika, myśląc "napiszę coś albo sprawdzę co na fejsbuku. Oznaczę się że jestem na lotnisku, niech mam choć cokolwiek z tego, niech zazdroszczą!" Pobieram kwiteczek do darmowego internetu, wstukuję hasło. Nie działa. Drugi raz. Nie działa. Trzeci, czwarty i piąty. Nie działa, nie działa, nie działa. Na lotnisku Chopina jest bowiem darmowe wifi, ale nie sposób się do niego zalogować. Ale super! Ja za to po kilkunastu próbach zrobienia czegokolwiek z internetem mam już tylko 30% baterii w telefonie, czyli nici z oznaczenia na fejsie, zadzwonię tylko do mamy, żeby jej powiedzieć, że ją kocham, na wypadek gdybym za kilka godzin miała zginąć w płomieniach albo wodach morskich. Takie rzeczy się zdarzają.
Bez internetu, na lotnisku, z dwiema godzinami do zabicia - co robić? Można pogapić się na przystojnych panów w garniturach albo jeszcze lepiej - w uniformach! Tych tutaj dostatek. Można zaangażować drużynę australijskich koszykarzy albo czeskich piłkarzy do tachania waliz (testowane, chłopaki dali radę), można też przeczytać nieopublikowaną jeszcze książkę szalenie utalentowanego kolegi, popijając wodę mineralną za jedyne 5,50 PLN za 0,5l, przy okazji dowiadując się że inni wolą wódkę (co z tego, ze jest 10 rano?! Czyściochę! Od kolorowych głowa boli).
A potem już spacer w chmurach - uwielbiam. Przy okazji zawsze stwierdzam, jak super jest pracować podróżując samolotem (tak jak w pociągu czy autobusie). Nic nie odwraca uwagi. Jestem tylko ja, mój metr kwadratowy przestrzeni, śpiący pasażer obok i szum silników. Żadnych szans na prokrastynacje zwaną też syndromem ostrzenia ołówków. No bo co niby miałabym robić? Posprzątać im ten samolot i zrobić pranie? Nie pozwolą.
Spacer w chmurach
Jeśli mam przesiadkę to zdążę jeszcze na jakimś zagranicznym lotnisku zdołować się moim brakiem siły nabywczej i tym, że nie wszyscy wyglądają jak ja - czyli jak ofiary losu. W cenie jest także obozowanie na podłodze w kącie przy jedynym kontakcie, gdzie można podładować ten cholerny telefon i pomalować paznokcie. Z tym malowaniem jest oczywiście trochę jak z paleniem na przystanku - jak tylko zaczniesz, ogłoszą boarding. A potem już nic, tylko siać chaos poza granicami kraju!
Na szczęście, w dzisiejszych czasach w miejscach w miarę cywilizowanych, osobie samodzielnej w podróży wystarczy tak zwany plastik. Co innego z dziećmi. To już jest wyższa szkoła jazdy plus dodatkowy kurs fakultatywny "jak spakować pół domu do samochodu osobowego". Ale o tym bez wątpienia napisze któraś z rozmnożonych fochowych koleżanek.
-
Ażurowego swetra z Lidla nie zdejmiesz do marca. Podobne w Pepco i HM
-
4 szt. za 29,99 zł w Biedronce. Perełki też w IKEA i Pepco
-
Szykuj miejsce w szafie! W Biker boots Mariny poczujesz się jak na wybiegu
-
Ta sukienka z Zary rozkochuje w sobie elegantki. Modny fason za 80 zł
-
Fryzura dla pani po 60-tce. Trzy cięcia działają jak fontanna młodości
- Przypomnij sobie zapach wakacji
- Te swetry z Lidla pasują jak ulał na jesień. Ciepłe, stylowe, w kultowe wzory. Ciekawie też w Bonprix i Sinsay
- Te buty to kwintesencja szyku. Modele na jesień w Sinsay za 19,99 zł. Okazje też w Eobuwie i CCC
- Nałóż na twarz na 10 minut. Skóra będzie nawilżona i gładka
- Tej jesieni powraca moda na lata 70. Hit z ubiegłych lat ponownie bije rekordy popularności