Książki dla dzieci w wieku 4-8 lat: Teraz Polska! Uwaga - towary przetestowane także na dorosłych!

Przy okazji mojego pierwszego polecankowego tekstu o książeczkach dla starszaków strasznie się wszyscy dopytywali co z ta Polską?! Czy ja już jestem tak zepsuta, że nie doceniam naszych autorów? Otóż nie, tym razem polecam rodzimych twórców - tych piszących i tych rysujących. Nie zaserwuję pełnej encyklopedii krajowej literatury dziecięcej, wybaczcie, za to wybrałam kilka tytułów, które zrobiły w naszym domostwie furorę.

Nie takie zwykłe drzewo

Z "Magicznym drzewem" po raz pierwszy spotkaliśmy się w kinie, choć wiem, że wcześniej powstał nagradzany serial o tym samym tytule. Naszemu sześcioletniemu wówczas synowi wystarczył jeden seans, by zakochać się totalnie w świecie wykreowanym przez Andrzeja Maleszkę. Tutaj zagrało wszystko: łączenie magii ze znajomą rzeczywistością, dobrze budowane napięcie, iście dziecięca wyobraźnia w kreowaniu kolejnych przygód, wreszcie barwna i wyrazista galeria postaci. Po powrocie z kina zaczęliśmy czytać książkę i to był koniec.

drzewodrzewo drzewo

Emil przepadł bez reszty - dziś mamy w domu wszystkie cztery dotychczas wydane tomy z serii o Magicznym drzewie. Każdą część nasz syn przeczytał już sam. Co najmniej dwa razy, choć wiadomo, że pierwsze "Czerwone krzesło" darzy największym sentymentem (przypuszczam, że całą książkę zna już na pamięć). Co więcej, to krzesło kupowaliśmy już kilkukrotnie - po prostu Emil uznał, że to będzie najlepszy prezent urodzinowy. Dla Michała, dla Maksa, i tak dalej i tak dalej No i te obrazki w tych książkach! I to, jak tę ciotkę na tym krześle porwało w chmury! No i tamta zjeżdżalnia i te szczeniaki w pociągu, a potem jak Kuki dostał supermocy No. Właśnie.

Kazimierz bardzo atrakcyjny

Zazwyczaj książki dla dzieciaków staram się przeczytać, zanim dostanie je potomstwo. Powiem wam szczerze, z Kazimierzem było inaczej. Najpierw powstało działanie: ja + syn + córka + bardzo niewdzięczny, niemal siedmiogodzinny transfer kolejowy. W czasie takich przejazdów mam już swoją taktykę: najpierw korzystam z pierwszej fascynacji dzieci tym, że siedzimy i jedziemy, potem dużo chodzimy (trzeba te zwierzęta trochę zmęczyć, wyhasać ) a potem, jak się uda, siadamy i łapię drugi oddech. Więc będąc w trzeciej fazie usłyszałam coś, czego żaden rodzic słyszeć nie lubi: "Mamo, ja się nudzę". Ostatkiem sił mruknęłam:  "Weź już nie smuć, bierz książkę i czytaj. O zobacz, mam tu takiego Kazimierza ". "O misiu? No nie wiem". Po czym siadł i przeczytał.Nie trzeba chyba lepszej rekomendacji.

Co to za Kazimierz? Taki niesforny pluszak, który za sprawą wyobraźni świetnej dziennikarki Pauliny Wilk, ożył, by przeżyć mnóstwo przygód. Spytacie co jeszcze można dodać do takiej zgranej konwencji? Choćby współczesne polskie tło i ciekawych bohaterów. W pierwszym tomie Kazimierz zaprzyjaźnia się z Anią. "Bo ona, mamo, ma taką bliznę tu o , tu z boku" pokazał mi syn, jakby widział to na własne oczy i dodał konspiracyjnie "i musi brać lekarstwa, takie wiesz, żeby się nie rozchorować".

kaziokazio kazio

Treść dopełniona została przez pełne uroku ilustracje Zosi Dzierżawskiej , a drukowany tekst miejscami zastępuje kolorowa czcionka imitująca ręczne pismo. Co się najbardziej spodobało Emilowi? "Rany! Co ja ci będę mówić! Musisz to przeczytać, tam się dzieją rzeczy nie do opisania i to już wtedy, jak ten Kazimierz w tej torbie ląduje w tym sklepie z tymi warzywami!". A jednak, jednak wszystko udało się opisać. Efekt: książka dla młodego czytelnika, przy której dorośli nie cierpią katuszy, wręcz przeciwnie (wiem, bo ostatecznie przeczytałam już sama, bez asysty Emila). Właśnie ukazała się druga część: "Lato Misia Kazimierza" .

Te, które kupiłam, żeby mieć dla siebie

Jest kilka takich książek, które kupiłam przede wszystkim dla własnej frajdy, a posiadanie dzieci było tylko pretekstem. Po pierwsze to albumy Mizielińskich: "D.O.M.E.K." i "D.E.S.I.G.N." . Kiedy pojawił się ten pierwszy, pobiegłam natychmiast do księgarni i pierwsze co zrobiłam to sama z wypiekami na twarzy przestudiowałam wybór zawartych w albumie projektów.

Bo architektura to nasz mały konik, a "D.O.M.E.K." to po prostu wybór najbardziej niesamowitych mieszkań z całego świata. Wzbogacony o różne anegdoty i charakterystyczne ilustracje, które z jednej strony starają się jak najlepiej pokazać czytelnikowi o co w danym projekcie chodzi, z drugiej zachęcają do zabawy i rozwijają wyobraźnię - jest po prostu genialny. Podobnie rzecz ma się z albumem o designie.

Po jakimś czasie do naszych domowych zbiorów dołączyła też "S.Z.T.U.K.A." , która ma pewne skutki uboczne - czasem czytelnik może chcieć zostać artystą we własnym mieszkaniu. Instalacje wizualno-dźwiękowe zajmujące dwa pomieszczenia znacznie lepiej jednak sprawdzają się w przestrzeni galeryjnej. Po prostu w naszym domu po zapełnieniu przedpokoju taśmą klejącą, do której doczepiono karteczki, zwisającymi z pawlacza sznurkami, drewnianymi torami na podłodze i głośno odtwarzaną muzyką w tle, zabrakło już miejsca na nogi, które niosły ciało w kierunku toalety. I to był ten moment, gdy kultura przegrała z naturą ku rozpaczy, a w zasadzie wściekłości autora tego dzieła totalnego.

norkanorka norka

Wracając do książek - innym pomysłem na oswojenie odbiorców ze sztukami wizualnymi i ze sztuką projektowania przedmiotów codziennego użytku jest "Ilustrowany elementarz dizajnu [czyli 100 rzeczy narysowanych przez 25 ilustratorów]" . Dla mnie to album genialny - po pierwsze zawiera, podobnie jak książki Mizielińskich, pomysłowe i zgrabnie opracowane prezentacje rzeczy użytecznych i przy okazji ładnych. A po drugie jest też zbiorem grafik przygotowanych przez grono najlepszych polskich ilustratorów - od Agaty Nowickiej i Tomka Leśniaka , przez Adę Buchholc , Agatę Dudek , Tymka Jezierskiego i Dawida Ryskiego po Olę Niepsuj i Jana Bajtlika .

Warto mieć takie cudo na półce, choćby dlatego, że wielu z tych rysowników ma już światową renomę. Niebawem za dobrze opracowane albumy zbierające ich prace przyjdzie płacić zdecydowanie więcej niż 35 zł. No dobrze, ale jak na ten elementarz reagują dzieci? Któregoś zimowego poranka złapałam syna na tym, że przez 10 minut stał nad stołem w kuchni i czytał sobie całość szczotkując zapamiętale zęby. Był strasznie zirytowany, że zasugerowałam jakiś koniec, jakieś wyjście, jakąś szkołę. Dwuipółletnia córka natomiast największą frajdę miała z odgadywania tego , co widać na obrazkach no i rozpoznawania liter.

designdesign design

Ale, ale! O tym jakie książki szczególnie upodobała sobie ta młodsza potworzyca opowiem w następnym odcinku. Tam nadal nie będzie nic o Tuwimie. Po prostu wciąż uważam, że jest na tyle dobrze przetestowany, że chyba tylko zimnioki nie doceniłyby walorów wszelakich jego uroczych wierszy dla dzieci.

Więcej o: