Nie śpię, bo trzymam kredens, internety i inne bzdety, czyli rzecz o niemarnowaniu czasu

"Czy ty kiedykolwiek śpisz?"- to pytanie zadaje mi coraz więcej osób. Cóż, sen to drażliwa kwestia. Im jestem starsza, tym bardziej jawi mi się jako marnotrawienie czasu. Używam go tylko tyle, ile jest konieczne. Niekoniecznie nocą. Nie zawsze w jednym, kilkugodzinnym bloku. I dobrze mi z tym.

Jest 2:30 w nocy: nie śpię, bo właśnie siadam do spisywania wywiadu... Jest 4:15 nad ranem: przed chwilą wrzuciłam ryż. Niech mi ktoś przypomni za dziesięć minut o tym, bo nie będzie obiadu dla dzieci. Jest 5:20: a może by tak powiesić pranie? Ufff, jest 10:15... nie dzwońcie teraz do mnie, idę spać. Do zobaczenia za dwie godziny!

Piszę, gotuję, nie spię

No dobra. Wiadomo, zdarzają się czasem noce, kiedy po prostu muszę sobie pospać. Nawet i osiem godzin! Wstaję wtedy zmęczona, nic mi się nie chce, myśli obijają się o siebie, ręce są ciężkie, a nogi powłóczą po ziemi. Jestem żywym trupem. Dobijcie mnie. Poza tym życie mi ucieka przez ten sen. No a jednak jest potrzebny, tak? Te wszystkie truizmy, że porządkuje myśli, resetuje zmysły i zapobiega depresji - tak, sprawdzają się.

Więc upycham te sny między wszystkie swoje aktywności. Skoro już muszą być, najzwyczajniej w świecie je rozplanowuję. Od godziny 21:30, gdy zasypia moja córka, a ja razem z nią, do 2:00. Najczęściej budzę się sama. Albo od 9:00 rano do 11:30. Zaciągam roletę, włączam dobrą nasenną płytę (a jest takich kilka, bez ironii, najlepiej sprawdza się tu ostatnio Arturas Bumsteinas ze swoim "SLEEP (An Attempt at trying)" i kimam. W nocy spać nie lubię.

W nocy dobrze się pracuje. Świetnie recenzuje się płyty, bo można wsłuchać się na słuchawkach we wszystkie niuanse, jest się sam na sam z tekstami, jest dobrze. Doskonale też wykrawa się ten "czas dla siebie". W moim przypadku najczęściej oznacza to czytanie książek, albo sięganie po publikacje, niezwiązane tematycznie z moją pracą. Raz nawet obejrzałam pół filmu! Czasem też trzeba zacisnąć zęby i po prostu wreszcie napisać ten artykuł, który został zlecony tydzień wcześniej. Nie moja wina , że po zebraniu wszystkich materiałów, wypowiedzi i informacji człowiekowi nagle uleciał z głowy plan takiego tekstu Na szczęście nic tak dobrze nie działa, jak groźba terminu, który właśnie upływa.

Córka "już" śpi, jest 4:27, mogę zacząć pracę!

Noc jest wtedy moim sprzymierzeńcem. Wszyscy śpią, społecznościówki się uspokajają, nikt nie dzwoni, nie mejluje. Nikt nie woła: "żono, gdzie mój dowód osobisty?", albo "mamo, a zagrasz w poziom, który stworzyłem?". Och! Wreszcie sama zarządzam swoim czasem!

Zastanawiam się kiedy to wszystko się zaczęło, ta cała miłość do nocnego urzędowania. W późnej podstawówce, gdy odkryłam magię internetu i zaczęłam się bawić w robienie stron internetowych? W liceum, gdy zdarzało mi się zasiedzieć przy rozmowach z ludźmi z całego świata na IRC-u? Trochę tak. Ale na dobre wszystko rozkręciło się w zeszłym roku w marcu - siedziałam przy komputerze, słuchałam albumu, który totalnie naładował moje wewnętrzne baterie.

 

Ani się obejrzałam i była 3:20 w nocy. Ja mimo, że byłam na nogach od samego rana, zaliczyłam ogarnianie dzieci i pracę, poczułam się  jak nowonarodzona. Było mi cudownie. Lot, który wtedy się zaczął trwał do wyjazdu wakacyjnego. Ograniczenie snu jest lepsze niż nadużywanie narkotyków. Wiele rzeczy łatwiej traktować z należyta ironią. Pojawia się dystans. Trochę tak, jak w słynnej scenie z Edkiem Nortonem w jednym z moich ukochanych filmów okresu dorastania, burzy i naporu.

 
Więcej o: