Dziewczyny Fibaka i kozetka szarlatana - dzisiejsze "Wprost" podniosło mi ciśnienie lepiej niż kawa

Poniedziałkowe czytanie prasy różnej przyniosło już tekst Miss Olgu o paniach Grycan, a ja czytając "Wprost" (skusiła mnie afera Fibaka, przyznaję) natknęłam się na tekst o DDA. W pierwszej chwili ucieszyłam się, że akurat tak dobrze się wstrzeliłam z moim ostatnim wpisem, a potem troszkę mną zatrzęsło, gdy przeczytałam, że całe to DDA to szarlataneria i psychologiczna prostytucja. No jasne, niech się ludzie nie leczą, niech o siebie nie walczą. Bo po co?

Kozetka szarlatana pobudziła mnie z rana

Co takiego piszą we "Wprost", że działa lepiej niż kawa?

Z szacunkowych danych wynika, że DDA i DDD to grupa licząca od 3 do 4 mln osób, czyli około 15 proc. dorosłych Polaków. Tomasz Witkowski, autor "Zakazanej psychologii", uważa, że takie syndromy w ogóle nie istnieją, lecz zostały wykreowane przez psychologów na potrzeby przede wszystkim prywatnego biznesu. - To nic innego jak zwykła szarlataneria - mówi dr Tomasz Witkowski.

No OK. Odpowiedzmy sobie na kilka pytań zatem.

Czy istnieją dorosłe dzieci alkoholików?

Tak, niewątpliwie kilka sztuk się znajdzie.

Czy coś im dolega?

Z moich amatorskich obserwacji wynika, że owszem - jak tatuś albo mamusia pili, to dziecko ma potem problemy. Czasem mniejsze, czasem większe, ale nie spływa to jak po psie. Nie ma tak dobrze.

Czy to jest syndrom?

Nie wiem, nie znam się i nic mnie to nie obchodzi. Cytowany w tekście mój dobry kolega Tomasz Stawiszyński (pozdrowienia Tomku, a przy okazji: gdzie są moje McEwany?) mówi, że w kategoriach naukowych nie ma o tym mowy - i ja mu ufam, bo umysł ma jak brzytwa.

W badaniach empirycznych nikt się nimi nie posługuje. To raczej ideologia niż psychologia. Rozmaite badania pokazały, że praktycznie każdy, kto wypełni test, cierpi na któryś z tych syndromów lub na oba jednocześnie - mówi Stawiszyński.

Czy to znaczy, że dzieci alkoholików, które dostrzegają u siebie rozmaite problemy nie powinny szukać pomocy? Podejmować terapii?

I tu jest właśnie ten moment, w którym się wkurzam. Choć sama, jak pisałam , nie byłam na terapii DDA i się na nią nie wybieram (mój wybór). Ale serio, w kraju, w którym tylu ludzi chleje, nie mówcie dzieciom alkoholików, że nic im nie dolega i że to jakieś pańskie fanaberie oraz nabijanie kabzy terapeutom. Bo przeczytają taki tekst i nic ze sobą nie zrobią. Bo to szarlataneria przecież. Bo nic mi nie jest. A że boli? No trudno.

Terapia DDA jest refundowana, więc nikomu kabzy nabijać nie trzeba. I nie polega na tym, by jak piszą we "Wprost": "analizować nienaprawialne krzywdy", czy "nieustannie przepracowywać dzieciństwo". Jest po to, by zamknąć ten etap, uwolnić się i zacząć żyć wreszcie własnym życiem. A nie nałogiem tatusia, czy mamusi.

Jeśli nie działa w ten sposób, to jest to zła terapia, kiepski terapeuta. Syndrom czy nie - dorosłe dzieci alkoholików mają co w sobie przepracowywać. I jak wynika z Waszych komentarzy - po terapii czują ulgę. I o to chodzi. O tę ulgę. A czy ona będzie wynikiem terapii, medytacji w Tybecie, czy wiary w Boga, to już kwestia indywidualnych preferencji, wyborów i ścieżek. Ale nie zamykajmy żadnej z nich.

A jeśli nie znacie tego żalu, wstydu, lęku, jeśli nie macie bagażu paskudnych wspomnień, jeśli nigdy nie czuliście się z tego powodu wybrakowani i gorsi, to gówno wiecie o DDA.

Z całym szacunkiem.

Więcej o: