Iain Banks nie żyje - jestem w żałobie po doskonałym autorze

9 czerwca 2013. Jadłam doskonałe mięso w doskonałym towarzystwie redaktor Połajewskiej, kiedy kompulsywnie sprawdzany fejs rzekł do mnie, że szkocki pisarz, Iain Banks nie żyje.

Nie łącząc w żaden sposób tych dwóch faktów, to znaczy posiłku i zgonu (mimo, że mięso), ba, nie przerywając wymiany soczystych ploteczek o życiu uczuciowym redaktor Połajewskiej - posmutniałam i zapadłam się w sobie. I wiem, jestem pewna, że Banks nie miałby mi za złe gorzko - frywolnego tonu tej wypowiedzi. Nie on.

Krótko i serio: jestem w żałobie. Ale jak to, już nic nie napisze? Nigdy? W ogóle co to ma być, przecież to był młody facet. Lecę na panów w jego wieku (żywych), na panów z jego intelektem lecę podwójnie.

Nie, nie mówcie mi, że to była nisza i że mało kto go nie czytał. Nie wierzę. A jeżeli nawet - hej, jest nadzieja, nikt nie zgarnia tyle sławy, fanów, nowych wydań i tantiem, co trupy. Wiadomo, nic się tak dobrze nie sprzedaje, jak to, czego już nie będzie. A Iana Banksa nie będzie już wcale.

Drżącą ze smutku (i tłumionej uciechy, bo pamięć podsuwa mi, jak na zamówienie, pyszne fragmenty jednej z moich ukochanych książek) dłonią nalewam sobie kapkę szkockiej whisky i zanim wezmę na język pierwszy łyk - chcę wam powiedzieć, że:

- jeżeli kiedykolwiek kochaliście się w dziewczynie, która w noc sylwestrową skoczyła z dachu samochodu prosto w objęcia waszego starszego brata i musieliście patrzeć, jak owija go w pasie nogami, a jej białe uda błyskają spod krótkiej sukienki,

- jeżeli kiedykolwiek poszliście do łóżka z własną ciotką, to znaczy technicznie nie była ona ciotką, a zresztą, kogo to obchodzi, seks był super,

- jeżeli smutek, żal i gniew kiedykolwiek pozwoliły wam zaciąć się tak, żeby na wszystko było już za późno i żeby nic nie można było naprawić, gdyż - dosłownie - piorun z jasnego nieba,

- jeżeli w pewnym momencie życia dotarło do was, że bardzo rzadko jest na wszystko za późno i bardzo rzadko nie można już nic naprawić

- jeżeli rozumiecie, jak to jest, kiedy w trakcie kremacji wasz krewny wybucha sobie ot tak, omal na żałobników,

- jeżeli kiedykolwiek powiedzieliście współlokatorowi, że jest brązową plamą na muszli klozetowej życia,

- jeżeli czuliście, że w waszym świecie jest ostatnio stanowczo zbyt wiele pogrzebów, a mimo to nie możecie przestać się śmiać, twoje zdrowie, babciu Margot,

- jeżeli whisky, piwo i inne alkohole zmieszały się choć raz tak, żeby w waszym imieniu zdrowo narozrabiać,

- jeżeli szkockie zamki, wielopokoleniowe szkockie rodziny, sardoniczny humor, opary trawki i wyziewy alkoholu, filozoficzne podejście do cudzego dramatu i bardzo emocjonalne (wiadomo) przeżywanie swojego złamanego paznokcia, ponure rodzinne tajemnice, przyjemnie doprawione patologią, ulotne łamigłówki i miks tragedii z farsą, oraz doskonała literatura są tym, co robi wam dobrze w mózg - to serdecznie polecam najlepszą moim zdaniem książkę Banksa - "Ulica Czarnych Ptaków" . Polujcie w antykwariatach i na Allegro, bo wydaje mi się, że w Polsce było tylko jedno wydanie. Co oczywiście może się wkrótce zmienić, gdyż trup i tak dalej.

Pana zdrowie, panie Banks. Odszedł Pan z hukiem, nie ze skomleniem. Ulicą Czarnych Ptaków. Będzie mi Pana brakowało. I tego, dziękuję, nie?

Więcej o: