Zasznurowana: noszę gorsety i bardzo to lubię

Wiem, to strasznie niewygodne. Dusi i gniecie, usztywnia i ogranicza, przeszkadza oddychać i ryknąć pełną piersią. Wiem to wszystko niejako teoretycznie, w praktyce czuję się jak przy znieczuleniu. Niby wiem, że kroją, ale dyskomfortu brak.

Komu te gorsety przeszkadzały? Ok, pytanie jest czysto retoryczne. Przecież wiem komu przeszkadzały gorsety i dlaczego, co symbolizowały, oraz o czym świadczyło ich odrzucenie. I wiecie, jestem cała za wyzwoleniem, pierwsza ruszę na barykady z jakąś ładną parasolką, o ile demonstracja nie będzie przewidziana na wczesne godziny poranne, są jakieś granice ideowości, mimo wszystko.

Tylko trochę mi jednak szkoda, że kiedyś tam sztandarem rewolucji stał się gorset, a raczej jego wzgardliwa degradacja - synonimem wyzwolenia kobiety. Rozumiem pantalony, krynolina, tiurniura, ale gorset? Rzecz przyjemna, przydatna i tak niedoceniona? Bo wiecie, ja się do gorsetu urodziłam. Naprawdę. Pomijam już, że mam w nim co sznurować i co ściskać, wierzę, że szczuplutkie osoby za tym przeżytkiem nie tęsknią, nie poszukują, nie brak im go w sprzedaży, nie marudzą, że urodziły się w niewłaściwej epoce, ale ja - owszem.

Wiem, to strasznie niewygodne. Dusi i gniecie, usztywnia i ogranicza, przeszkadza oddychać i ryknąć pełną piersią. Wiem to wszystko niejako teoretycznie, w praktyce czuję się jak przy znieczuleniu. Niby wiem, że kroją, ale dyskomfortu brak. Uwielbiam, jak gorset trzyma mnie w pionie. Uwielbiam postawę i sposób poruszania się, jaki wymusza. Oczywiście najbardziej uwielbiam to, co robi z figurą. A że wieczorem rozcieram czerwone pręgi na skórze? Pff, Klaudyna u Colette rozcierała, to ja też mogę. Może zwyczajnie lubię, żeby mnie dręczyć, kto wie. Przy okazji - nie jestem pewna, jak to działa, proszę o wypowiedź moje uczone w fitnessie koleżanki, ale - to pewne, po całym dniu hasania w gorseciku mam następnego dnia mięśnie brzucha tak styrane, jakbym znów wzięła się za Szóstkę Weidera, czego nawiasem mówiąc nie zrobię już nigdy. Jest to bowiem (ona, ta Szóstka) rzecz nie tylko śmiertelnie skuteczna, ale też bolesna, jak piekło i matematyka. Chcecie, to próbujcie. Ja się będę nadal kontentować moim gorsecikiem.

Mogłabym tak na co dzień. Nie mówię, że biegać, spać, czy wymiatać spod łóżka - do tego ostatniego wariantu widzę raczej coś przyjemnie koronkowego, a'la francuska pokojówka, skoro i tak nie sprzątam wedle standardów Doskonałej Pani Domu - to niech przynajmniej będzie choć odrobinę zabawnie. Ale kocham chodzenie w gorsecie, poważnie. Górą wcale nie musi być ołówkowa kiecka a'la "Mad Men", gorset może okrywać bura szmatka do sprzątania, albo plebejskie dżinsy. Kocham mój gorsecik w poniedziałki i od święta, kocham jego wersję underbust , noszoną z resztą bielizny i wersję klasyczną , która już żadnego wsparcia nie potrzebuje. Uzależniłam się od wersji z paskami do pończoch, co zrozumie każda (chyba, że każdy, jestem tolerancyjna), której samonośne koronki opadły mocno publicznie wokół kostek, albo, co gorsza - której pas do pończoch zjechał z talii i podążył własną drogą. Tak, wiem, gdzieś tam w niebie trawa jest bardzo zielona, mleko gwarantowanie pełnotłuste, tiramisu nie tuczy, polityka nie drażni, a pasy do pończoch zawsze niewzruszenie pozostają na swoim miejscu, ale ja się tam nie wybieram, a na pewno nie w takiej bieliźnie, rozumiecie.

Gorset What Katie Did

Owszem, czytałam o pracowniach, w których szyją gorsety na miarę, charakter i nastrój, przyjemność taka to jedyne tysiąc złotych polskich z kawałkiem. Może kiedyś, kiedy będę miała swoją osiemdziesiątkę i balkonik obstaluję sobie takie cudo pod kolor śmiertnej dębowej skrzynki (a co z moim planem emerytalnym ?). Na razie jednak poluję na gorsety gdzie się trafią, za znacznie skromniejsze sumy. Dbam tylko, żeby miały solidne fiszbiny, zapięcie koniecznie z przodu i koniecznie na porządne haftki - nie żadne zamki błyskawiczne, eklery to niepraktyczna profanacja. Z tyłu ma być sznurowanie, przy czym polecam takie, które składa się z dwóch części i zbiega na środku pleców.

Przez jakiś czas moja wewnętrzna Scarlett O'Hara gorąco żałowała, że do każdego gorsetu nie dołącza się kolumienki od łóżka i sprawnej pokojówki Mammy. Właściwe dociągnięcie sznurówek jest bowiem sprawą kluczową i dość trudną, jeżeli nie ma się pomocy. Ale ja dałam radę, to wy też dacie. Co ja mówię, wszak gorsety to przeżytek i noszą je tylko zdziwaczałe starsze panie. Jak ja. Buzi.

Więcej o: